Выбрать главу

Majdy to plagiat na plagiacie. Kotlarczyk zniknął, Leski nie żyje, Rakowiecki nie żyje – Heinz wyliczał na palcach. – A teraz – przybliżył twarz do twarzy Skargi – powróćmy do chwili, gdy zakrwawiony Kotlarczyk wbiegł wieczorem do waszego wspólnego pokoju. Powiedział ci wtedy, że rozpoznał samochód, który chciał go rozjechać. Sam nie mógł w to uwierzyć, ale opowiedział ci o wszystkim, prawda? Skarga powoli skinął głową.

40

Mężczyzna siwy jak gołąb odszedł od konfesjonału z jasnego drewna. Nad spowiednicą – Heinz zapamiętał takie określenie z odległej przeszłości – znajdował się drzeworyt przedstawiający dziewiątą stację Drogi Krzyżowej. Droga na Golgotę dobiega kresu. Chrystus upada po raz trzeci i ostatni.

Ukląkł i przez kratkę wpatrywał się w twarz wspartą na dłoni. Dostrzegł także, że do konfesjonału przymocowano tabliczkę. „Tu spowiada Ksiądz Rektor Jan Majda.”

– No co jest, synu? – usłyszał znajomy głos. – Niech będzie pochwalony, a później: „Ostatni raz byłem u spowiedzi…” i tak dalej.

– Przyszedłem się wyspowiadać… Za księdza przyszedłem się wyspowiadać. Za nie zabijaj i nie kradnij…

Spowiednik drgnął. Spojrzał przez kratkę. Oko klawisza. Oko pełne pogardy. Zupełnie jakby patrzył przez judasza na skazanego.

– Kilka błędów… – szepnął Heinz. – Popełnił ksiądz kilka błędów… Ta szminka w samochodzie Rutgera była niepotrzebna. Zbyteczny gadżet. Grzech przesady czy jak to się tam nazywa – szeptał gorączkowo. – Czy taki subtelny analityk jak Rutger mógłby zostawić dowód przestępstwa w swoim samochodzie? Jeśli już jesteśmy przy samochodzie… Dwa kolejne błędy… Samochód, który spadł do rozlewiska, miał całe szyby. Wbrew pozorom szyby samochodowe są trwałe i mogą sporo wytrzymać. Także upadek do wody. Wszystkie okna w samochodzie były zamknięte. Ale tamtego wieczora, gdy odjechaliście z Rutgerem spod jego domu, było duszno. Także w nocy. Zbierało się na burzę. Sprawdziłem to. A okna mimo to pozostały zamknięte. Popełnił ksiądz błąd. Włączył ksiądz klimatyzację. Na osiemnaście stopni. Gdyby samochód prowadził Rutger, nigdy by sobie na to nie pozwolił przy swoich schorzeniach reumatycznych. Ale to drobiazg w porównaniu z błędem kardynalnym… – Zawiesił głos, jakby wsłuchiwał się w śpiew wiernych podczas mszy. – Rutger był ślepy. Ślepy jak kret. Pozostałość stanu wojennego i milicyjnych pałek. Nie nosił okularów. Zawsze używał soczewek. To też sprawdziłem. I nagle znajdujemy go na siedzeniu kierowcy. Człowiek ślepy jak kret prowadzi samochód. A w oczach nie ma soczewek. To nie jest dziwne? – Usłyszał ciężki oddech. – Było tak. Ksiądz przyjechał do niego i mieliście razem pojechać do Mińska Mazowieckiego. Rutger był pijany. Sprzyjająca okoliczność. Ksiądz prowadził samochód. Rutger spał. Dojechaliście do rozlewiska, ksiądz przesadził go na siedzenie dla kierowcy i zepchnął samochód. Nie wiem, czy była to improwizacja zainspirowana snem pijanego Rutgera, czy z góry przyjęty plan, ale wyszło tak sobie. Bo pijany Rutger, sądząc, że będzie spał w drodze, nie włożył soczewek… Albo nie miał siły… Zresztą wcześniej też wyszło tak sobie…

Poczuł, że ktoś klepie go w plecy.

– Przepraszam, czy długo się pan będzie spowiadał? -Nad Heinzem pochyliła się zniecierpliwiona staruszka.

Przeszył ją wzrokiem.

– Długo. W dodatku z samych grzechów śmiertelnych. -Odwrócił się w stronę kratki.

