Hipis. Przezwisko nadali mu koledzy z zespołu. W przepoconych kanciapach, przerobionych na sale prób, zagraconych sprzętem muzycznym piwnicach, w magazynach pozbawionych wentylacji i oświetlanych jedną żarówką Heinz czuł się jeszcze najlepiej. Grał i wtedy czuł się wolny. „Wolność to inaczej nie mieć już nic do stracenia” – śpiewała boska Janis, jedna z idolek jego młodości.
A potem dopadała go brutalna prawda. Komisarz Rudolf Heinz, profiler, gitarzysta i posiadacz brązowego pasa karate, skończył czterdzieści cztery lata, nie miał nic do stracenia i coraz mniej do zyskania.
W niedzielne popołudnie w wydziale zabójstw było cicho. Wieczna reorganizacja w policji sprawiała, że Heinza i innych policjantów z Wydziału Kryminalnego przerzucano z pokoju do pokoju. Dziwnym trafem powierzchnia pokoi za każdym razem zmniejszała się, rosła natomiast liczba, jak to mówiono, lokatorów. Heinz dzielił teraz klaustrofobiczny pokoik z podkomisarzem Krzysztofem Kobuzem oraz aspirantką Antoniną Trzcińska, której zadaniem było wpisywanie tajnych danych do komputerowej bazy. „Wszystko ma na miejscu, tylko miejsca nie ma” – na powitanie nowej lokatorki Kobuz posłużył się jednym ze swoich licznych aforyzmów. Coraz więcej pomieszczeń w gmachu na ulicy Lompy przejmowali funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego i nic nie wskazywało, by miało się to zmienić. Przeciwnie, z każdym miesiącem będzie coraz gorzej – pomyślał Heinz i zapukał do gabinetu szefa.
Wszedł do pokoju i zakrztusił się dymem. Chociaż sam palił od dziesiątego roku życia, nie mógł się przyzwyczaić do papierosów naczelnika Wydziału Kryminalnego Henryka Krygiera. Gdyby musiał opisać unoszącą się w pokoju woń, powiedziałby, że ma do czynienia ze smrodem palonych znoszonych gumofilców zmieszanych z mączką kostną. Naczelnik miał nadwagę większą niż Heinz, twarz podobną kształtem i rozmiarami do sznycla wiedeńskiego oraz sumiasty wąs, który sprawiał, że przypominał morsa.
– Gdyby tu był detektor dymu, z pewnością dostałby ataku kaszlu – wychrypiał Heinz.
Krygier zaśmiał się.
– Dobre, Hipis. Mógłbyś występować w programach „Na stojaka”, publiczność pękałaby ze śmiechu.
– Pomyślę o tym, jak przejdę na emeryturę…
Twarz naczelnika spoważniała.
– Nie teraz, Heinz. Teraz nie wyjeżdżaj z tą emeryturą. Jest sprawa.
– Duża sprawa – Heinz powtórzył to, co usłyszał przez telefon.
– Owszem. A wygląda tak: dwunastego kwietnia nad ranem przy Centrum Olimpijskim znaleziono zwłoki w liczbie sztuk dwie. Młodzi chłopcy, na oko koło dwudziestu lat Sprawę komplikuje to, że ci chłopcy okazali się seminarzystami z seminarium duchownego.
– Dwóch kleryków! – Heinz gwizdnął.
– W rzeczy samej. Sprawę, jak się domyślasz, przejęło CBŚ. Tyle że wiesz, jak to z nimi jest…
Heinz wiedział. Sukces ma wielu ojców, porażka cierpi na chorobę sierocą. Gdy funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego przewidywali, że sprawa może być trudna – pozostanie nierozwiązana albo będzie się ciągnąć miesiącami – woleli przekazać ją policji. Pewnie tak będzie i tym razem.
Niczego dobrego to nie wróży.
– W Komendzie Stołecznej powołano specjalny zespół
– ciągnął Krygier. – I tu się zaczyna twoja rola…
– Zaraz – Heinz przerwał. – Rozumiem, że mamy podwójne morderstwo, chodzi o kleryków, więc sprawa jest delikatna. Ale od razu powołali specjalną grupę?
– Nie wiesz jeszcze wszystkiego. Klerycy, sztuk dwie. To pierwsza komplikacja. Druga jest taka, że wyglądali nieciekawie. Na głowach mieli torby foliowe… – Krygier czekał na reakcję. – Według wstępnych ustaleń ktoś ich tymi torbami udusił – dodał ciszej i sięgnął po kolejnego papierosa.
– Facetowi, zbieraczowi puszek i butelek, który ich znalazł, serce o mało nie wyskoczyło przez gardło.
– Jakiś wrażliwy gość – powiedział Heinz. – Chyba – popatrzył na Krygiera – chyba że to nie wszystko.
