Выбрать главу

– Czy jest pan pewien, że Polska nie ma broni atomowej?

– Absolutnie.

– Ale dlaczego tak pan sądzi? Przecież po wojnie mogli zbudować. Nawet, jeśli nie zostawił im planów konstrukcji.

– W porządku. Przyjmijmy, że zbudowali. Może nawet trzy tysiące sztuk, tylko jedno głupie pytanie: skoro zbudowali, dlaczego nie sprawdzili, czy działają?

– Co?

Otworzył komputer i uruchomił. A potem przekręcił ekranem w moją stronę.

– To wykresy wykonane przez obserwatorium sejsmologiczne w Katowicach. Ranek, 27 sierpnia 1939. Widzisz ten gwałtowny skok? To wybucha polska bomba pod kancelarią Rzeszy. Pojedź paskiem przewijania trzy dni do przodu.

– Bardzo podobny wykres, tylko amplituda mniejsza.

– Do Moskwy jest daleko. Fala sejsmiczna uległa częściowemu spłaszczeniu – wyjaśnił. – Kolekcjonowałem takie krzywe przez długie lata. Z różnych stron świata, gdzie tylko stacjonowałem, szedłem do laboratoriów stacji obserwacyjnych i żądałem kopii ich danych.

– Nikt nigdy…?

– Nigdy. Parę razy myślałem, że jednak ktoś to zbudował. Ale za każdym razem okazywało się, że to tylko meteoryt. Wszystkie zebrane informacje zapisane są na tym. – Podał mi kryształ pamięci.

Wziąłem go.

– Pamiętaj, to moja zapłata za akcję komandosów i bilet do Koblencji.

Milczałem przez chwilę.

– Minęło tyle lat – powiedziałem. – Mogli rozbić atom.

– Nie neguję prób. Na pewno nad tym pracują. Ale jak już stworzą bombę, będą musieli sprawdzić, czy działa. A jak do tej pory nie sprawdzili… Mamy dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności, że ta broń nie istnieje.

– Dlaczego ja?

– Bo mam nieprawdopodobne szczęście, że tu trafiłeś! Bo masz wujka generała. Znam go dobrze. To ambitny typek. Ukraińska część Rzeczypospolitej ma embargo na produkcję czołgów i transporterów opancerzonych, no to stworzył niezwykłą ofensywną broń na bazie zwykłej taksówki. Przed poprowadzeniem Ukrainy do niepodległości powstrzymuje go tylko nieistniejąca polska bomba atomowa… Pamiętasz, co ci mówiłem? Ten mężczyzna – wskazał zatrzymany na ekranie obraz – nie musiał nawet przywozić tych dwu walizek. Wystarczyłyby mapy sztabowe. Wiedza, gdzie uderzyć minimalnymi siłami, by przejąć inicjatywę strategiczną…

– Jeśli to się uda, postawimy panu pomnik ze złota przed wejściem do Ławry… Obawiam się tylko jednego – zauważyłem.

– Tak? – Spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

– Jeśli ma pan rację co do mojego wujka, to, otrzymawszy taką informację, poderwie Ukrainę do powstania i przysłanie tu komandosów, by pana uwolnili, może okazać się niemożliwe albo bardzo trudne. Poza tym, gdy Polacy się zorientują, że znamy prawdę o ich atomie, zaczną węszyć, kto mógł sypnąć. I dojdą szybko do pana, jedynego oficera sztabu generalnego, który mógł coś odkryć, a siedział u czubków razem z bratankiem generała Pawluka.

– Faktycznie. Będziesz musiał odczekać z przekazaniem danych do chwili, gdy znajdziesz się tam…

Pokręciłem głową.

– Może być już za późno. Z całą pewnością, przez cały czas pobytu tutaj, jest pan dyskretnie obserwowany.

– Owszem.

– Jak pan sądzi: wierzą, że jest pan Hansem Klossem, czy nie? – Przygwoździłem go pytaniem.

– Mogli już to sprawdzić. W takim przypadku nie muszą w nic wierzyć, mają pewność.

– A zatem proponuję taki plan…

***

W południe zebrało się konsylium. Zrobili jeszcze jeden rezonans, kilku siwowłosych neurochirurgów oglądało wykresy.

– Można wypuścić – orzekł wreszcie ten najważniejszy, a pozostali pokiwali uczenie głowami.

