Wyciągnąłem mój raport na temat Rasputina. Usunięty z sekty chłystów za sprzeniewierzenie się zasadom wstrzemięźliwości, zanotowałem.
– Co będzie ze mną? – zapytał stariec. – Powiedziałem, co chcieliście. Dajcie niski wyrok…
Cóż, można go oczywiście zatrzymać w więzieniu. Za przynależność do sekty można skazać. Wiem, że należy go uwięzić, bo tak stanowi prawo. Ale jednocześnie nie wiem: po co? Jeśli wypuszczę tego człowieka, będzie grzeszył, aby się oczyścić. Będzie wciągał do sekty robotników. Ale to obciąża jego sumienie… Sam wybiera swoją drogę przez życie. Poza tym lepiej, żeby należeli do sekty niż do partii. Decyzja należy do mnie.
– Solone śledzie są drogie, a studnia naprawdę wyschła – powiedziałem. Na jego twarzy odmalował się strach. – Jesteś wolny – dodałem, wzruszając ramionami.
Najdalej za tydzień złapią go ponownie.
Pawlacz był szeroki, ległem na deskach, obserwując korytarz. Sokołow siadł obok mnie i czytał gazetę.
– W końcu nie powiedziałeś mi najważniejszego – odezwałem się, widząc, że przerwał czytanie i bawi się fajką. – Mamy go ochraniać czy zbierać na niego materiały?
Wyłowił z kieszeni kapciuch z tytoniem i dopiero wtedy się odezwał.
– Pytałem o to generała. Niestety, nie potrafił dać konkretnej odpowiedzi. Mamy pilnować, żeby Rasputinowi nie spadł włos z głowy i jednocześnie badać, kto go odwiedza…
– Śledzić i chronić – mruknąłem.
– I nie zadawać pytań – westchnął. – I raporty pisać.
Skończył nabijać fajkę i z trzaskiem zapalił zapałkę. Po chwili przesłoniła go chmura aromatycznego dymu.
– Gości dzielimy na trzy kategorie. Do pierwszej należą zidentyfikowani przyjaciele Rasputina. Ich fotografie zapełniają już cztery grube albumy. Musisz przejrzeć je w wolnej chwili. Druga kategoria to petenci wszelakiej maści.
– Petenci? – podchwyciłem.
– Chłopi przychodzący po błogosławieństwo, nędzarze pragnący otrzymać pracę lub datek, drobni urzędnicy potrzebujący protekcji, nauczyciele…
– Pomaga im?
– Wszystkim bez wyjątku. Nie, z wyjątkami. Niektórych uznaje za oszustów i spuszcza po schodach.
– Słyszałem, że bierze łapówki…
– I tak, i nie. Sam zobaczysz.
Zamyśliłem się.
– Do kategorii trzeciej zaliczamy przyjaciół, których jeszcze nie udało się zidentyfikować. Tym należy robić zdjęcia – dodał. – Oczywiście, rozróżnienie grupy drugiej i trzeciej wymaga pewnego doświadczenia. Jest i kategoria czwarta: potencjalni wrogowie obiektu.
– Ktoś dybie na jego życie – domyśliłem się.
– Owszem. Mamy takie sygnały. Hierarchia cerkiewna, na przykład, wyklęłaby go już dawno, gdyby nie sprzeciw Najjaśniejszego Pana…
Mówił dalej, przekazując mi niezbędną wiedzę krótkimi, żołnierskimi zdaniami. Na wypadek pojawienia się zamachowców zaraz przy drzwiach wiszą na stelażu cztery nabite rewolwery Nagan. Oczywiście, taka ilość broni może okazać się niewystarczająca. W razie zamachu czuwający na posterunku trzecim agent powinien nacisnąć guzik alarmu. Impuls elektryczny włączy dzwonki na posterunku pierwszym, umieszczonym w stróżówce, drugim – w mieszkaniu po przeciwnej stronie podwórza, oraz czwartym – na strychu nad mieszkaniem. Inny alarm podczepiony jest do nieużywanych nigdy drzwi kuchennych obserwowanego mieszkania. Kolejny kabel biegnie aż na sąsiednią ulicę, gdzie mieści się praktyka lekarska. W razie strzelaniny, gdyby zaszła konieczność udzielenia pomocy rannym agentom, niedobitym sprawcom lub obiektowi, lekarz pojawi się na miejscu w ciągu paru minut… A zatem Rasputina chyba mamy chronić. No to ma pecha.
