Выбрать главу

Wiele rzeczy mu się wydaje. Wydawało mu się, że Inkwizytor chce mu powiedzieć coś ważnego, tymczasem ten bezwzględny morderca, którego uznano za niepoczytalnego w chwili popełniania czynów, chciał po prostu zabawić się jego kosztem. Kornak nie zadzwonił. I pewnie nie zadzwoni. Heinz zastanawiał się, czy nie powinien zatelefonować i jeszcze raz przeprosić za swoje zachowanie. Ale właściwie za co miałby przepraszać? Poza tym niech sprawy toczą się swoją koleją.

Tak jak potoczyły się wczesnym latem 1986 roku, gdy poszedł do warszawskiego Remontu na pokaz filmu The songs remains the same, rejestrującego koncerty Led Zeppelin w Nowym Jorku. Gdy zaczął się rozbudowany molowy blues, który znał na pamięć, zobaczył brunetkę wpatrującą się z przejęciem w jeden z kilku monitorów zawieszonych na wysięgnikach. Dziewczyna stała przy głośniku, nie zważając na to, że dźwięki perkusji Johna „Bonzo” Bohnama bombardują jej wnętrzności. Gdy Since I’ve been lovin' you dobiegło końca, zobaczył, że dziewczyna płacze. Zdecydował się. Podszedł do niej z chusteczką.

Tak poznał swoją żonę.

– Od tej pory będziemy jak Lennon i McCartney – bełkotał Heinz, który miał już nieźle w czubie.

– Jak Bonnie i Clyde – odpowiedziała.

– Jak… – zastanawiał się. – Jak Page i Plant – wskazał w stronę monitora.

– Jak Sacco i Vanzetti. Wiesz, dlaczego się popłakałam? -Brunetka popatrzyła na Heinza. – Bo myślałam, że dziś pokazują coś innego. Że obejrzę koncert The Police. Popłakałam się z wściekłości.

Okazało się, że dziewczyna pochodzi ze Śląska i studiuje w Warszawie. A wkrótce Heinz dowiedział się, kim byli Sacco i Vanzetti. Dwaj Włosi o dźwięcznych nazwiskach i przesranym życiu.

Niech sprawy toczą się swoją koleją. Heinz wstał i wyprostował się. Sięgnął do kieszeni spodni w poszukiwaniu kluczyków samochodowych. Zamiast kluczyków namacał jakiś zwitek papieru. Pisemna informacja inspektora Osucha dla szefa CBŚ, by zamknąć sprawę ze względu na śmierć głównego podejrzanego. Nie miał wątpliwości, jak zachowają się ci z Centralnego Biura Śledczego. Z ulgą przystaną na takie rozwiązanie.

Wreszcie odnalazł kluczyki i wsiadł do samochodu. Już miał uruchomić płytę w odtwarzaczu, gdy usłyszał sygnał telefonu. Numer prywatny. Westchnął i odebrał.

– Spotka się z panem. Najlepiej jeszcze dziś – oznajmił głos.

Nie musiał pytać, kto dzwoni. Wiedział doskonale.

39

– Zacznijmy od tego wieczoru, gdy do pokoju wpadł Kotlarczyk i powiedział ci, że ktoś próbował go rozjechać samochodem. Był poobijany, miał zadrapania na twarzy. Mniej więcej tak wyglądał.

Heinz mówił powoli, by każde słowo dotarło do chłopaka. Na zapleczu siedzieli we dwóch. Za barem nie było tym razem dziewczyny. Stał tam dwumetrowy osiłek nieudolnie obsługujący klientów, którym jednak ten brak wprawy w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał.

Był piętnasty maja. O godzinie dwudziestej pierwszej ludzie mają prawo się napić.

– Zrozumiałeś od razu, co się świeci. Ty i Kotlarczyk byliście do siebie podobni. Ten sam kolor włosów, podobna budowa ciała. Gdy jest ciemno, można was pomylić. Zrozumiałeś, że ktoś poluje na ciebie, a nie na niego. Kto mógłby zresztą czegoś chcieć od prymusa z seminarium? Co innego z tobą. Szemrane towarzystwo, lewe interesy i wreszcie przekręt na chłopakach z miasta. Zaszyłeś się w seminarium. Tego nie rozumiem. Miałeś kasę, dlaczego po prostu nie wyjechałeś?