Pożegnałem się i z ulgą opuściłem klinikę. Wziąłem taksówkę i pojechałem do miasta. Zameldowałem się w bursie, w sklepie dla modelarzy kupiłem nóż ultradźwiękowy i wsiadłem do tramwaju. O umówionej godzinie zapukałem w blachę furtki.

– Masz klucz? – Michalski był już na miejscu.

Zamiast odpowiedzieć, uruchomiłem nóż. Dobrze odgadłem. Blacha trzymała się tylko dzięki kilku powłokom lakieru. Darła się jak namoczona tektura… Poprawiłem furtkę na ile się dało. Michalski rozglądał się wokoło.

– Co to za miejsce? – zapytał wreszcie.

– Cmentarz Stryjski.

Chwilę później byliśmy na przystanku autobusowym.

– Masz jakiś plan? – zaciekawił się.

– Czysta prowizorka. – powiedziałem. – Punkt dwunasta odchodzi pociąg Lux-Torpeda do Kijowa. O czternastej zauważą, że nie ma pana na obiedzie, zaczną szukać…

– Ile czasu trwa podróż?

– Stąd do Kijowa nieco ponad półtorej godziny.

– Nie zdążymy.

– Ale w chwili alarmu będzie pan już za Zbruczem. Tam mają, mimo wszystko, mniejsze możliwości działania. Poza tym zanim się zorientują i zanim wydedukują, którędy może pan uciekać, minie kilkanaście, może kilkadziesiąt minut… A może i kilka godzin.

Wsiedliśmy do autobusu.

– A jeśli nas złapią?

– Pańskie dane są już bezpieczne. Posłałem je przez Sieć wujkowi do Kijowa.

– Teraz już tylko musimy wyrwać się z pułapki – mruknął. – Nie odczytają tego? Bo mogą się zorientować i szybko zacząć polowanie…

– To bardzo dobry szyfr. Nie ma obawy.

– Przynajmniej do czasu, kiedy polskie służby go nie złamią… – westchnął.

– Kapitanie Kloss

– Mów mi Janek. Jakoś przywykłem.

– W tej chwili powinien pan powiedzieć coś w rodzaju: „gdyby Hitler miał takich żołnierzy” – zażartowałem.

Mój towarzysz uśmiechnął się lekko.

– Nasz führer był skończonym idiotą – powiedział.

Piętnaście minut później Michalski siedział wygodnie w lotniczym fotelu wagonu. Kamery dworca z pewnością zapisały jego twarz i wiedziałem, że nie minie dużo czasu, zanim te zasoby zostaną sprawdzone. Ja nie podszedłem nawet do budynku. Musiałem zostać we Lwowie. I tak pewnie będę jednym z głównych podejrzanych… Pociąg sapnął i wystrzelił jak strzała. Prawie sto metrów na sekundę. Minęło kilka minut i skład wyskoczył z podziemnego tunelu na powierzchnię gdzieś za Piaskową Górą… Poszedłem na Stare Miasto.

***

Pociąg przeskoczył most na Zbruczu. Już niedaleko. Generał Michalski był prawie pewien, że się udało. Być może w tej chwili agenci przeszukują park wokół szpitala. Może już wiedzą, że wyparował i ściągają psy tropiące. Może uruchomili programy poszukiwawcze, sprawdzają w Sieci połączenia, badają pamięć komputerów dworca… Każda minuta zwiększa szansę. Każda minuta to sześć kilometrów bliżej celu.

Wizg hamulców poraził uszy. Skład zatrzymał się na przedmieściach Kijowa, może dwa kilometry od dworca. Zaniepokojony staruszek wyjrzał przez okno. Kilkudziesięciu żołnierzy z pistoletami maszynowymi otaczało skład.

– Donnerwetter – wyrwało mu się.

Podkute buty zadudniły po chodniku w przejściu między fotelami. Pierwszy z komandosów zatrzymał się koło jego miejsca.

– Panie generale, zapraszamy – powiedział po ukraińsku.

Nie bardzo chciało mu się wierzyć, ale nie miał wyboru. Samochód terenowy zaparkowano przy starej, walącej się budce dróżnika. Ktoś otworzył drzwiczki. Generał Pawluk siedział z tyłu. Na widok gościa uśmiechnął się z ulgą i wcisnął przełącznik walizkowej radiostacji.