– Jak to koniec? – Wzruszyłem ramionami. – Przecież nadal mają tę broń. Szachują nią połowę świata.
– Gówno tam mają. Nie mieli i nie mają. Za to trafiłem na coś ciekawego. Jeśli mi nie wierzysz, przejrzyj powojenne gazety niemieckie, amerykańskie. Ktoś mordował fizyków. Planck, Heisenberg, Oppenheimer… Kilkunastu najlepszych zbiera się w Genewie na sympozjum. Zaczynają gadać o budowie międzynarodowej bomby atomowej za pieniądze Ligi Narodów. Mają w ręku niewypał z Londynu, wiedzą już, że atomówka jest z zbudowana z uranu wymieszanego z krzemem, a jako zapalnik służy odrobina radu i mały akumulator. Wszystko roztrzaskało się od uderzenia w ziemię, ale wystarczy poskładać to do kupy. I nagle bach! Wybuch gazu. Einstein cudem przeżył. A pół roku później utopił się w basenie. Pływał na wózku inwalidzkim?
– Obiło mi się o uszy. Pozabijał ich prawdopodobnie polski wywiad. Kilka książek sensacyjnych o tym napisano, tylko, oczywiście, w Polsce są na indeksie…
– Dobra, bystrzaku. Teraz mi powiedz, jak oszacować, ile głowic atomowych mają Polacy.
– Trzy tysiące sześćset. Tyle podają ich źródła. – Przypomniałem sobie zasłyszaną wiadomość.
– A ile razy ich użyli?
– No tylko dwa: Berlin i Moskwa.
– Nie przyszło ci do głowy, że stosują je niezwykle oszczędnie? Walczyłem pod różnymi szerokościami geograficznymi. Gdy wyzwalaliśmy Wietnam z łap francuskich rewanżystów, trafiliśmy na niezwykle mocne gniazdo oporu, twierdzę Dien Bien Phu. Prowadziłem na nią ataki. Miejsce nie do ugryzienia, traciliśmy tylko ludzi. Żebrałem w sztabie, żeby odżałowali jedną tyciusieńką głowicę.
– Może wtedy było ich mniej?
– Propaganda mówiła, że tysiąc. I wtedy zrozumiałem, co jest grane. Ile razy korpusy ekspedycyjne prosiły o atom, tyle razy dostawały… figę z makiem. Jak wspominałem, w Polsce bywałem raczej z rzadka. Ale spróbowałem coś policzyć. Ile może ważyć bomba atomowa?
– Nie wiem. Ale skoro jest to coś, co zamknięte w walizce unicestwia połowę miasta…
– Próbowałem się dowiedzieć. Ta w limuzynie koło kancelarii Rzeszy mogła ważyć, powiedzmy, ćwierć tony. Ale ta, która wybuchła, niszcząc Pałac Zjazdów, została wniesiona na Kreml przez jednego agenta-samobójcę. Ile jesteś w stanie unieść w ręce?
– Bo ja wiem? Może trzydzieści kilo?
– Nie wiemy, ile uranu trzeba do budowy czegoś takiego, to pilnie strzeżona tajemnica. Liga Narodów też nie chwali się, ile ważyło to, co znaleźli w Londynie. Załóżmy, że dwadzieścia kilogramów.
– Zgoda. – Kiwnąłem głową.
– Razy tysiąc?
– Dwadzieścia ton uranu?
– Biorąc pod uwagę zawartość metalu w rudzie, zakładając, że każdy izotop się nadaje, do budowy bomb potrzebowaliby czterystu ton blendy uranowej. A mnie się udało sprawdzić, że wydobycie rudy uranu w Czechach w latach 1939- I954 wyniosło zaledwie sto pięćdziesiąt ton. Potem kopalnie zamknięto.
– To znaczy, że zrobili zaledwie trzysta bomb?
– He he. Wygrzebałem w archiwum faktury. Nie były tajne. Tę rudę kupiły różne zakłady chemiczne i laboratoria badawcze. Głównie pozyskiwano z niej rad do celów medycznych. Wszystkie firmy działały legalnie. Do Polski trafiła może jedna trzecia. I została przetworzona na rdzenie do pocisków przeciwpancernych.
– To znaczy…
– A polskie złoża nie były nigdy eksploatowane… I nawet dziś nie mają infrastruktury przemysłowej, która by umożliwiała przeróbkę tak ogromnych ilości rudy.
– Więc jak, u licha…?
Milczał dłuższą chwilę.
– Widziałem mapy – powiedział wreszcie. – Te ściśle tajne, wywiadowcze. Pozycje wojsk niemieckich w ostatnich dniach sierpnia. I wiesz, co mnie zdumiało? Ich nieprawdopodobna dokładność. Rozumiem, że można posłać samoloty zwiadowcze, ale na mapach były daty. Wojna zaczęła się dwudziestego siódmego, a tymczasem na arkuszach były daty jeszcze z kolejnych trzech dni.
– To znaczy, że…?