– Wcześniej też ksiądz popełnił błąd. Trójkąty namalowane szminką. Cyfry, które w oczywisty sposób powinny się skojarzyć z godziną śmierci papieża, a w mniej oczywisty – z prorokiem Ezechielem. Łańcuszek skojarzeń powinien sugerować krucjatę odbywaną przez jakiegoś religijnego maniaka… Obłąkańca albo rygorystę… W dodatku torby foliowe… Rutger pewnie opowiadał kiedyś o sposobach torturowania w Kambodży. I rzeczywiście. Podejrzenia skierowały się w jego stronę oraz w stronę jego przyjaciela jeszcze z azjatyckich czasów, Stanisława Batora. Człowieka, który prowadzi klub karate o nazwie „21:37”. Jestem pewien, że gdybym sam się nie domyślił takich powiązań, ksiądz prędzej czy później by je nam zasugerował.

– Na czym polegał błąd? – ksiądz po raz pierwszy przemówił.

– Miecz Pański. Miecz Pański wyostrzono i wyczyszczono. Tak powiadał Ezechiel. Zabójcy na tle religijnym dbają o czytelność przekazu. O dosłowność. Boją się, że ich przesłanie nie zostanie zrozumiane, a wtedy cała misterna robota na nic. Starają się zatem wyłożyć kawę na ławę. Nie pozostawić nic domyślności tępego policjanta. Rakowieckiego i Leskiego – zrobił pauzę – trzeba było wypatroszyć nożem. Mieczem Pańskim. I wyciąć im cyfry na ciele. W Biblii o duszeniu torbą foliową chyba nie ma mowy… Modus operandi od początku nie przystawał do sugerowanego przekazu. Do przesłania. Do tej całej szopki z trójkątami i cyframi. Tego nie zrobił maniak religijny. To takie moje – Heinz nieco podniósł głos – prywatne korepetycje. Wszakże – postukał palcem w przymocowaną tabliczkę – tu spowiada sam ksiądz rektor.

– Dlaczego oni zginęli? Pytam tak, z ciekawości. – W głosie księdza usłyszał drwinę.

– Dlatego. – Heinz wstał, stanął przy drzwiczkach konfesjonału i podał kilka kartek. – Dlatego – powtórzył. Nie dzieliła ich już kratka. Patrzył prosto w twarz księdza. – Najpierw próbował ksiądz zabić Kotlarczyka, który odkrył całą sprawę. Zastanawiałem się, jak się ksiądz dowiedział o tych wszystkich plagiatach. Wreszcie dotarło to do mnie. Kto wie najwięcej o klerykach? O ich problemach? Przecież wiadomo, że w seminarium nie ufa się kolegom, którzy mogą okazać się donosicielami. Wiadomo, że nie pójdzie się z ważną sprawą do pierwszego lepszego wykładowcy. Ale jest w seminarium ktoś, kto gwarantuje coś więcej niż spowiedź. Gwarantuje szczerą rozmowę, a także pełną dyskrecję. Ksiądz jest właśnie taką osobą. – Heinz skierował palec w stronę spowiednika. Taką osobą jest ojciec duchowy. Usłyszał, jak Jerzy Jurek gwałtownie wierci się w konfesjonale, jakby coś zaczęło go nagle uciskać.

– Kotlarczyk w swojej naiwności powiedział o kilka zdań za dużo. Mógł liczyć na to, że miły człowiek dwojga imion albo człowiek bez nazwiska przestrzega tajemnicy spowiedzi. Zapewne obiecał mu ksiądz, że zajmie się tą sprawą, wyjaśni ją… Takie tam gadanie. Więc Kotlarczyk zaufał niepozornemu ojcu duchowemu. Nie wiedzieli tylko, że ich mistrz darzy takim uwielbieniem swego preceptora, że zrobi dla niego wszystko. Ksiądz jest jak cień rektora Majdy. Gdy on się wspinał, ciągnął księdza za sobą. Rektor wiedział, że może liczyć na bezwzględną lojalność. I w końcu stał się ksiądz ojcem duchowym. To już jest ktoś w hierarchii seminarium. Nawet teraz… Pewnie jest ksiądz dumny, że może spowiadać w konfesjonale zarezerwowanym dla rektora.

– Pan oszalał – wyszeptał Jurek.

– Nabierałem podejrzeń co do pańskiej osoby, ale jedno nie dawało mi spokoju. Nie, nie chodzi o alibi. W świecie seminarium w zasadzie nikt nie ma alibi. Nie ma rodziny, rzadziej, niż czynią to świeccy, odwiedza się przyjaciół… Nie mogłem zrozumieć, jaki ksiądz mógłby mieć powód, by zabić kleryków. Rutger i Bator ze swoim rygoryzmem i misją wypisaną na twarzach znajdowali się w kręgu podejrzeń.

Wyplenili homoseksualną zarazę. Biznesmen Kunicki mógł się bać szantażu. Też miałby powód. Można sobie wyobrazić kilka innych rozwiązań. Ale ksiądz? – Heinz zamilkł. – Aż wreszcie trafiłem na te papiery – poruszył plikiem kartek.