1) Koordynatora Służb Specjalnych
2) Premiera Rzeczypospolitej Polskiej
3) Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
Szanowny Panie Ministrze!
Uważam za swój obywatelski i patriotyczny obowiązek poinformować o szeregu dziwnych zjawisk, jakich doświadczyłem przy okazji korzystania z mojego konta bankowego. W ubiegłym miesiącu dyrekcja Miejskiego Zakładu Oczyszczania, gdzie jestem zatrudniony na stanowisku operatora tylnej rampy śmieciarki, stwierdziła, że nie będzie więcej wypłacać poborów w kasie, jak to było dotychczas, ale przelewać pracownikom na konto w banku. W związku z tym kazano nam takowe założyć. Poszedłem tedy do najbliższego oddziału, gdzie w pół godziny mnie obsłużono, pobierając moje dane i wystawiając zaświadczenie o posiadaniu rachunku.
Tydzień później odebrałem jeszcze kartę z paskiem magnetycznym, co ucieszyło mnie bardzo, bo toaleta szeregowych pracowników jest w naszej bazie strasznie zdewastowana, a tę dla kierownictwa zabezpieczono nowymi drzwiami z czytnikiem do kart. Moja okazała się wybrakowana – bo jakoś ich nie otwiera. Próbowałem wymienić ją w banku na inną, co jednak nie pomogło, bo nowa też nie otwiera. Już to nasunęło mi pewne niesprecyzowane jeszcze podejrzenia…
Skrystalizowały się one tydzień temu, gdy księgowość wystąpiła do mnie z zapytaniem, żebym podał numer konta. No to podałem, pobierając go wzrokiem z zaświadczenia bankowego. Wtedy też zaskoczyłem się bardzo, gdyż okazało się, iż numer ten składa się z dwudziestu sześciu cyfr…
Nijak tego cholerstwa nie można zapamiętać – więc poszedłem do banku zapytać, czy da się go wymienić na krótszy. Tam roześmieli się tylko w nos, mówiąc, że u nich wszystkie są takie. Zdegustowany, poszedłem do konkurencyjnego banku (po drugiej stronie ulicy). Tamże zapytałem, ile cyfr mają ich numery i odpowiedź dostałem identyczną.
Z matematyki w podstawówce zawsze byłem niezły, tedy odszukałem w encyklopedii informacje o liczbie ludności na Ziemi. Wyszło mi, że do jej zapisania wystarczy dziesięć cyfr. Co z pozostałymi szesnastoma?
Oświeciło mnie tego samego dnia wieczorem, gdy w towarzystwie kolegów z roboty oglądaliśmy przy piwie film erotyczno-fantastyczny na wideo.
Ponura prawda sprowadza się do tego, iż nasz system bankowy stanowi część obcego systemu, ewentualnie w naszych bankach pieniądze trzymają obcy – znaczy ufoludki z galaktyki. Dedukując z liczby cyfr, jest ich setki lub nawet tysiące miliardów razy więcej niż nas. Orientując się nieco w ekonomii, wydedukowałem, że ich oszczędności pomnażają się na Ziemi, dzięki naszym odsetkom od kredytów, wpłacanym niefrasobliwie do kontrolowanych, przez ten bardzo obcy kapitał, banków.
W związku z powyższym sugeruję dokonania zamrożenia kont należących do nie-ludzi, a żeby nie doszło do krachu finansowego na skalę globalną (bez kredytów nie pociągniemy długo), zgromadzone na nich środki należy skonfiskować. Z tytułu niniejszego donosu chciałbym otrzymać 1% zabezpieczonych kwot.
Z poważaniem
Tomasz Etter
Sekretariat Warszawa
Ministerstwa Spraw dn. 20 czerwca 2004
Wewnętrznych i Administracji
W miejscu
Pan Tomasz Etter
ul. J. Tkaczuka 11/25
Warszawa
Szanowny Panie,
Dziękujemy serdecznie za cenne uwagi. Postaramy się wykorzystać je w bieżącej pracy naszego resortu.
