– Musisz na siebie uważać.
– Wiem, wiem. Książę Feliks coś knuje.
– Chce cię zabić.
– Nie on jeden. Ale to dobry człowiek. Tylko błądzi. Gdy pozna mnie lepiej, polubi. Dobro zwycięża zło…
Przyszedłem do pracy na ósmą. Zluzowałem agenta Asta.
– Obiekt u siebie – zameldował. – Dziś wieczorem chyba nikt się do niego nie wybiera. On też raczej nic nie planuje.
– Rozumiem. – Kiwnąłem głową.
– Zostawiłem ci dzisiejsze gazety, gdybyś się nudził. – Uśmiechnął się lekko.
– Dziękuję.
Poszedł. Zaparzyłem herbaty. Z dwojga złego lepsza nudna noc spędzona na posterunku, niż wałęsanie się po knajpach i pilnowanie, by podopiecznemu nie rozbito głowy w jakiejś burdzie… Kończyłem właśnie czytać najnowszy numer „Niwy”, gdy w przedpokoju rozległ się brzęczyk elektrycznego dzwonka alarmowego.
Porwałem rewolwer ze stojaka i wyskoczyłem na klatkę, w biegu dokręciłem tłumik. Coś stało się w stróżówce? Nie, to z mieszkania! Ktoś otworzył drzwi kuchenne…? Szarpnąłem za klamkę. Zamknięte na głucho. Strzeliłem kilka razy w zamek. Kopnąłem. Puściły. Przedpokój, salonik… Gdzie ta cholerna kuchnia?
Kucharka Dunia stanęła w przejściu do jadalni. Mało jej nie zastrzeliłem.
– I czego się rozbija? – Spojrzała na mnie niechętnie. – Griszka poszedł.
– Gdzie, u diabła, poszedł?
– Ktoś zadzwonił, samochód podjechał i poszedł…
– Czy on zwariował!?
Dopadłem tylnego wyjścia i popędziłem po ciemnych, kamiennych stopniach. Byłem gdzieś w połowie pierwszego piętra, gdy potknąłem się i runąłem w dół…
Leżałem, potłuczony, na lodowatej posadzce. Nie miałem władzy w nogach, dolna połowa ciała była jak martwa. Czułem śmiertelny chłód, sunący od stóp ku sercu. Przed oczyma robiło mi się coraz ciemniej i ciemniej…
Czy to nie głupie? Agent carskiej ochrany powinien umierać ze sztyletem w sercu, kulą w plecach, z szablą w dłoni, odpierając atak tłuszczy. No, pal diabli, od bomby jakiegoś anarchisty… Ale przecież nie tak. Co powiedzą kumple, gdy dowiedzą się, że spadłem ze schodów i skręciłem sobie kark?
Rasputin wysiadł z samochodu. Dziedziniec pałacu pokrywał suchy śnieg. Porywisty, lodowaty wiatr bez przerwy przesuwał jego zaspy. Okna budynku były ciemne. Książę Feliks powitał gościa w holu. Gdzieś w oddali grał patefon. Stłumione dźwięki muzyki przenikały na dół. Uściskali się, potem gospodarz zabrał ciężką, pokrytą szronem wilczą szubę gościa i odwiesił ją do garderoby.
– U Iriny jest jeszcze kilku gości – skłamał gładko. – Zaczekamy w bawialni…
Gestem wskazał schody prowadzące do przyziemia. Grigorij zawahał się przez ułamek sekundy. Już wiedział. Ciemne okna pałacu, brak służby… Dźwięki muzyki, którym nie towarzyszył gwar ludzkich rozmów… A zatem to dzisiaj. Westchnął. Gdyby miał więcej czasu, z pewnością Jusupow by go polubił i zrezygnował z morderczych planów. A teraz… za późno. Z trudem przywołał na twarz wyraz beztroski.
Zeszli do sporego pokoju. Ściany obwieszone gobelinami, kilka mebli i kominek zastawiony bibelotami. Rasputin ujął w dłoń wiszący na szyi krzyżyk i ścisnął go mocno, do bólu. Lęk, który towarzyszył mu jak cień od tylu dni, powoli ustępował. Gdzieś na górze trzasnęły drzwi. Pułapka zamknęła się ostatecznie.
Książę wskazał gestem stolik zastawiony butelkami i paterę pełną ciastek.
– Częstuj się, przyjacielu.
Grigorij usiadł w fotelu i uśmiechnął się do gospodarza. Wiele kosztował go ten uśmiech. Przesunął opuszkami palców po szkle flaszki i już wiedział, że wino zostało zatrute. Prawa poła marynarki księcia odstawała lekko, ukryty w zanadrzu rewolwer wypychał ją nieznacznie.