Poczuł, że robi mu się niedobrze. Zapewne z powodu papierosów.
– Komplikacja numer trzy jest taka, że… – naczelnik zaciągnął się – że na tych foliach, na wysokości ust ktoś namalował trójkąty.
– Namalował trójkąty?
– Różową szminką.
– No to mamy pełny odlot…
– Czekaj… Wszystko wskazuje na to, że jest jeszcze komplikacja numer cztery. Ale tego nie wiem. Tak czuje mój nos. Pytałem, ale ci z Warszawy nie chcą powiedzieć, o co chodzi. Widocznie uważają, że im mniej osób wie…
– Tym potem mniejszy wstyd – przerwał Heinz. – Rozumiem już, dlaczego CBŚ chętnie spuściło tę sprawę.
– Spuściło, ale nie do końca. Jak wiesz, Katowice znów rządzą. Jak za starych czasów – Krygier uśmiechnął się, przez co jeszcze bardziej upodobnił się do morsa. – Prokuratura na szczeblu krajowym, abwera to ludzie stąd – wskazał ręką. – Uważają, że zabójstwo w Warszawie, z tymi torbami i tą szminką, to jakaś inscenizacja. No i ktoś w CBŚ przypomniał sobie, że w Katowicach jest niejaki Rudolf Heinz, specjalista od inscenizacji.
– Ale nie mogę jechać. – Heinz wstał z fotela. – Mamy zabójstwo w Lasku Aniołowskim, poza tym syn ma maturę, a przecież wie pan, szefie, że nie układa się nam. Mają tam swoich ludzi, powołali specgrupę, czego jeszcze chcą?
– Pojedziesz tam, rozejrzysz się, przewietrzysz Warszawkę i wrócisz. Nie będziesz członkiem specgrupy, masz być raczej koordynatorem. Takim… – Krygier szukał słowa – wolnym elektronem, który będzie działał po swojemu. Wiem, że mamy tu gówno na własnym terenie, w Lasku Aniołowskim, ale centrala nalega. Poza tym ludzie stąd pamiętają, że dobrze sobie radzisz w takich sprawach.
– Jakich sprawach?
– Z podtekstem religijnym. Umiesz się w tym poruszać. Kończyłeś liceum katolickie z internatem…
– I co z tego? To było dawno. Jestem policjantem, a istnienie policji to koronny dowód na nieistnienie Boga. Poza tym liceum nie skończyłem, wyrzucili mnie, gdy zorganizowałem mecz na korytarzu koszem na śmieci, a potem przypadkiem uruchomiłem gaśnicę pianową.
– Dobre. Tak czy inaczej pojedziesz – ciągnął Krygier. -Ktoś z Biura pamięta sprawę Inkwizytora. Podejrzewają, że tym razem też może chodzić o jakiegoś maniaka religijnego.
Heinz drgnął. Przed oczami stanęła mu twarz mężczyzny z siatką drobnych zmarszczek wokół oczu koloru stali. Twarz, która niczym się nie wyróżniała i rozpływała się w gąszczu podobnych. Może tylko dziwnie nieobecnym spojrzeniem. Spojrzeniem spokojnym i bezwzględnym. Przez ostatnie lata Heinz widział tę twarz przed sobą coraz rzadziej. Prawie o niej zapomniał.
Dym ukraińskich papierosów stał się nie do zniesienia. Heinz znów się zakrztusił. Krygier podszedł do okna i otworzył je szeroko.
– Nie chciałem ci tego przypominać – powiedział cicho. -
Tak czy inaczej pojedziesz, rozejrzysz się i wrócisz. Miasto znasz, mieszkałeś tam całe lata i masz ze strony CBŚ to, co lubisz – wolną rękę. Poza tym pamiętaj: czuję, że jest tu jeszcze coś, czego mi nie powiedzieli. Masz być u nich jutro.
Krygier spojrzał na zegarek.
– Będę jadł zimny rosół. Zanim znikniesz, powiedz jeszcze, co sądzisz o gównie w lasku.
– Kobieta w średnim wieku podziurawiona nożem. Dosłownie podziurawiona, bo sprawca zadał prawie czterdzieści ciosów. Teren wokół rozryty, jakby przebiegło tam stado dzików, mnóstwo nieczytelnych śladów. On ją dźgał gdzie popadnie, a ona, póki mogła, starała się uciec… Być może uciekała… Takie przynajmniej jest pierwsze wrażenie. I wreszcie gwóźdź programu – ptasie pióro w dłoni zamordowanej…
– Mówiłeś już o tym na zebraniu. Nie rozumiem, co cię tak dziwi. Umierała i zacisnęła palce. Trafiła akurat na pióro. Nadal nie rozumiem, co w tym dziwnego.