– Mówi pan całkiem przekonująco. – Uśmiechnąłem się niepewnie. – Ale ta historia jest zupełnie nieprawdopodobna. Przecież to by się z miejsca rypło…
– Niby jak? W kotle nad Renem zginęła większość oficerów sztabowych Armii Poznań, generał Kutrzeba poległ, gdy próbował wyprowadzić oddziały z potrzasku. Resztę wymordowało SS. Nie przeżył nikt, z kim Michalski współpracował. A ja trafiłem na front wschodni, między ludzi, którzy kończyli inne uczelnie, tam nikt nie znał Michalskiego. I poradziłem sobie.
– Hm.
– Nie wierzysz mi – westchnął starzec. – Można sprawdzić. Moja metryka znajduje się w archiwach Koblencji, są zdjęcia ze szkoły, a generał Pawluk może zlecić badanie DNA. W Koblencji żyją moi krewni. Siostrzeniec i jego rodzina. Sprawdziłem.
– No dobra, wyślę maila, poproszę wujka, niech wydeleguje jakiegoś swojego agenta, można wykonać testy i przejrzeć archiwa. Zobaczy pan, że żaden Michalski nie figuruje w ich księgach…
– O żesz kurde! – Staruszek naprawdę się zdenerwował. – Czyś ty, chłopcze, zgłupiał? Jaki Michalski, ile razy mam powtarzać, że do piachu poszedł. Ile razy mam powtarzać, że jestem Niemcem?!
– I jak niby pan się nazywa?
– Kloss. Hans Kloss.
Spotkałem go ponownie po obiedzie. Stał w zadumie, patrząc na kaczki pływające po stawie. Podszedłem.
– Ach, to ty – mruknął.
– Słabo znam historię drugiej wojny światowej – powiedziałem. – Ale zastanawiała mnie zawsze głupota i sztuczność opisywanej w podręcznikach strategii agresywnego przejęcia.
– Chodzi ci o doktrynę wojenną z 1939 roku – westchnął. – I co o tym sądzisz?
– Propagandowy kit.
Spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko.
– Tak. Masz rację. Przeszkolić armię, ale nie produkować broni, nie inwestować w rozwijanie technik jej wytwarzania, nie inwestować nawet w infrastrukturę obronną… Niech zbrojenia odwali za nas przeciwnik, niech zarżnie gospodarkę, budując tysiące czołgów i samolotów. My siedzimy z założonymi rękami do ostatniego tygodnia. Uderzymy w przededniu wojny, przechwytując całe jego wyposażenie i zapasy strategiczne, podciągnięte na tereny przygraniczne. Nie sądzisz, że to śmiertelnie niebezpieczne? A jeśli pomylimy się o tydzień?
– Pewne ryzyko w tym jest – zgodziłem się. – I dlatego zawsze wydawało mi się, że to blef…
Milczał, a potem zapalił papierosa i zaciągnął się.
– Nie pomyślałeś nigdy, że prawda skrywa się jeszcze głębiej? Że wypadki z września 1939 są bardziej złożone niż ci się wydaje, a tajemnica posiada nie tylko drugie dno, ale jeszcze trzecie?
– To wiem. Udawali, że nic nie robią, ale zbudowali reaktor atomowy i wyprodukowali trzy bomby. Ta, którą zrzucili na Londyn, nie wybuchła…
Westchnął i strząsnął popiół.
– Nie było żadnej doktryny agresywnego przejęcia – powiedział. – Polska w żaden sposób nie przygotowała się do wojny. Owszem, odbywały się ćwiczenia, ale w gruncie rzeczy to wszystko była prowizorka. Broni atomowej też nie było…
– To co wybuchło w Berlinie, a potem w Moskwie? – zdumiałem się.
Popatrzył mi prosto w oczy.
– Mogę ci sprzedać jedną informację – powiedział. – Ale cena będzie wysoka.
– Nie mam pieniędzy…
– Nie o to mi chodzi. – Pokręcił głową. – Forsy mam jak lodu… Skończyłem dziewięćdziesiąt siedem lat. Wedle tego, co mówi lekarz, zostanę tu na zawsze. – Klepnął dłonią ławkę. – A ja chcę wrócić do domu. Do Koblencji.
