– Mają tu także coś naszego. – Magda wyrwała mnie z zadumy. – Chcesz zobaczyć?
– No pewnie…
Cofnęliśmy się. W gablotce leżała szabla wschodnia, tak zwana ormianka. Nie zwróciłem na nią wcześniej uwagi. Głownia pokryta była wzorem jaśniejszych i ciemniejszych pasków stali, przypominającym nieco słoje drzewa.
– Prawdziwy bułat? – Z szacunkiem pokręciłem głową.
– Jedna z trzech takich w Polsce – pochwaliła się.
Stała opodal, pociągnąłem nosem. Pachniała jakimiś markowymi perfumami… Hmmm, „Malwowy Dworek” albo „Babie Lato nr 3”? Dwieście złotych za flakonik, może więcej. Za wysokie progi dla biednego Kozaka…
– Przejdziesz się z nami na herbatę? – zapytała.
– Z przyjemnością, jeśli tylko nie będę przeszkadzał.
Posiedzieliśmy godzinkę w gruzińskiej restauracyjce. Wypytywałem je głównie o program nauczania, moje domysły, że od samego początku roku wezmą nas ostro do galopu, potwierdziły się. Wreszcie rozstaliśmy się koło pomnika Iwana Fiodorowa.
– Może wpadniesz jutro? – zaproponowała. – Mam urodziny. Poznam cię z kilkoma jeszcze osobami z naszej klasy.
– Z największą przyjemnością. – Ukłoniłem się. – Gdzie i o której?
– U mnie. – Uśmiechnęła się. – W kamienicy Korniaktów, z bramy po schodkach w dół. Zarezerwowałam jedną salę. Będziemy siedzieć gdzieś od szesnastej.
Olga lekko uścisnęła moją dłoń i poszły. Wracałem na kwaterę zamyślony. Jeśli powstanie nie wybuchnie, jeśli nie będę musiał odpalać tego świństwa ukrytego w kominie, mam u niej jakieś szansę czy nie?
Bazar znalazłem zupełnie przypadkiem. Spacerowałem zadrzewionym plantem, ciągnącym się między starym miastem a ulicą Legionów, doszedłem do gmachu opery, gdy po prawej stronie dostrzegłem kilka kramików i tłumek ludzi. Pchli targ, trochę szmelcu, haftowane huculskie obrusy, drobne antyki i zwyczajna starzyzna… Mimo ostrzeżeń, że zamachowcy-samobójcy lubią takie zatłoczone miejsca, interes kwitł. Nikt widać nie przejmował się zagrożeniem.
Wędrowałem, wypatrując czegoś ciekawego. Chłopak w kozackiej koszuli sprzedawał kryształy pamięci z filmami. Pogrzebałem w nich chwilę i wybrałem sobie cztery z programami edukacyjnymi. Zapłaciłem, a potem powlokłem się na kwaterę. Zapadał wieczór, Lwów powoli stygł. Otynkowane na żółto ściany i kamienne bruki oddawały zgromadzony przez cały dzień żar.
Wdrapałem się na swoje poddasze. Wyjąłem z walizki komputer i wsunąłem kość do czytnika. Trzeba sobie trochę powtórzyć przed rozpoczęciem nauki. Jesteśmy tu w mniejszości, więc muszę dbać, by nie przynieść wstydu swojemu narodowi…
To nie był program edukacyjny. Na krysztale zapisano jakiś piracki film.
– Szczob tebe złydni obsidły – warknąłem pod adresem sprzedawcy, a potem zobaczyłem tytuł i z wrażenia opadła mi szczęka…
Vier Panzerkameraden. Słyszałem o tym filmie już dużo wcześniej. Zdelegalizowany wszędzie tam, gdzie sięgały polskie wpływy, krążył w dziesiątkach nielegalnych kopii. Amatorska robota, dzieło kilkunastu niemieckich licealistów, dysponujących starym czołgiem oraz szkolnym komputerem. Nawiasem mówiąc, poszli za to siedzieć. Spora część scen batalistycznych zmontowana została brawurowo z polskich kronik wojennych, tylko na burtach czołgów oznaczenia zmieniono na pierwotne – niemieckie. Musieli się namęczyć, żeby tak klatka po klatce wklejać to, co trzeba… Fabułka była głupia i mdła, choć pomysł niczego sobie. Historia alternatywna, pokazująca, co mogłoby się stać, gdyby Mussolini nie podpisał pokoju z Rzeczpospolitą. Na południu Francji, w obozie dla uchodźców, formowana jest niemiecka armia. Czterej dzielni wehrmachtowcy i ich szalenie inteligentny owczarek alzacki Scharik dostają włoski czołg, nazwany przez nich Rotkopf, którym ruszają do boju z polskim okupantem. Ot, takie science fiction. Jak na nikłe środki, którymi dysponowali twórcy – całkiem zgrabne. A co Polakom krwi napsuło…
Obejrzałem do samego końca i wyjąłem z czytnika. I z tym fantem zrobić? W Kijowie mógłbym spylić go za dwieście złotych. Tylko czy warto ryzykować? A jeśli to prowokacja? Nie, chyba nie, przecież wybrałem przypadkowo. Sprawdziłem pozostałe, na nich były normalne programy.
