Выбрать главу

Włożę głowę pod suszarkę do rąk, podsuszę – pomyślał – i wszystko będzie dobrze. Wrócę do równowagi i znów będę mógł pić.

Chciał unieść głowę znad umywalki, ale poczuł, że coś mu w tym przeszkadza. Wydawało mu się, że jakieś szczypce zaciskają się na jego karku. Odruchowo szarpnął głową, ale nie był w stanie jej podnieść i wyzwolić się z bezlitosnego uścisku. Z przerażeniem pomyślał, że jego twarz niebezpiecznie szybko zbliża się do białej ceramiki. Nasadą nosa wyrżnął o krawędź umywalki. Zanim ugięły się pod nim nogi, zobaczył, że woda znikająca w odpływie jest koloru czerwonego. Napis „Koło” rozpłynął mu się przed oczami.

14

Heinz chciał zamówić taksówkę, ale Karloff uparł się, że sam go odwiezie. Siedzący przy stole wykruszali się szybko. Impreza skończyła się w momencie, gdy do stołu podszedł blondyn podtrzymywany przez Chlaściaka. Koszula Freddie'ego była zakrwawiona, a w opuchniętej twarzy prawie zginęły oczy.

– Znalazłem go w kiblu – powiedział żółtozęby policjant. – Najpewniej wywrócił się na „mydle, które leżało na kafelkach. – Nie wiem, czy z nim w porządku. Czy nie ma wstrząśnienia mózgu… Wciąż gada o jakichś szczypcach…

Freddie opadł na krzesło.

– Mój nos – szeptał. – Mój nos. Mam złamany nos. Szczypce… Złapały mnie szczypce – bełkotał.

Kwadrans później Baryka odwiózł go na pogotowie.

Heinz i Karloff jechali w milczeniu. Nagle Heinz zauważył, że jadą w zupełnie innym kierunku, niż chciał. To nie była droga do hotelu na Pradze.

– Dokąd jedziemy?

– Spokojnie – wycedził Karloff. – Dojedziemy, gdzie chcesz. Coś ci tylko pokażę.

Jechali Żwirki i Wigury. Przy Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich samochód skręcił w niewielką alejkę w prawo.

– Pokażę ci coś – powtórzył Karloff i wyskoczył z samochodu. Dopadł do stojącej najbliżej toyoty camry.

Dopiero teraz Heinz spostrzegł, że za toyotą w niewielkich odstępach stoi kilka samochodów, które jak na komendę włączyły światła i uruchomiły silniki. Wysiadł i zobaczył, że Karloff wyjmuje z kieszeni legitymację, a następnie wyciąga z samochodu wąsatego mężczyznę. Kierowca toyoty miał spodnie spuszczone do kolan. Karloff rzucił go na maskę samochodu i sięgnął do kieszeni.

– Znasz ich? – warknął, pokazując zdjęcie. – Tylko raz dwa, gadaj! Na pewno ich znasz.

Mężczyzna trząsł się jak galareta. Samochody odjeżdżały jeden po drugim.

– Nigdy nie widziałem… Przysięgam… Nie znam ich…

– Fajna toyotka. Twoja, gnoju, czy służbowa? – Karloff szarpnął grubasa za poły marynarki. – Służbowa, prawda? Zobaczymy, gdzie pracujesz – szepnął teatralnie. – Ciekawe, jak twoi koledzy zareagują, kiedy się dowiedzą, że jesteś… no, wiesz kim… Cwelem. Pewnie pożółkną im od potu te cholerne białe kołnierzyki.

– O co chodzi… Proszę pana, nie mam z tym nic wspólnego, nigdy ich nie widziałem.

Minął ich amator joggingu. Gdy zrównał się z toyotą, spojrzał nerwowo na dwóch mężczyzn i przyspieszył kroku.

– To może zapytamy twojego kolegę. Zdaje się, że to nie jest twój służbowy kierowca. – Karloff podszedł do drzwi od strony pasażera.

– Wychodź.

Z samochodu wygramolił się potężny dwudziestolatek.

– Co jest, frajerze? – patrzył wyzywająco na Karloffa. -Już zadzwoniłem do ojca. Już macie przesrane. On jest… A zresztą sam się przekonasz… A ten – wskazał na grubasa z wąsami – to mój pracownik.