– Polski wywiad dysponował danymi o dyslokacji wojsk niemieckich, o pozycjach, których one nie zajęły, bo już nie zdążyły.
– Może jakaś symulacja?
Pokręcił głową.
– Zbyt dokładne, zbyt szczegółowe dane. Może gdyby mieli swojego kreta w sztabie generalnym, ale nawet wtedy to skrajnie mało prawdopodobne. Oglądałeś kroniki wojenne? Te z września, codziennie puszczane w kinach.
– Oczywiście.
– No to wejdź do Sieci i spróbuj ustalić, jak się nazywał człowiek, który podawał informacje w imieniu polskiego sztabu generalnego. A jutro porozmawiamy znowu.
Wieczorem zrobili mi tomografię.
– Nie wygląda to źle – powiedział lekarz. – Jutro po południu zwołujemy konsylium. I chyba cię wypuścimy…
Poczułem naraz, że wcale nie chcę za szybko opuszczać tych murów.
Leżałem wygodnie wyciągnięty i oglądałem na komputerze dziennik. We Lwowie po zamachu zastosowano wzmożone środki bezpieczeństwa, w Warszawie znaleziono bombę w studzience kanalizacyjnej, dwaj pacyfiści dokonali samospalenia, poza tym obchody rocznicy przebiegły bez zakłóceń. Inflacja w Niemczech przekroczyła czterysta procent, Narodowy Bank Polski wstrzymał wszystkie transakcje zawierane w markach. Ministerstwo Dobrobytu zarządziło, by w związku z postępującą deflacją złotówki skrócić wymiar czasu pracy z trzydziestu do dwudziestu pięciu godzin tygodniowo, a urlop płatny wydłużyć z sześćdziesięciu pięciu do siedemdziesięciu dni w roku. PPS oprotestowała tę propozycję, uważając, że tak dużo czasu wolnego wpłynie demoralizująco na społeczeństwo. Doniesienia z zagranicy. Terroryści zaatakowali rakietami polskie szyby naftowe w Kuwejcie i Iraku oraz próbowali w dwu miejscach wysadzić Rurociąg im. Przyjaźni Polsko-Arabskiej. W Paryżu rolnicy manifestowali przeciw rzekomo dumpingowym cenom polskich win i serów, twierdząc, że oscypek niebawem stanie się narodową potrawą Francji, wypierając z rynku miejscowe wyroby… Duńscy socjaliści wysunęli propozycję wykreślenia Invocatio Dei z preambuły przygotowywanej konstytucji ESWH. Akcja Katolicka demonstrowała w Warszawie, domagając się, by natychmiast wysłać korpusy ekspedycyjne do Kopenhagi celem przywrócenia swobód religijnych protestanckiej większości…
Też nie mają innych zmartwień… – pomyślałem zasypiając.
Rano ściągnąłem sobie komplet, dwadzieścia sześć filmów. Siadłem w salce kinowej i oglądałem je po kolei. Wszystkie stare, czarno-białe kroniki, przygotowano wedle jednego schematu. Na początku hymn Rzeczypospolitej, potem mapa z zaznaczonymi kierunkami natarcia i zajętymi pozycjami. I jeden komentator. Najpierw krótkie streszczenie sytuacji militarnej, potem obszerny materiał – filmy z frontu, pokazujące polskich żołnierzy idących do natarcia, efektowne wybuchy, długie kolumny przygnębionych niemieckich żołnierzy, maszerujących do obozów jenieckich… A w tle komentarz, ciągle ten sam głos.
Znajome kadry, puszczane wielokrotnie w telewizji. Uciekający z Gdańska pancernik Schleswig-Holstein, podziurawiony jak sito przez polskich płetwonurków, utyka ostatecznie na mieliźnie, pechowo, bo akurat w zasięgu artylerii jednostki na Westerplatte. Niemiaszki byli twardzi, bronili się w na wpół zatopionym okręcie całe czternaście dni. Dopiero gdy ostrzał z dowiezionych pospiesznie ciężkich dział wyeliminował im artylerię przeciwlotniczą, a samolot rolniczy po raz trzeci oblał pokład napalmem, wywiesili białą flagę…
Na jednej z kronik był nawet Michalski, młodszy o kilkadziesiąt lat, w poszarpanym mundurze, odbity z niemieckiej niewoli… Pierwszy września, otwarcie frontu wschodniego. Tysiące ukraińskich ochotników na punktach mobilizacyjnych. Hale fabryczne, szwalnie, kobiety odpruwają niemieckie dystynkcje z mundurów Wehrmachtu. Sojuszników trzeba było w coś ubrać, zdobyczne sorty przydały się jak znalazł. Drugi września, zniszczone cerkwie, kołchozowe baraki. To już radziecka część Ukrainy. Tysiące jeńców, byłych żołnierzy Armii Czerwonej, składa przysięgę na wierność Rzeczypospolitej. Nowogród, osiemnasty września. W pierwszym większym rosyjskim mieście, zajętym przez legion rosyjski, następuje koronacja Włodzimierza Kiryłowicza Romanowa na cara Rusi…