Выбрать главу
***

Isaak czekał na Arbacie. Stał w swojej wytartej jesionce, udając, że czyta przez szybę nagłówki wystawionych w kiosku gazet. Profesor podszedł i zatrzymał się obok niego.

– Pójdziesz w stronę Sadowego Kolca – powiedział staruszek półgłosem. – Znajdziesz malarza, który wiesza swoje obrazy na płocie. Jeden przedstawia zimowy pejzaż. Las, białe brzozy i topniejący śnieg. Człowiek, który będzie oglądał to właśnie płótno, jest królem.

– Dziękuję.

– Drobiazg.

Filipow ruszył naprzód. Przeszedł na drugą stronę ulicy i niebawem znalazł się przed wiszącymi na parkanie malowidłami. Wysoki człowiek w starym palcie wyczuł wyraźnie jego obecność.

– Jestem profesor Filipow, Siergiej Iwanowicz – przedstawił się astronom.

– Możecie mi mówić Iwan – odezwał się król, nie odwracając głowy. – Poczekajmy jeszcze chwilę.

Patrzyli na obrazy.

– Sprawdzone, nie ma ogona – oznajmił młody człowiek, przechodzący obok nich.

Król odwrócił się przodem do uczonego. Miał pociągłą twarz o arystokratycznych rysach. I, faktycznie, wyglądał na stuletniego starca.

– Chodźmy – powiedział poważnie.

Ruszyli ulicą. Po chwili dogoniła ich stara wołga. Za kierownicą siedziała młoda, jasnowłosa dziewczyna.

– Może podrzucić, sąsiedzie? – zaproponowała, opuszczając szybę.

Zasiedli na tylnej kanapie i ruszyli w miasto.

– Przykro mi, takie są zasady. – Król podał profesorowi opaskę na oczy.

Filipow posłusznie zawiązał ją sobie naokoło głowy. Jechali dobrą godzinę, kilkakrotnie zmieniając kierunek. Najwyraźniej król i dziewczyna chcieli, aby astronom zupełnie stracił orientację. Zapachniało lasem. Byli na którejś z dróg wylotowych za moskiewską obwodnicą. Wyboje, musieli widocznie zjechać na drogę gruntową. Wreszcie po kilkunastu minutach samochód się zatrzymał.

– Może pan zdjąć opaskę, profesorze – powiedział król.

Auto stało w garażu jakiegoś domu. Filipow wysiadł. Król otworzył drzwi prowadzące w głąb. Przeszli kawałek ponurym korytarzem i znaleźli się w sporym, całkowicie ciemnym pomieszczeniu. Gospodarz zapalił światło. Cztery stuwatowe żarówki rozwidniły mrok. Jak robaczki świętojańskie zalśniły złocone literki na grzbietach książek. Sala, wielkości niedużej hali produkcyjnej, zastawiona była regałami. Dziesiątki, może setki tysięcy tomów zapełniały pomieszczenie, nasycając powietrze niepowtarzalną wonią starego papieru.

Ruszyli naprzód wąskim przejściem pomiędzy regałami. Dzieła Bucharina, Trockiego, Kamieniewa, wydane przed rewolucją dzienniki rosyjskich carów, tajne protokoły świętego synodu, literatura polityczna i religijna… Profesor mógł tylko przypuszczać, że księgozbiór ten jest znacznie bogatszy niż sekcja prohibitów biblioteki Akademii Nauk ZSRR.

– Skąd to wszystko? – jęknął.

– Głównym miejscem pozyskiwania cennych starodruków są skupy makulatury i śmietniki – wyjaśnił król. – Pracuje dla mnie dwustu ajentów w skupach i pięciuset zbieraczy makulatury grzebiących w śmietnikach. Poza tym jestem królem, podlegają mi wszyscy moskiewscy bukiniści. I nie tylko moskiewscy…

Uczony nie pytał już o nic więcej.

Na końcu pomieszczenia, przy solidnym, drewnianym biurku stały dwa fotele. Na blacie leżała tylko jedna cienka broszurka, oprawiona w szary papier pakowy nieco postrzępiony na krawędziach.

– A więc popatrzmy na nasze materiały. – Król Iwan usiadł przy biurku. Profesor zajął drugi fotel.

– Hrabia opublikował tylko jedną książkę, nakład wynosił jedynie sto egzemplarzy. Ale jeśli zdobędzie pan polskie czasopismo „Wszechświat”, tam w 1914 roku zamieścili obszerny materiał…

Założyli cienkie, bawełniane rękawiczki.

– To prawdopodobnie ostatni na świecie egzemplarz, krążący w wolnym obiegu – wyjaśnił król z dumą.

– Ile kosztuje? – zainteresował się profesor.

– Wyceniam na osiemdziesiąt tysięcy.