Zaplanowanie egzekucji chłopa nie jest specjalne trudne. Rozkład dnia już znam. Wstaje najpóźniej o dziesiątej. Przepitym głosem intonuje modlitwy lub cerkiewne hymny. Koło jedenastej spożywa śniadanie. Często napływający petenci przeszkadzają mu w posiłku. Nie ma stałych godzin przyjęć. Obiad zazwyczaj je około siedemnastej. Wieczorem schodzą się jego wielbiciele i razem hulają do późna. Kobiety czasami zostają do rana. Często jednak samotnie rusza na nocną włóczęgę po restauracjach i knajpach. Wraca kompletnie pijany i idzie spać.
Okazji jest cała masa. Po pierwsze, można wejść do jego mieszkania chwilę po wyjściu jakiegoś chłopa. Niewykluczone, że będzie jeszcze w poczekalni. Strzelę kilka razy z pistoletu z tłumikiem i ukryję się w mieszkaniu naprzeciwko. W domu zazwyczaj jest służąca i kucharka, znajdą go po kilku, może kilkunastu minutach. Ochrana będzie szukać gościa, ale nie znajdzie go prawdopodobnie nigdy. Druga możliwość to zabić go, gdy wróci pijany. Zepchnąć ze schodów w szyb klatki schodowej i po problemie. Chociaż właściwie jest problem. Ten twardy, syberyjski chłop może przeżyć upadek z takiej wysokości, a na dole w stróżówce jest posterunek. Nie będę mógł zbiec na parter i sprawdzić, czy żyje…
Trzecia możliwość – w poczekalni sporo ludzi zostawia prezenty dla gospodarza. Można zatruć butelkę wina lub koniaku i podrzucić. Jest jednak ryzyko, że nie wypije jej od razu. Jeśli poczeka do wieczornego przyjęcia, mogę zabić przypadkowych gości.
Teraz najważniejsza kwestia. Wiem, że potrafię tego dokonać. Wiem jak. Muszę sprawdzić, czy rzeczywiście trzeba… I, oczywiście, muszę czekać na rozkaz.
Tego dnia dostałem wolny wieczór. Wziąłem w kasie wypłatę. Mróz był ostry, ale nie miałem jednak ochoty wracać na kwaterę. A może tak raz w życiu zaszaleć? Napić się koniaku z kryształowego kieliszka, posłuchać cygańskiej muzyki, zjeść kawał schabu z suszonymi śliwkami, kromkę białego chleba z coraz droższym czarnym kawiorem… Złapałem dorożkę i kazałem się wieźć do „Villa Rode”.
Przemarzłem po drodze, ale wreszcie znalazłem się na miejscu. Wyniosły szwajcar zastąpił mi drogę, lecz gdy pokazałem odznakę, cofnął się bez słowa. Wszedłem do sali. Spodziewałem się muzyki i niebiańskiej woni potraw, a zamiast tego trafiłem na scenę jak z koszmarnego snu. Orkiestra zamarła, trzymając opuszczone instrumenty. Jakiś oficer, śmiertelnie blady, stał pod ścianą. Agent Kiszlot celował do niego z nagana. Mężczyzna w mundurze, wypatroszony szablą jak świnia, leżał na dywanie pomiędzy stolikami. Żył jeszcze. Przerażeni goście zebrali się przy scenie.
Rasputin klęczał nad konającym. Modlił się donośnie przepitym, gardłowym głosem i jednocześnie przesuwał nad rozległą raną swoimi spierzchniętymi od mrozu dłońmi. Patrzyłem, milcząc, głęboko zdumiony. Krew przestała płynąć, zasychała w oczach. Byłem świadkiem cudu, szalonego cudu. A więc to, co o nim gadali, było prawdą?! A potem leżący mężczyzna drgnął spazmatycznie i oczy wywróciły mu się białkami do góry. Koniec.
– Co tu się stało? – szeptem zapytałem kelnera.
– Pokłócili się i pocięli szablami… – wyjaśnił.
Rasputin zamknął zmarłemu powieki. Wstał ociężale i uśmiechnął się smutno. Do wnętrza restauracji teraz dopiero wpadł lekarz i patrol policji wezwanej widocznie telefonicznie. Grigorij podszedł do mnie. Wiedziałem, że z miejsca rozpoznał we mnie agenta z ekipy, która się nim zajmuje.
– Nic tu po nas – powiedział. – Jedźmy na kwaterę.
Kiszlot obejrzał się w naszą stronę. Dałem mu uspokajający znak ręką. Wezwano nam dorożkę i po chwili jechaliśmy już zaśnieżonymi ulicami.
– Moc mnie opuszcza – westchnął Rasputin.
Spojrzałem na niego, zdumiony. Jeśli takich rzeczy był w stanie dokonać pijany w sztok i pozbawiony mocy, to co potrafił, gdy dopisywały mu siły?