– Frajerze? – Karloff szybkim ruchem przycisnął twarz ważniaka do przedniej szyby. Wydawało się, że jeszcze chwila, a wgniecie ją w szkło. Zniekształcone rysy i zduszony jęk chłopaka sprawiły, że Heinz ujrzał nagle twarze dwóch kleryków poddawanych strasznym męczarniom. Obraz dwóch martwych ciał rozpłynął się w mgnieniu oka i profiler znów widział tylko przerażonego dwudziestolatka.

– Siadaj, gruby, za kierownicę i włącz spryskiwacz do szyb, ale już! – Karloff wydał polecenie jakby był w transie.

Ma to przećwiczone – pomyślał Heinz. – Zabawia się tak nie pierwszy raz.

Kierowca podciągnął spodnie i ruszył do samochodu. Po chwili Heinz poczuł znajomy zapach detergentu.

– A teraz zlizuj! – powiedział do chłopaka, gdy na szybie osiadła pienista ciecz. – Następnym razem powiesz „frajerze”, to wleję ci do gardła kwas z akumulatora.

Chłopak szarpał się. W końcu Karloff cisnął go w stronę ogrodzenia, za którym rozciągały się ogródki działkowe.

– Jedziemy – skinął głową w stronę Heinza.

Wskoczyli do samochodu, jak gangsterzy uciekający z miejsca przestępstwa. Gdy ruszyli, Karloff włączył radio. Tina Turner śpiewała stary przebój.

– Private dancer… - zanucił Karloff, łamiąc tonację w kilku miejscach. – Tam przy mauzoleum takich prywatnych tancerzy jest wielu. Miejsce gejowskich schadzek równie popularne jak to przy Centrum Olimpijskim. Ktoś z tutejszych bywalców mógł znać tamtych dwóch chłopaków.

– Nie boisz się, że ten ważniak miał dużo czasu, by spisać numery?

– Przecież to samochód służbowy. – Karloff wzruszył ramionami. – Myślisz, że stary, ktokolwiek to jest, będzie robił dym, kiedy się dowie, że jego synalek znalazł się w kłopotliwej sytuacji?

Jechali w milczeniu. Z radia dobiegały przeboje z lat osiemdziesiątych.

– Po co ten cały cyrk? – zapytał Heinz, gdy byli na wysokości stadionu Legii. – Po co ta cała ostentacja? To wyciąganie z samochodu i pokazywanie zdjęć…

Karloff zjechał na pas przeznaczony dla autobusów i zatrzymał się gwałtownie przy przystanku. Heinzowi wydawało się, że komisarz wpatruje się nie w niego, ale w jakiś punkt w oddali. Jakby był nieobecny.

Karloff wyłączył radio.

– Tylko tak do czegoś dojdziemy – szepnął. – Ty szukasz prawdy, a ja obiecałem, że ci pomogę. W granicach rozsądku. Twoje subtelne metody pasują może do powieści kryminalnych, ale nie do dzisiejszego świata. Prawdę trzeba wydrzeć! Wyszarpać! – Zacisnął pięść na kierownicy. – Rozumiesz?

Heinz nie odpowiedział.

Potem, gdy siedział w hotelowym pokoju, raz jeszcze analizował zachowanie Karloffa. Skąd ta agresja? Co chciał tą sceną powiedzieć? Że się różnimy? A może że właśnie jesteśmy do siebie bardzo podobni. Że przejrzał mnie na wylot.

Zdjął wisiorek z kostką do gitary. Wyjrzał przez okno. Była gorąca wiosenna noc.

Noc podobna do tej, gdy morderca przywlókł dwa ciała nad Wisłę. Co się działo wcześniej? Obaj klerycy mieli otarte nadgarstki i kostki, ale u jednego ślady były bardziej widoczne. Chłopak walczył, szarpał się, próbował się uwolnić. To ten miał lekko przeciętą skórę na policzku. Jakby od uderzenia. Dlaczego morderca go uderzył, skoro wybrał inną, znacznie bardziej okrutną metodę torturowania? Coś go wyprowadziło z równowagi. Ale co?

Chłopak musiał powiedzieć coś takiego, czego tamten nie ścierpiał. Nazwał go impotentem? Zaczął się z niego naśmiewać? Może pokazywał, że się nie boi? Zachowywał się zupełnie inaczej niż ten drugi. Ten drugi był potulny i pogodzony z losem. A hardy chłopak swoim zachowaniem psuł mordercy przedstawienie. Odebrał mu satysfakcję.

Heinz sięgnął po kartki i zapisywał uwagi.

Dlaczego jeszcze Rakowiecki mógł śmiać się z mordercy? Bo go znał. Znał go na tyle dobrze, by nie wierzyć w jego groźby.