– Rubli?

– Dolarów.

Filipow milczał przez chwilę.

– Moje stupięćdziesięcioletnie zarobki – powiedział wreszcie.

– To unikatowy manuskrypt, profesorze… Ale żeby nie mówili potem, że odmówiłem wsparcia nauce, dostanie pan fotokopię za jedyne dwadzieścia rubli. A teraz proszę nacieszyć oczy oryginałem.

Profesor odwrócił okładkę i z szacunkiem przeczytał pierwszą stronę. Poniżej tytułu zamieszczono jedną z kilkunastu fotografii. Zobaczywszy ją, Filipow zrozumiał bardzo dużo. Sportretowany na stronie tytułowej autor dzieła w niczym nie przypominał wychudłego starca, umierającego na gruźlicę w zawszonym baraku. Tylko oczy, świetliste, przenikliwie patrzące spod krzaczastych brwi, pozwalały odgadnąć tożsamość starego więźnia…

***

Dywagowanie na temat życia na Marsie w chwili bieżącej nie ma najmniejszego sensu. Być może zamieszkują go jacyś Marsjanie, jednak na obecnym etapie przygotowania bojowego Armii Czerwonej, planeta ta i tak jest poza naszym zasięgiem. Do zagadnienia wrócimy po przezwyciężeniu trudności technicznych.

J. Stalin, Problemy szerzenia ideologii komunistycznej,

referat wygłoszony na XXVII zjeździe WKP(b)

w: Dzieła wszystkie, tom 88, str. 542

***

Agent wszedł do pokoju pułkownika. Ten oderwał się od studiowania raportu.

– Złe wieści? – Bezbłędnie odczytał wyraz twarzy podwładnego.

– Tak.

– Referujcie.

– Akademik Filipow dobrał się do wspomnień profesora Aleksandra Popowa.

– Tego radiowca?

– Właśnie.

Pułkownik zabębnił palcami po blacie, najwyraźniej z niecierpliwością oczekując dalszych wyjaśnień.

– Znalazł tam pewną informację… – Widząc minę zwierzchnika, wywiadowca przeszedł natychmiast do konkretów. – A więc anteny w rezerwacie zbudował Popow na polecenie Kokuszewa-Mirskiego.

– Cholera. Nie wszystko widać da się wyczyścić… Co jeszcze znalazł?

– W zasadzie tylko ich opis i nazwę majątku. Niestety, sięgnął też do polskiego czasopisma naukowego z 1914 roku i tam wyczytał informację, że Kachowka leży w pobliżu Moskwy.

– Ludziom z działu zabezpieczenia zbiorów bibliotecznych jaja poukręcam.

– Czy mam skonfiskować książkę?

– Nie… Za późno. Jak sądzicie, towarzyszu, zdoła zlokalizować miejsce?

– Chyba tak.

– Opracujcie wykaz wszystkich bibliotek kartograficznych, w których mógłby skorzystać z map, wydanych przed rewolucją i przejdźcie się po nich. Zostawicie wszędzie ostrzeżenia, że gdyby ktoś pytał, ten akurat arkusz uległ zagubieniu jeszcze przed wojną. Coś jeszcze?

– Istnieje przypuszczenie… Nasz informator na targowisku widział, jak Filipow rozmawia z bukinistami.

– Cholera, dawno trzeba było ich wszystkich przeciągnąć na naszą stronę… Znalazł coś?

– Mało prawdopodobne. Ale nie da się tego wykluczyć. Mirski wydał swoją książkę w nakładzie stu egzemplarzy. Przez sześćdziesiąt lat poszukiwań udało nam się zabezpieczyć tylko osiemdziesiąt sześć sztuk. Te czternaście może być dosłownie wszędzie… Co robimy, jeśli znajdzie rezerwat?

– Mam pewną koncepcję – mruknął pułkownik. – Jeśli mu się uda…

***

Wszelkie publikowane prace naukowe byłego hrabiego Kokuszewa-Mirskiego należy bezwzględnie zabezpieczyć. W tym celu CzK winna przeszukać wszystkie księgozbiory publiczne oraz, w miarę możliwości, prywatne. Za ukrywanie egzemplarzy książki „Cywilizacja Marsa” oraz jej odpisów stosować bezwzględnie karę śmierci. Usunąć wszelkie ślady badań, a dostęp do ich wyników umożliwić wyłącznie wąskiemu gronu wtajemniczonych ekspertów. Pałac byłego hrabiego przeszukać i wysadzić w powietrze. Upewnić się przez naszą agenturę, czy on na pewno nie żyje. Jeśli przypadkiem pojawił się za granicą – schwytać i natychmiast dostarczyć do Moskwy. Na wykonanie operacji daję tydzień.