F.E. Dzierżyński, Rozkaz nr 23/1922,
Archiwum Rewolucji Październikowej,
teczka ż-235/4, karta 387
Profesor siedzi w bibliotece. Tym razem jego ulubione miejsce jest wolne. Na lakierowanym blacie stolika leży kilka książek, zamówionych przed chwilą z magazynu. Ich grzbiety są leciutko zakurzone. Największe wrażenie robi pięć opasłych tomiszczy – urzędowy wykaz miejscowości ZSRR. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam do głowy odnaleźć dowolną, zabitą dechami dziurę, polecam sięgnięcie do tej cennej pozycji. Znajdziecie w niej każdą informację, jakiej wam potrzeba. Położenie, nazwę, jaką nosiła przed rewolucją, nazwę obwodu i rejonu, gdzie należy jej szukać.
Oczywiście, istnieją w tym pięknym kraju miejscowości, których położenia z różnych przyczyn nie wolno nikomu zdradzić. Walczące o światowy pokój państwo musi przecież dobrze strzec nazw ośrodków produkujących broń jądrową, czy baz szkoleniowych internacjonalistycznych bojowników o wolność uciskanych narodów…
Te dane znajdziecie w suplemencie. Zasadniczo skorzystać można z niego tylko w czytelni prohibitów, ale przez jakieś niedopatrzenie także on znalazł się na stoliku Filipowa. Tylko nieliczni wiedzą, że istnieje także suplement do suplementu. Zawarto w nim informacje naprawdę ważne. Niestety, odbito go w nakładzie jedynie dziesięciu sztuk i do tej pory nie trafił do biblioteki.
Profesor szuka majątku Kachowka. Nie ma go jednak ani w głównym indeksie, ani w wykazie nazw przedrewolucyjnych. Co dziwne, nie figuruje w spisie osad, doszczętnie startych z powierzchni ziemi podczas wojen domowych i światowych. Nie ma go także w indeksie. A przecież artykuł w polskim czasopiśmie „Wszechświat” wyraźnie wspomina, że warszawski dziennikarz odwiedził dobra o tej nazwie, leżące – co więcej – gdzieś w pobliżu Moskwy…
Filipow otwiera raz jeszcze oprawiony rocznik „Wszechświata”. Słownik rosyjsko-polski leży w zasięgu jego ręki, ale astronom nawet nie spogląda w tamtą stronę. Język polski, wbrew pozorom, nie jest trudny do zrozumienia. Sporo wyrazów ma podobne brzmienie. Jeśli dobrze zna się ukraiński, można od biedy poradzić sobie bez słownika. Akademik ponownie czyta początek artykułu… A potem zaczyna świtać mu pewien, nader ryzykowny pomysł.
Osobnym problemem było zainstalowanie w sondzie aparatu radiowego, któren byłby zdolnym wysłać wiadomość przez tysiące kilometrów przestrzeni, wypełnionej li tylko eterem. Sama konstrukcja, według Popowa, nie przedstawiała sobą trudności, jednak problemem zasadniczym było jej zasilanie.
Rozważaliśmy wykorzystanie akumulatorów Edisona, jednak ich wielkość, waga i ograniczony czas działania wykluczały ich praktyczne użycie. Bo i pomyśleć tylko, trudno w sondzie, która ważyć ma nie więcej niż trzydzieści funtów, umieszczać beczkę kwasu o objętości trzystu litrów! Tu znowu z pomocą pospieszył Szczepanik, proponując mały akumulator, na kilka tylko minut wystarczający, połączony miedzianym drutem z płytkami selenu, na zewnątrz sondy umieszczonymi. Światło Słońca, padając na selen, wzbudzić powinno dość elektryczności, by zasilać akumulator aparatu radiowego… Anteny zaś, których używaliśmy w majątku Kachowka do odbioru sygnałów marsjańskich, i sygnał pocisku powinny bez trudu wychwycić. Co by się stało, gdyby Marsjanie sygnały jego pochwycili i, złożywszy z nich obraz, spostrzegli, że ku ich planecie sonda nadlatuje? To przyniosłoby jedynie korzyści dla naszego kontaktu! Możemy mieć także nadzieję, że po upadku na powierzchnię uczeni Marsa zbadają sondę i, odkrywszy zasady działania urządzeń Szczepanika, zechcą nam tą samą metodą przesłać fotografie, wykonane na powierzchni swojej planety!
