– Pan oszalał – powtórzył Jurek.
– Nie oszalałem. Kotlarczyk zdobył dowody, że Majda kradnie teksty do swojej habilitacji, i ksiądz go zabił. Tyle że Kotlarczyk zdążył komuś to wszystko opowiedzieć Komu? Najpewniej kujonowi Leskiemu, o którym można sądzić, że docenił zebrane materiały. Skarga był na marginesie, bo zniknął w czerwcu. I pewnie Leski z czymś się wygadał podczas szczerej rozmowy z księdzem. Leski uprawiał seks dla pieniędzy, ale postanowił się z tego wycofać. Uznał, że kwity na Majdę to znakomita karta przetargowa, by bezboleśnie ukończyć seminarium… Może nawet przyszedł do księdza, żeby złożyć taką propozycję.
– I niby co dalej?
– Leski jednak nie do końca ufał księdzu. Okazało się zresztą, że miał rację… Postanowił się ubezpieczyć. Wy-błagał spotkanie z Rutgerem i wręczył mu kwity na Majdę. Tego samego dnia zginął. Podobnie jak Rakowiecki. Do Rutgera poszli już w swoich strojach wieczorowych, ubrani pedalsko i galowo, pewnie więc potem jechali na jakieś umówione spotkanie. To ksiądz miał ich tam zawieźć. Pewnie nie pierwszy raz. Miał ich ksiądz dostarczyć do jakiegoś kolejnego biznesmena. Leski zapewne myślał, że robi to już ostatni raz. Tyle że Jerzy Jurek naszprycował chłopaków jakąś pigułką gwałtu i urządził im piekło. Zupełny przypadek sprawił, że jeden, z kleryków miał przy sobie kartkę z numerem telefonu Rutgera. Profesor zaś przejrzał papiery i zrozumiał, że ma w ręku bombę. Długo się wahał, czy wystąpić ze stanu duchownego, ale to, co przeczytał w materiałach przyniesionych przez Leskiego, przeważyło. Miał dosyć tego bagna. Wydał oświadczenie dla prasy. Znalazły się w nim dwa zagadkowe zdania. „Jest jeszcze jeden ważny powód mojej decyzji. Poinformuję o nim w ciągu tygodnia.” Przyznaję, w pierwszym odruchu zupełnie ten fragment zlekceważyłem. A przecież profesorowi chodziło o ten plagiat. Rutger chciał zmusić Majdę do rezygnacji ze stanowiska rektora. Zagroził, że w przeciwnym razie ujawni całą sprawę. Taki jest sens tych zdań. I dlatego Rutger także musiał zginąć. Tyle o tym.
– Nie ma pan żadnych dowodów.
– Mam kserokopie świadczące o tym, że Majda plagiatował prace naukowe. Rozmawiałem też z twoimi sąsiadami, bydlaku – Heinz z pogardą cedził słowa. – Utrzymują, że jesienią ubiegłego roku rozpaliłeś koło domu ognisko. Zapamiętali to, bo nigdy tego sam nie robiłeś. Zawsze robił to dla ciebie jakiś chłoptaś z seminarium. A tu taka niespodzianka… Pracowity Jerzy Jurek. Wybrałeś odpowiedni moment, gdy sąsiedzi wyjeżdżali na klika dni. Tyle że oni też zrobili księdzu niespodziankę. Musieli po coś wrócić. Ale zapamiętali tamten dzień, a wie ksiądz, dlaczego? Dlatego, że śmierdziało jak cholera. Zupełnie inaczej niż palone jesienią liście. Osobiście przekopię twoją działkę i znajdę szczątki Kotlarczyka. Nawet jeśli potraktowałeś go potem wapnem palonym, znajdę ślady. Rozumiesz, bydlaku? I doprowadzę do tego, że rektor zostanie potraktowany jako twój wspólnik przy trzech zabójstwach.
Heinz ciężko opierał się o konfesjonał, jakby zaraz miał runąć na ziemię.
– Masz jedno wyjście. Przyznasz się do trzech zabójstw i wskażesz, gdzie spaliłeś Kotlarczyka. Opowiesz też, jak to biznesmen Kunicki wypożyczał sobie kleryków z seminarium. I że płacił za to grube pieniądze. Wtedy być może zostawię Majdę w spokoju. Być może… Stanie się to, gdy podpiszesz zeznanie. – Zrobił dwa kroki do tyłu. – Masz czas do jutra rana – powiedział głośno.
Wyszedł z kościoła i spojrzał w stronę, gdzie stało zaparkowane volvo. Skinął głową. Był pewien, że kierowca volva dostrzegł ten gest. Sięgnął po kluczyki. Znów natrafił na zmiętą kartkę, z której wynikało, że morderca kleryków zginął. Wyszarpał ją z kieszeni i z wściekłością cisnął do kosza.
