Выбрать главу

Gdy wszedł z powrotem do pokoju z plastrem na lewym kciuku i herbatą w prawej dłoni, zobaczył, że schyliła głowę i grzebie w torebce. Wystarczyło mocno uderzyć. Być może wystarczyło uderzyć tylko raz.

Nie żyjesz. Dla mnie już nie żyjesz.

– A może – postawił herbatę na stoliku – wy-wybierzemy się pojutrze na spacer? Zapowiadali ładną pogodę na ten tydzień…

– A jutro? Też pracuję na pierwszą zmianę… O piętnastej jestem już wolna.

– Jutro nie mogę. Mam zebranie klubu.

Westchnęła.

– Tak, zapomniałam. Ten twój klub. I ten wasz prezes, co go kiedyś widziałam. Z hitlerowskim wąsikiem…

– Nie śmiej się, proszę, z Jurka. Super go-ość. To jak, pojutrze?

– Czemu nie? – powiedziała. – Może wtedy będziesz bardziej odważny.

Wstała i włączyła telewizor.

Z pewnością będę odważny – pomyślał. – W Lasku zawsze jestem odważny. Jeszcze się zdziwisz, jak.

13

Natarczywe stukanie wyrwało go ze snu. Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po pokoju pogrążonym w mroku. Za oknem było ciemno, musiał spać dobre kilka godzin. Podszedł do drzwi i otworzył. Karloff trzymał się framugi, jakby zamierzał ją wyrwać i wynieść w sobie tylko znanym kierunku. Głowę pochylił do przodu. Nawet w słabym świetle Heinz zauważył początki łysienia, wyczuł też zapach źle strawionego alkoholu. Głowa Karloffa drgnęła, zaatakowana czkawką. Nie wiedzieć czemu Heinzowi wydawało się, że stojący przed nim policjant łka.

– Nie odbierałeś telefonu. – Karloff uśmiechał się niepewnie, a jego głowa znów podskoczyła. – Mamy taką… taką małą imprezkę firmową na Mokotowie. Pomyślałem, że może się przyłączysz. Poznałbyś lepiej chłopaków… A jutro… – czknął – jutro weźmiemy się do roboty.

Poznać lepiej chłopaków. Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale zdawał sobie sprawę, że będzie skazany na ich pomoc. Choćby taką, żeby mu nie przeszkadzali, nie rzucali kłód pod nogi i nie pluli za jego plecami. Poza tym nie zna miasta, nie ma kontaktów i dojścia do potrzebnych ludzi. A sprawę zabójstwa kleryków – w tym zgadzał się z Osuchem – trzeba prowadzić wielotorowo. Sam widział słabe światełko w tunelu i czuł, że powoli zaczyna rozumieć, co się stało dwóm nienagannie ubranym, wypielęgnowanym chłopakom z seminarium, ale należało działać ostrożnie.

Może więc rzeczywiście powinien pojechać z Karloffem? Choćby na odczepnego.

– Widzę, że się zdecydowałeś – zaśmiał się Karloff. – Poczekam na ciebie w samochodzie. No, co? – dodał, widząc zdziwione spojrzenie Heinza. – Policjantem jestem, wolno mi, nie? I mam w dupie alkomaty.

Chuchnął Heinzowi wódką prosto w twarz.

Pojechali na Puławską do Regeneracji. Po drodze Heinz dowiedział się, że idą w modne miejsce, w którym liczba artystów na metr kwadratowy dawno już przekroczyła wszystkie dopuszczalne normy. Na Puławskiej samochód co chwila podskakiwał na dziurach w jezdni i Heinz wysłuchał wiązanki przekleństw pod adresem władz Warszawy.

– Niedawno przyjechał do mnie wuj. – Karloff manewrował tak, by wymijać największe kratery na drodze. – Zamówił taksówkę i zażyczył sobie kurs na Puławską. Taksówkarz podwiózł go kawałek, a potem powiedział, że Puławską nie pojedzie, bo szkoda mu samochodu. Na szczęście wuj zanotował numer rejestracyjny i… – Karloff gwałtownie zjechał na środkowy pas, wymijając kolejną przeszkodę. Usłyszeli wściekły sygnał dobiegający z samochodu, który jechał za nimi.

– Czego trąbisz, złamasie? – Karloff spojrzał we wsteczne lusterko. – No więc wuj zanotował numer, a ja odwiedziłem taksówkarza i go pouczyłem… Skutek był taki, że zwrócił za kurs. Sprawiedliwość raz jeszcze zatriumfowała, no nie?