Podrzuciłem w dłoni feralny sześcian, a potem umieściłem go koło framugi i solidnie trzasnąłem drzwiami. Pozbierałem odłamki i wsypałem do kosza na śmieci. Nawet jeśli zgodnie z przepisami zrobią u mnie rewizję, już tego nie odczytają.
Pstryknąłem guzik radia. Car Włodzimierz Kiryłowicz ostro potępił naruszenie granicy malezyjsko-rosyjskiej, dokonane przez żołnierzy Polskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Delegacja senatu USA zgodziła się na zniesienie ceł, ale wysunęła prośbę, by rozważyć ponownie projekt zniesienia dla Amerykanów wiz do krajów ESWH. Rząd litewski odciął się od samobójczych ataków w Wilnie. Światowy Kongres Syjonistyczny wezwał Żydów do opuszczenia Polski, gdyż polityka filosemityzmu i nadmiernej tolerancji religijnej grozi im totalną asymilacją i polonizacją. Prezydent Brazylii zażądał na forum Ligi Narodów zniesienia światowego embarga na budowę reaktorów i broni atomowej. Szwedzi przekazali Rzeczypospolitej szóstą partię zabytków i starodruków zrabowanych podczas Potopu. Na ulicach Bukaresztu rumuńska policja przeprowadziła wielką akcję wyłapywania angielskich, niemieckich i francuskich żebraków. Nudy… Spojrzałem za zegarek – pora spać.
Wszedłem w bramę kamienicy Korniaktów. Niewielki, gustowny szyld, podświetlony halogenkiem, ciężkie drzwi, chyba jeszcze siedemnastowieczne, stały gościnnie uchylone. Zszedłem po wąskich ceglanych schodach do traktierni, ukrytej w głębokiej piwnicy.
Pierwsza salka wypełniona była dzikim tłumem studentów. Wypatrzyłem w kącie kamienny portal, przejście do dalszych pomieszczeń. Ruszyłem w jego stronę, gdy nieoczekiwanie w ucho wpadł mi fragment toczącej się przy stole dyskusji.
– …dlatego uważam, że przesunięcie zachodniej granicy i oparcie jej na Odrze i Nysie Łużyckiej było fatalnym błędem – perorował jakiś chłopak w studenckiej czapce. – Jeśli już chcieliśmy zająć te tereny, należało konsekwentnie wysiedlić wszystkich Niemców lub nie osiedlać tam Polaków i Żydów. Mozaika etniczna niby przyczyniła się do repolonizacji tej ziemi, ale przez ostatnie dwadzieścia lat ekstremiści z Werwolfu zabili przeszło dwa tysiące naszych, osadników i autochtonów…
– Grubszym błędem było przyznanie Niemcom pełnej niepodległości – odezwał się jego towarzysz. – Zaraz skoczą nam do gardeł. W Rzeszy żyje sto milionów Niemców. Po tym, jak wstrzymaliśmy im fundusze strukturalne, bezrobocie sięgnęło tam trzydziestu pięciu procent, tylko patrzeć nowego Hitlera…
– Dolicz jeszcze dziesięć milionów na ziemiach odzyskanych – odezwał się pierwszy. – I z pięć milionów gastarbeiterów. To potencjalna piąta kolumna.
– A nas jest raptem sześćdziesiąt pięć milionów. Nigdy w historii nie mieli takiej przewagi liczebnej. A nie zapominajmy o ukraińskich ekstremistach tu, we Lwowie, białoruskich snajperach w Mińsku, na Litwie jest już niemal regularna partyzantka… Polska pali się na wszystkich krawędziach. Dziś okazaliśmy fatalną słabość wobec Rzeszy, jutro ten świr, generał Pawluk, zrobi powstanie i oderwie Ukrainę.