Cywilizacja Marsa
Jeśli pociągają was uroki aktywnego wypoczynku, polecam szczerze nabycie książki „Okolice Moskwy – przewodnik pieszego turysty”. W tej dość opasłej książce, liczącej bez mała trzysta stron, zawarto dane na temat przeszło czterdziestu tras wycieczkowych, rozrzuconych wokół tego pięknego miasta. Opracowano ją niezwykle starannie. Znajdziecie tu krótkie opisy ponad stu pięćdziesięciu miejscowości, otaczających stolicę w promieniu około czterdziestu kilometrów. Zespół autorów podszedł do zagadnienia niezwykle profesjonalnie. Przy omówieniach tras umieszczono informacje, jak dojechać, gdzie znaleźć nocleg oraz, co najważniejsze, w których wsiach natrafić można na sklepy i czy honorują w nich moskiewskie kartki żywnościowe. Podano także adresy posterunków milicji, gdzie należy się zameldować, jeśli pobyt w danej okolicy trwa dłużej niż dobę, oraz – gdyby zaszła tak konieczność – gdzie znaleźć przedstawicieli KGB. Opublikowano ją w poręcznym, kieszonkowym formacie. Książka ta cieszy się sporym zainteresowaniem i dość szybko znika z rynku.
Przewodnik doczekał się dotąd jedenastu wydań. Każde jest, oczywiście, drobiazgowo aktualizowane. W miarę, jak gęstnieje wokół stolicy ZSRR sieć ośrodków obrony przeciwrakietowej, zakładów zbrojeniowych oraz rezerwatów i daczy wysokich rangą towarzyszy z politbiura, niektóre miejscowości znikają z wykazu, a trasy zwiedzania ulegają pewnym modyfikacjom. Warto zawsze korzystać z najnowszego wydania.
Najlepiej zdobyć je w klubach pieszego turysty. Jedynym mankamentem jest wysoka cena tego dzieła, sięgająca zawrotnej sumy osiemdziesięciu rubli. Ta cena nie powinna jednak dziwić. Oprawa z wodoodpornego brezentu, grzbiet szyty nylonową nicią, bezkwasowy, cienki papier i amerykańska farba drukarska bardzo podnoszą koszty publikacji. Jednak wydawca i tu poszedł na daleko idące ustępstwa. Jeśli do klubu przyniesiemy nieaktualne już wydanie, za nowiutkie, prosto spod prasy drukarskiej, zapłacimy tylko pięć rubli.
Każdy nabywający przewodnik zostaje też automatycznie członkiem Stowarzyszenia Turystów Pieszych, co pozwala na zniżki przy zakupie innych wydawnictw oraz możliwość zapisania się na społeczne listy uprawnionych do nabycia prawdziwych chińskich namiotów! (Dlatego też poproszą nas o okazanie dowodu tożsamości.) Warto też wiedzieć, iż posiadanie wydań sprzed 1968 roku traktowane jest jako szpiegostwo i karane bez litości.
Ciekawe, czy profesor Filipow wiedział o tym zarządzeniu, gdy za jedyne dwieście rubli na pewnym moskiewskim bazarze kupował od bukinisty Icka wydanie z roku 1928…
Z dworca kolejowego Moskwa II lub stacji Tiekstilszcziny należy pojechać podmiejską kolejką na południe. Po mniej więcej pięćdziesięciu minutach pociąg zatrzyma się na niewielkim przystanku Staronikolskoje tuż poza granicami administracyjnymi stolicy. Wokoło rozciągają się brzozowe zagajniki i tylko gdzieniegdzie pomiędzy nimi majaczą jeszcze domki kolejarskie, zbudowane przed rewolucją. Wszystkie stoją w odległości nie większej niż kwadrans drogi od stacji, więc niebawem znikną Wam z oczu. Musicie skierować się na zachód, w kierunku widniejących na horyzoncie wzgórz.
Po około godzinie marszu dotrzecie do kołchozu we wsi Kachowka. Ludność tu rozmnażała się dość chaotycznie i bez ograniczeń, toteż na jedynej błotnistej uliczce pomiędzy barakami napotkacie dzieciaki płci obojga umorusane, zasmarkane, obesrane. Opieka nad nimi spada na barki miejscowej organizacji pionierskiej, posterunku milicji i OGPU oraz terenowego oddziału Komsomołu, jednak niewiele mogą one tu wskórać. Mieszkańcy rekrutują się bowiem prawie wyłącznie z byłych i obecnych wrogów ludu. We wsi oczywiście nie ma sklepu. Zapasy żywności radzimy zrobić jeszcze w Moskwie.