Zaparkowali samochód, przeszli na drugą stronę ulicy, minęli pomnik Matejki ze Stańczykiem – takim samym jak Matejko, tylko w ostatnim stadium anoreksji – jak wyjaśnił Karloff, który wczuł się w rolę miejskiego przewodnika. Przeszli obok domku mauretańskiego upstrzonego szablonami graficiarzy i dotarli na miejsce.

Pierwsze, co zobaczył Heinz, to dwóch trzydziestolatków. Wyższy ubrany był w coś, co Heinzowi skojarzyło się z antycznym chitonem. Nie przypominał sobie tylko, by Grecy nosili także jedwabne różowe szale inkrustowane imitacjami kamieni szlachetnych. Drugi mężczyzna miał na sobie czarny sweter, zapewne odziedziczony po jakimś kontestatorze z lat osiemdziesiątych. Najdziwniejszy był jednak balejaż na głowie kontestatora, świadczący o tym, że wykonał już skok z zamierzchłych czasów do epoki metroseksualnej. Do czasów, gdy rządzą już nie sportowcy i gwiazdy filmu, ale fryzjerzy, wizażyści i tancerze. Grek w chitonie utworzył z kciuków i palców wskazujących obu dłoni prostokąt, przez który wpatrywał się uważnie w aluminiowe rury puszczone pod sufitem.

– Tak – powiedział sam do siebie – tak to wykadrujemy. A potem cięcie, inny plan i wracamy do głównego motywu muzycznego – rozłożył ręce, jakby dyrygował orkiestrą albo odprawiał mszę.

– Genialne – szepnął ten w swetrze kontestatora. – Sam bym na to nie wpadł.

Za chwilę dostaną orgazmu – pomyślał Heinz i ruszył w stronę okrągłego stołu, skąd machało im kilka wyciągniętych dłoni. Dwie twarze znał. Jedna należała do Chlaściaka – policjanta o pożółkłych zębach, druga – do Baryki. Podkomisarz siedział w spranej dżinsowej kurtce.

Najwyraźniej wywabienie wymiocin ze skóry nie było taką prostą sprawą.

– Założyliśmy się, że go nie ściągniesz. – Chlaściak patrzył na Karloffa, starając się przekrzyczeć gwar.

– Witamy Brudnego Harry'ego! – Nieznany Heinzowi mężczyzna zaśmiał się. – Zawsze – dodał – chciałem mieć taką marynarę z łatami na łokciach.

– Zapraszam do Katowic. – Heinz starał się, by to, co mówi, brzmiało naturalnie. – U nas jest jeszcze kilka egzemplarzy. Nie to co tu. Zdaje się, że taka marynarka to w tym miejscu synonim obciachu.

Baryka roześmiał się. Reszta albo nie dosłyszała, albo nie rozumie słowa „synonim” – pomyślał Heinz.

– Rozmawialiśmy o seminarzystach – powiedział Baryka.

– No i? – Heinz niczym wytrawny bokser czekał na cios.

– Ja uważam – blondyna w okularach Heinz widział po raz pierwszy – że zrobił to ktoś ze współpracowników naszego świętej pamięci papy. Może nasz nowy kardynał?

Zaśmiał się, a jego orli nos niemal dotknął podbródka.

Freddie Kruger. Zupełnie jak Freddie Kruger – pomyślał Heinz. – Brakuje mu tylko starego kapelusza i noży zamiast palców. Ale jest tak samo odrażający.

– A tak poważnie – ciągnął Freddie – to chodzi o koks. Na sto procent. Torby foliowe, stymulacja erotyczna… Pamiętacie tego pisarza, co to go znaleźli w wannie z folią na głowie? Całkiem spory cmentarzyk można by wypełnić tymi, co chcieli się tylko poddusić po to, żeby im stanął. A koks też fajnie kręci, więc jedno z drugim się łączy. Jestem pewien, że ci dwaj wisieli kasę za dragi.

O tym nie pomyślałem… – Heinz popatrzył ze złością na blondyna. Ujrzał refleksy światła odbijające się w jego okularach.

– A tak całkiem poważnie – Heinz powiódł wzrokiem po obecnych – porozmawiajmy na inne tematy.

– Ma rację – przytaknął Karloff. – Jak myślicie, czy jutro makaroniarze nas przechytrzą i dostaną Euro?

– Spryt mafii to jedno, a nasza przebiegłość to drugie – wtrącił się milczący dotąd mężczyzna. – To my i Ukraińcy zorganizujemy mistrzostwa. Zakładamy się? Po pięć dyszek.

Pięciu mężczyzn sięgnęło odruchowo po portfele. Zupełnie jak rewolwerowcy na Dzikim Zachodzie. Patrzyli na Heinza.

– A ty? – zapytał Karloff.

Widział pięć par oczu skupionych na sobie.