Stariec nalał sobie pełen kielich. Stało się, nie odwróci przeznaczenia. Ale może jego ofiara uratuje Rosję?
Ciemny zimowy poranek. Kwiaty mrozu znikły z szyb. Wiatr od morza gwizdał w szparach okien. Odwilż. Jeszcze kilka tygodni i nadejdzie wiosna. Łatwo się domyślić, że gdy tylko przyjdzie, Najjaśniejszy Pan wyda rozkazy do ataku. Jesienna ofensywa w Galicji pozwoliła nam zająć bardzo dogodną pozycję. W marcu Brusiłow poderwie swoich żołnierzy na froncie południowym. Pomaszerują na zachód. Wczesnym latem zdobędą Wiedeń. Wróg jest już słaby, trzeba oczywiście przelać jeszcze morze krwi, ale wojnę już wygraliśmy… Wszedł tak cicho, że dostrzegłem go dopiero, gdy usiadł na krześle koło mojego łóżka. Przestraszyłem się w pierwszej chwili, tak niespodziewanie się zjawił…
– Witaj, mój drogi – powiedział cicho.
Poczułem ogromną ulgę.
– A więc im się nie udało – odetchnąłem.
Szarobłękitne oczy spojrzały na mnie z melancholią. Ale na grubych wargach pojawił się cień uśmiechu.
– Nie mówmy teraz o tym – poprosił. – Powiedz lepiej, co u ciebie. Słyszałem, że zostałeś ranny.
– Spadłem ze schodów i złamałem kręgosłup – wyjaśniłem. – Lekarz mówi, że nigdy nie odzyskam władzy w nogach.
Rasputin pokiwał w zadumie głową. Jego wzrok nie był już smutny. Patrzył ostro i z naganą.
– Dlaczego w takiej chwili nie myślisz o Bogu? – zapytał. – On zna twoje potrzeby, ale czemu nie usłyszy twoich modlitw?
Położył mi dłoń na piersi, wzniósł oczy ku górze.
– Panie, zechciej wesprzeć syna Twego, który wiernie mi służąc, ciężkie rany odniósł, nie dozwól mu cierpieć więcej, albowiem…
Nie dotrwałem do końca modlitwy. Nagły ból odebrał mi oddech, a chwilę potem zgasła świadomość.
Doktor Sperański przyszedł o ósmej rano. Usłyszałem jego ciężkie kroki, skrzypienie desek pod safianowymi butami. Otworzyłem oczy. Na gałązce za oknem siadła sikorka. Lekarz stanął nade mną.
– Jak się czujecie? – zapytał.
Leżałem przez chwilę, a potem, bez większego wysiłku, poruszyłem stopami. Zamarł w bezruchu i rzucił mi spojrzenie znad okularów, jakby sprawdzał, czy nie żartuję. Jednym ruchem odrzucił kołdrę.
– Jeszcze raz – polecił.
Tym razem poruszyłem i palcami. Spostrzegłem krople potu na skroni rodaka.
– Niemożliwe – szepnął. – Przy tak ciężkim uszkodzeniu kręgosłupa…
A ja spuściłem nogi na ziemię i po raz pierwszy od trzech dni wstałem z łóżka. Kolana ugięły się pod moim ciężarem, ale utrzymałem równowagę.
– Ojciec Grigorij mnie uzdrowił – wyjaśniłem. – Przyszedł nad ranem i kazał mi się modlić…
– Ojciec Grigorij? – Lekarz spojrzał na mnie zdumiony.
– Rasputin. Święty człowiek – powiedziałem z przekonaniem. – Słyszałem, że ma uzdrawiające dłonie, ale…
Zawrót głowy był tak silny, że musiałem ponownie usiąść na łóżku. Doktor ciężko opadł na krzesło.
– Muszę iść do kościoła – rzekłem. – Podziękuję Bogu za przywrócenie zdrowia. A potem muszę i jemu podziękować…
Sperański zmęczonym ruchem zdjął okulary.
– Ty nic nie wiesz… – mruknął cicho po polsku.
– Czego nie wiem?
W jego głosie było coś takiego, że poczułem w sercu ukłucie lęku.
– Rasputina zamordowali. Cztery dni temu.
Bardzo obcy kapitał
Tomasz Etter Warszawa
Ul. J. Tkaczuka 11/25 dnia 30 maja 2004
Warszawa
Do Ministra Spraw
Wewnętrznych i Administracji
Do wiadomości: