Był środek dnia i upał dawał się we znaki. Heinz zdjął marynarkę. Kelnerka drgnęła na widok blizn na przedramieniu mężczyzny z niechlujnym zarostem.
– To wszystko chuj – Heinz wskazał na rękę. – Idzie o to… Idzie, Karloff, o to, że…
Nie dokończył zdania. Chciał powiedzieć, że wtedy, gdy płonął na krześle i patrzył w oczy Inkwizytora, oczy błyszczące z podniecenia, wraz z ciałem wypalało się w nim życie. Wypalało się to, co w Heinzu było najlepsze.
To wszystko miał już na końcu języka, gdy uznał, że nie ma powodu, by zwierzać się Karloffowi. Dlaczego miałby mu ufać do tego stopnia? Tu przecież każdy grał w swoją grę.
Karloff milczał. Wstał, podszedł do baru i dopiero wtedy odzyskał głos. Złożył zamówienie i wypił trzy kieliszki wódki w tempie sprintera biegnącego na setkę. Gdy wrócił, oparł się o blat i zakołysał nad stolikiem, jakby tańczył salsę.
– Nie urzekła mnie twoja historia, Heinz… Nie urzekła.
Ale – popatrzył rybim spojrzeniem – możesz na mnie liczyć. Może jeszcze ze dwóch ludzi ci pomoże. Oczywiście – zawiesił głos – wszystko w granicach rozsądku.
11
W komendzie Heinz przejrzał rzeczy ofiar. Ze zdumieniem patrzył na markowe spodnie, na Diesle i Levisy, koszulki polo i sportowe buty. Nie tak wyobrażał sobie strój kleryków. Nie trzeba było być wytrawnym stylistą ani czytelnikiem pism o modzie, aby zrozumieć, że ubrania, w jakich zostali znalezieni klerycy, bardziej pasowały do bywalców klubów przechodzących na bramce obrzęd selekcji, niż do ascezy panującej w seminarium duchownym. Wprawdzie czasy się zmieniły, księża jeżdżą maybachami, jaguarami, ich twarze zdobią etykiety win, a oni sami nierzadko stają się kimś w rodzaju menedżerów Kościoła, ale żeby zaczynało się to już na etapie studiów? Karloff patrzył ze zdziwieniem, jak milczący przez cały czas Heinz zapisuje nazwy marek odzieżowych. W którymś z tych ubrań morderca pozostawił kartkę z numerem telefonu do tego profesora z seminarium. Pozostawił czy nie zauważył? A może chciał wskazać na coś lub na kogoś?
– U którego znaleźliście tę kartkę z zapisanym numerem? – odezwał się po raz pierwszy od dłuższej chwili.
– U Rakowieckiego. To ten – Karloff wskazał na rozrzucone rzeczy – co był w jasnej skórzanej kurtce.
Jasna skórzana kurtka. Lekko wpadająca w beż. Swoją drogą ciekawe – pomyślał Heinz – czy Dziewica oddał już swoją skórę do pralni. I co powiedziała Jolka?
Przeszukał kieszenie w drugiej, grubszej szarej kurtce przypominającej polar.
– Szukania nigdy dość – mruknął, widząc pełne urazy spojrzenie Karloffa.
Obejrzał podeszwy butów. Odłożył jedną parę i uważnie przyglądał się drugiej. Zmrużył oczy, włożył dłoń do biało-czerwonej Pumy i podszedł do okna. Wolną dłonią przywołał Karloffa.
– Widzisz? – wskazał na niezniszczony protektor. – Co to jest?
Jasny spód buta był w stanie niemal idealnym. Chłopak albo dopiero co kupił te Pumy, albo w nich jeszcze nie chodził. Podeszwa, z dziesiątkami niewielkich wybrzuszeń i wyżłobionymi paskami, skojarzyła się Heinzowi z powierzchnią księżyca. Przypomniał sobie reklamy telewizyjne. Kosmiczna technologia. „Komfort za życia, wygoda w chwili śmierci” – bezwiednie ułożył mu się w głowie własny slogan reklamowy. Na wysokości śródstopia, między dwoma wybrzuszonymi punktami utkwiło coś, co wyglądało jak kamyk. Heinz wyjął długopis z kieszeni marynarki i podłubał w bucie. Nie. Z pewnością nie był to kamień.
– Co to jest? – powtórzył.
Karloff wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia.
– Skąd to się mogło wziąć? Czy pasuje do podłoża, na którym znaleźliście ofiary? To kolec jakiś czy owad? – Heinz zasypywał Karloffa pytaniami.
Blizna na twarzy policjanta wydłużyła się. Tym razem jednak podkomisarz się nie uśmiechał.
– Posłuchaj uważnie… Mamy dwa trupy, głowy w torbach foliowych, wymalowane trójkąty i wreszcie godzinę śmierci papieża… A ty… – wskazał na but – ty wyjeżdżasz z jakimś gównem w bucie. Co tobie się wydaje? – Karloff stracił panowanie nad sobą. – Że jesteś jakąś Jodie Foster, a my gramy w Milczeniu owiec? Taaa… – teatralnie rozłożył ręce i przeciągnął samogłoskę, ujawniając sceniczne zdolności – mniemam, panie komisarzu, że to kokon ćmy Erebus odora, znanej także jako czarna wiedźma. Zapamiętałem, bo tak nazywałem narzeczoną…
Faktycznie, uroczy jesteś, Karloff.
– A za chwilę w dupie jednego z tych pedałów też znajdziemy ćmę, która żywi się ludzkimi łzami!
Bitwy o Algier Karloff nie oglądał. Ale z fabułą Milczenia owiec radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Pomijając, rzecz jasna, ćmę w odbycie.
– Nic mi się nie wydaje. – Heinz starał się zachować spokój. – Po prostu sprawdźmy, co to jest. Pewnie nie ma to żadnego znaczenia, ale zróbmy to na wszelki wypadek. W porządku? – położył dłoń na ramieniu Karloffa.
– Jak chcesz. Dam to chłopakom z laboratorium kryminalistyki. Powinni sobie poradzić.
– Nie chciałbym ich poganiać – Heinz starał się mówić jak najbardziej pojednawczym tonem. – Ale powiedz, żeby zrobili to na cito.
Zapakowali ubrania z powrotem w czarne foliowe worki i wyszli. Heinz dowiedział się, że służbowy samochód dostanie dopiero jutro. Znów musiał prosić, by ktoś go zawiózł do Centrum Olimpijskiego.
Gdy szedł do windy, zobaczył, że z jednego z pokojów wychodzi policjantka, którą widział wczoraj na zebraniu zespołu. Czarne wojskowe buty, krótkie włosy barwy smoły, reszta w tym samym pogrzebowym stylu. Czarna wiedźma – skojarzyło mu się. Posępna wokalistka z festiwalu rocka gotyckiego. Podszedł do policjantki.
– Przepraszam, mam jedno pytanie… Poznaliśmy się wczoraj… – czuł się coraz bardziej zażenowany.
– Komisarz Heinz, pamiętam. Zwany gdzieniegdzie „przyjemniaczkiem”…
– Miło mi to słyszeć – odparł na odczepnego. Swoją drogą wyrobili sobie o nim niezłą opinię. – Mam do pani pytanie, jako do kobiety…
Czarna wiedźma znieruchomiała.
– Chodzi mi o paznokcie. Jak to się nazywa, gdy modeluje się je tak, by miały prostokątny kształt i kończyły się takim białym, dwu-, trzymilimetrowym paskiem?
Policjantka milczała. Trochę dłużej niż powinna.
– To french. Poza tym też jestem komisarzem. Jolanta Biedrzycka. Ale mów mi Jolka. Czy zamierzasz sobie coś takiego zrobić?
Jolka. Co Jolka powie? – przemknęło przez głowę Heinza. Czyżby chodziło o tę właśnie Jolkę? Słowa rozdziewiczonego dziś na Oczki podkomisarza Baryki wracały jak echo.
– Halo! Nie odpowiedział mi pan na pytanie… – Erebus odora wpatrywała się w profilera oczami, które ze względu na podkrążenia wydawały się jeszcze większe.
– Przepraszam… Czy może pani… Czy możesz…
– Mogę – weszła w słowo. – Pytałam, czy zamierzasz strzelić sobie frencha. Do dziś dość modny wśród facetów. Pamiętasz pierwszą czy drugą edycję Big Brothera? Był tam taki chłopak, co bzykał się na oczach widzów z taką lalką w jacuzzi, tylko bąbelki w obiektyw leciały… No więc on robił sobie frencha…
Rozmawiali jeszcze kilka minut. W tym czasie winda zatrzymywała się kilka razy na ich piętrze i zjeżdżała na dół. W końcu komisarz Biedrzycka spojrzała na zegarek z dużą tarczą, bardziej pasującą na nadgarstek mężczyzny. Pożegnali się.
Heinz słyszał, jak ciężkie buty wybijają równy, zdecydowany rytm na stopniach schodów.