– Jak mnie wypuszczą, mam przysłać drabinkę linową w chlebusiu? – zakpiłem.
– Nie. Masz po mnie wrócić z komandosami. Zdobyć ten kurnik i ewakuować mnie stąd. Do Niemiec.
– Jakimi komandosami?
– Burymi – parsknął. – Nie macie na Ukrainie komandosów? Takich kolesiów w mundurach, którzy skaczą na spadochronach?
– A jak mam sprawić, żeby mnie posłuchali? Wujka mam poprosić?
– Tak. Informacja, którą ci podam, wystarczy, żebyś dostał… Jak się nazywa wasze najwyższe odznaczenie?
– Order świętego Włodzimierza – wyjaśniłem.
– No więc wujaszek przypnie ci to na piersi.
– Kiedy?
– Za tydzień. – Uśmiechnął się pod nosem. – Jeśli się, oczywiście, postarasz.
Zamyśliłem się.
– Co tak dumasz? – rozeźlił się.
– Zastanawiam się nad wagą pańskich słów. I usiłuję odgadnąć, co też to może być. Jest pan jednym z szefów polskiego sztabu generalnego, więc z pewnością miał pan dostęp do różnych ściśle tajnych informacji – ciągnąłem, widząc błysk zainteresowania w jego oku. – Jednak co władzom w Kijowie przyjdzie z tego, że poznają jakiś polski plan strategiczny? Choćby nie wiem, jak tajny. Załóżmy, że Polska planuje uderzyć na Rosję lub na Niemcy. Nie wiem zupełnie po co, ale co to obchodzi sztabowców z Kijowa? Będą musieli wystawić kontyngent, więc sojusznik i tak powiadomi ich z wyprzedzeniem. Chyba że ma to być operacja przeciw Ukrainie. – Zawahałem się na chwilę. – Ale wtedy i tak niewiele im to da. Nie spodobały się wam nasze taksówki z wyrzutniami rakiet, ale to przecież nie powód do wojny. Może zbudowaliście jakąś nową broń, ale szczegóły konstrukcyjne są z pewnością na tyle złożone, że ich wyjaśnienie zajęłoby panu całe tygodnie, a ja i tak nie zapamiętam… Stacjonował pan w Palestynie… A może odnaleźliście Arkę Przymierza?
– Jeszcze nie, aczkolwiek poszukiwania trwają. – Puścił do mnie oko. – Jak myślisz, co przesądziło o wygraniu II wojny światowej właśnie przez Polskę? Na zachodzie był Wehrmacht, o jedną trzecią liczniejszy niż ich armia i dużo lepiej wyposażony. Na wschodzie Sowieci wystawili kilkadziesiąt dywizji, a czołgów mieli kilkanaście tysięcy.
– Na Ukrainie po dwudziestu latach rządów czerwonych każdy okupant musiał być traktowany jako z dawna wyśniony wyzwoliciel.
– Wojna zaczęła się na zachodnim froncie… Ale faktycznie, są pewne analogie.
– Wyeliminowanie ośrodków decyzyjnych. – Strzeliłem pomysłem. – Gdyby przeżył Hitler i jego dowódcy, gdyby działało politbiuro… Uderzenia Polaków zawsze wiązały się z likwidacją sztabów. W takim przypadku kraj zachowywał się jak kurczak z uciętą głową.
– Słusznie.
– Metoda eliminacji była bardzo prosta: walizkowe bomby atomowe.
– Nieczęsto bywałem w Warszawie. – Wyjął z paczki nowego papierosa i popatrzył w niebo. – Ale sam rozumiesz, nawyki… Próbowałem coś przewąchać, coś, co mogłoby się kiedyś przydać nam, Niemcom. A gdyby jeszcze udało się podwędzić tę nową broń lub choćby poznać szczegóły konstrukcji. I wiesz, co odkryłem? Popatrzyłem na niego zainteresowany.
– Nic. Zero. W Polsce nie było fizyków specjalizujących się w zagadnieniu rozbicia jądra atomowego. Nikt nie budował laboratoriów, by to badać lub konstruować bomby. Nikt nie sprawdził nawet, czy ta broń będzie działać. Po prostu, nagle pyk i są trzy atomówki. Zostają odpalone i na tym koniec.