– Moja dziewczyna nie mogła – odpowiedział chłopak. -Była w ciąży, chciała dokończyć rok na studiach. A lekarze chcieli mieć ją pod stałą kontrolą. Czytałem kiedyś o takim gościu, który ukrył się w seminarium przed mafią. Pogadałem z proboszczem, odpaliłem mu działkę za wsparcie i milczenie… – Uśmiechnął się. – W sumie było to całkiem zabawne. Poza tym w seminarium dawali sporo luzu. Jeśli miałeś kasę…

– Ale nie było tak samo zabawne dla innych. Uznałeś, że ktoś chciał cię uszkodzić, i postanowiłeś zniknąć jeszcze przed końcem roku. Zwróciłeś się o pomoc do ojca. Spłacił twoje długi, ale ty wciąż się bałeś i ukrywałeś…

– Chciałem, by wszystko nieco przycichło – odpowiedział.

– Tymczasem zaczął się nowy rok w seminarium i ledwo się zaczął, twój kolega, Kotlarczyk, zniknął. Do dziś nie wiadomo co się z nim stało.

– Nic o tym nie wiedziałem – powiedział cicho Skarga.

– Nie wiedziałeś też, że ktoś udusił dwóch innych kleryków. Zginęli w strasznych męczarniach. Uwierz mi. W całej tej sprawie nie chodzi o ciebie.

– To o co chodzi?

W barze rozległy się podniecone okrzyki i obaj usłyszeli brzęk monet wypadających z automatu do gry w pokera.

– Opisałem ci dokładnie, jak zostali zamordowani. Hipotezę, że zrobili to miastowi, odrzuciłem. Zakładałaby, że musiałeś być w jakimś układzie z Rakowieckim i Leskim, a tak przecież nie było. Że handlujecie koksem albo sterydami. Pozostaje inny trop. Rakowiecki i Leski to męskie dziwki. Leski znalazł się później w tym biznesie. Kilka miesięcy temu dowiedział się o wszystkim Rutger i wyrzucił chłopaków na zbity pysk z tych fakultetów.

– Jedyne sensowne zajęcia – mruknął Skarga. – Zaraz – sięgnął po piwo – to Rutger ich zabił?

– Nie. Nie zabił ich także Stanisław Bator, przyjaciel Rutgera. Były komandos i misjonarz. Jeszcze bardziej opętany ideą Kościoła jako wojska bez skazy niż profesor.

– Rutger opowiadał nam o nim. To jakiś… – Skarga zagryzł wargi – jakiś pojeb.

– Tak czy inaczej to nie on. I nie Rutger. Nie będę teraz wyjaśniał, dlaczego. Rakowiecki i Leski to męskie dziwki, tak? Rozmaici panowie wypożyczali ich sobie z seminarium. Może twoi koledzy zaczęli kogoś szantażować? I pomylili się. Jest na przykład taki biznesmen, który korzystał z ich usług, dofinansowując w zamian seminarium. Wasz rektor, ten piosenkarz od siedmiu boleści, informował o rosnących przychodach diecezję i wszyscy byli szczęśliwi. Tyle że wariant z szantażem też się nie trzyma kupy.

– Dlaczego?

– Na torbach foliowych zaciśniętych na głowach Rakowieckiego i Leskiego zabójca namalował różowe trójkąty, które niedwuznacznie sugerowały, że zginęli za homoseksualizm. Po co biznesmen korzystający z usług tych chłopaków miałby zostawiać ślady naprowadzające na jego trop? Poza tym ten biznesmen miał swoje metody, by wyperswadować szantaż dwóm szczawiom. Korzystając z usług swojego goryla, zapaśnika, połamałby im ręce i nogi i byłoby po herbacie.

– Zapaśnik – szepnął Skarga. – Pamiętam takiego. Kręcił się po seminarium.

– Facet chyba lubi ból. Zadawany innym i sobie. – Heinzowi przypomniała się scena biczowania. – Nieważne. Ten biznesmen znęca się nad swoją żoną. Może to ona weszła w układ z tym zapaśnikiem i postanowiła wrobić męża w podwójne morderstwo? Też nie. Nie musi posuwać się do morderstw, by zniszczyć swego oblubieńca. Pewnie już w tej chwili ma wystarczające dossier i tylko czeka na właściwy moment.

– Skoro nikt nie mógł zabić, to kto zabił? – zapytał zniecierpliwiony Skarga.

Heinz nie odpowiedział. Otworzył teczkę i wyjął pliki spiętych kartek. Podał je rozmówcy. Skarga wertował kartki. Najpierw wolno, potem coraz szybciej.

– Co to jest? Nic nie rozumiem…

– To kserokopie artykułów napisanych przez rektora Majdę. I fragmenty jego książek. A w drugim pliku prace, z których rektor zerżnął swoje myśli. Prace seminarzystów z różnych miejsc w Polsce, ale nie tylko. Twój kolega Kotlarczyk zgromadził to wszystko. Pewnie opowiedział o całej sprawie któremuś z kolegów z waszego prywatnego seminarium. Obstawiam, że powiedział Leskiemu. Rozumiesz? Zgromadził dowody świadczące o tym, że teksty