41
Jerzy Jurek spakował podręczny bagaż. Rano poszedł do banku i podjął pieniądze z konta. Razem z tym, co przechowywał w domu, powinno wystarczyć na dłuższy czas. Odłożone pieniądze ukrywał w gabinecie. Na wszelki wypadek. Gdyby pojawił się kłopot. A kłopot pojawił się, gdy do sprawy wkroczył ten wścibski policjant z siwawym zarostem na twarzy.
Trzeba działać szybko. Najważniejsze to wydostać się z Warszawy. Potem samolot. Z każdą godziną będzie trudniej, jeśli ten Heinz dotrzyma słowa.
Jurek lubił planować. Pomyślał o Rakowieckim i Leskim. Dali się podejść. A pigułki gwałtu zadziałały bezbłędnie. Jedynym błędem było to, że przycisnąłem ich za bardzo. Leski nie powiedział mi nic o tym, że przekazał materiały Rutgerowi. Trudno, stało się.
Przypomniał sobie, jak ostatni raz zacisnął folię na głowie Leskiego. Błąd. Chłopak za szybko skonał. A przed śmiercią jeszcze narobił w gacie. Klika minut później umarł Rakowiecki.
Jurek pamiętał, jak po raz ostatni żyły nabrzmiały mu na przegubach, gdy zaciskał torbę na głowie i szeptał do ucha chłopaka:
– Jak to mawiał ten wasz guru? Jak brzmi jego ulubione przysłowie? Lis wie o wielu sprawach, natomiast jeż zna jedną najważniejszą. Sądziłem, że twój kolega mi powie. Ale nie chciał. Więc ty powiedz. Powiedz wszystko, co wiesz! Kto jeszcze wie?
Rakowieckiemu opadła głowa. To był koniec.
Jerzy Jurek odsłonił firankę w kuchni. Senny majowy poranek w zapadłej dziurze koło Piaseczna. Wścibscy sąsiedzi wyjechali już do swojej firmy, by nadzorować niesolidnych pracowników. Otworzył drzwi i zniósł ze schodów czarną walizeczkę na kółkach. Zaraz wróci po drugi bagaż i zamknie drzwi.
Popatrzył w głąb ogrodu, w stronę płotu, który oddzielał go od sąsiadów, i zrozumiał, że się pomylił. Czerwony sportowy samochód wciąż stał na podjeździe. Jeszcze nie wyjechali do pracy. A zatem…
– Ksiądz gdzieś wyjeżdża? – usłyszał za sobą uprzejmy głos.
Odwrócił się.
W pierwszej chwili nie rozpoznał twarzy, którą zobaczył. Gdy wreszcie ją skojarzył, chciał krzyknąć.
Nie zdążył.
Potężny cios zmiażdżył mu grdykę. Jurek osunął się na ziemię. Z jego gardła wydobył się charkot, który był wołaniem o litość.
– Jakaś klątwa zawisła nad tym seminarium. – Karloff nerwowym ruchem zdzierał etykietę z piwa Żywiec. – Wiesz, że znaleźli tego całego Jurka, ojca duchowego, martwego w jego domu pod Piasecznem? Splądrowane mieszkanie. Morderstwo na tle rabunkowym.
Heinz wypił solidny łyk z kufla.
– Wiesz, co mnie intryguje? – Karloff uśmiechnął się krzywo. – Księżulo miał zmiażdżoną grdykę. A potem ktoś go posadził w fotelu i… – ciężko westchnął – i wbił mu kijek narciarski w prawe oko.
– Sezon się skończył – mruknął Heinz. – Trzymanie sprzętu narciarskiego w domu może się okazać niebezpieczne.
– Przypomniałem sobie tego twojego mistrza karate, co to kiedyś tam rzucił komuś w oko metalową gwiazdką. A teraz Jurek z drągiem w oczodole… Zastanawiające podobieństwo. Powiedz – chwycił Heinza za rękę – gadałeś z Batorem? Opowiedziałeś mu o Jurku? Wystawiłeś księżulka do odstrzału? Rozmawiałem o tym z Jolką. Uważa tak samo…
– Z Jolką? Dawno jej nie widziałem…
– Była na urlopie. Ale nie zmieniaj tematu. Więc tak to się odbyło?
– Powiedziałem ci, żebyś przeczesał ogród tego… w poszukiwaniu zwłok Kotlarczyka – Heinz podniósł głowę. – Pamiętasz, jak widzieliśmy się u ciebie po śmierci Poremby? – zapytał niespodziewanie.
– Pamiętam. A co? – W pytaniu Karloffa wyczul napięcie.
– Wybiegłeś wtedy z domu. Pojechałem za tobą. Podjechałeś pod Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich. A później ja pogadałem z kolesiem, od którego kupujesz… – zawiesił głos.
– Mam z nim układ – wysapał Karloff. – A tobie nic do tego! Musiałem wciągnąć – dodał, nerwowo rozglądając się na boki. – Czasami muszę, bo inaczej bym oszalał!