/podpis nieczytelny/
Vlana
Z miana liceum zawsze jest dołującym przeżyciem. Szczególnie po dwóch latach, gdy pozna się starą budę na wylot, nauczy, na co zwracać uwagę i jakie narowy mają poszczególni belfrowie. Poza tym, cokolwiek by mówić, człowiek przyzwyczaja się jakoś nawet do najpaskudniejszego miejsca.
Przenosiny w ciągu roku szkolnego są dodatkowo trudne. Za uczniem ciągnie się potem opinia, że trafił do nowego liceum, bo w tym poprzednim nie byli w stanie z nim wytrzymać. Można wyłazić ze skóry i tłumaczyć, że wcale tak nie było. I tak nic to nie da… Tego piętna niełatwo się pozbyć.
Pojawiłem się w klasie razem z wychowawcą. To miłe z jego strony, gdybym po prostu wszedł i usiadł w ławce, byłoby mi trudniej.
– To wasz nowy kolega, Tomasz Rychnowski – przedstawił mnie. – Siądziesz… – zamyślił się na chwilę – ze Sławkiem.
Wskazał mi rząd pod oknem. Ciemnowłosy chłopak o pociągłej twarzy przesunął lekko swoje rzeczy, jakby symbolicznie robiąc mi miejsce na blacie stolika. Usadowiłem się, wyjąłem zeszyty i podręczniki. W czasie, gdy nauczyciel mówił, dyskretnie rozejrzałem się po klasie. Nic nadzwyczajnego, uczniowie jak uczniowie. Będzie czas poznać ich wszystkich. Mój towarzysz niedoli, siedzący obok, słuchał wykładu, ale myślami błądził gdzieś daleko.
Przerwa. Następna lekcja miała odbyć się w tej samej sali. Większość niewolników systemu oświaty wysypała się na korytarz. Ja też wstałem, ale zamiast ganiać po szkole, wołałem popatrzeć przez okno. Z czwartego piętra rozciągał się niezły widok. Z drugiej strony ulicy znajdował się spory ogródek jordanowski, po lewej mogłem zobaczyć starą kamienicę czynszową, a dalej ulicę i stojący na rogu potężny budynek otynkowany niegdyś na żółto. Na prawo, zza drzew prześwitywała szara bryła kościoła, a zgrzyt kół na szynach podpowiedział mi, że gdzieś tam jest pętla tramwajowa.
– To żółte to dawna fabryka wyrobów gumowych, po wojnie przerobiona na rzeźnię i masarnię – wyjaśnił Sławek, temperując ołówek. – Obecnie splajtowała.
– Dzięki. – Skinąłem głową.
Pierwszy kontakt nawiązany. W tym momencie w drzwiach stanęła dziewczyna, była o rok, może dwa lata młodsza od nas. Przywołała Sławka energicznym gestem i wyszli razem na korytarz. Zostałem w klasie sam, jeśli oczywiście nie liczyć dwu blondynek przeglądających kolorowe pisemko dla… blondynek.
Dzwonek przerwał moje rozmyślania. Teraz matematyka. Mój sąsiad się nie odzywał i wyglądało, że koncentruje się na rozwiązywaniu zadań, jednak znowu czułem, że myślami jest gdzie indziej. W czasie lekcji wyłapałem kilka kosych spojrzeń, ale nie pod moim adresem, tylko raczej skierowanych ku niemu. Kolejna przerwa. Trza się wreszcie ruszyć. Wyszedłem na korytarz. Szkoła była wielka, po kilkanaście sal na każdym piętrze. Moloch.
Uczniowie łazili grupkami. Dziewczyny na parapetach rozwiązywały krzyżówki, ktoś bezczelnie odpisywał zadania domowe. Nic nadzwyczajnego. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie dostrzegłem tej ładnej kici. Przeszedłem się aż do schodów prowadzących na wyższe piętro.
Tu, w kącie, zaszyło się dwóch chłopaków z mojej klasy. Przed nimi na stoliku leżał zaczytany do cna numer „Przeglądu Sportowego”. Nie sądziłem, że ta gazeta jeszcze wychodzi. Ten masywniejszy, jasnowłosy, jeśli dobrze zapamiętałem – Piotrek, gestem zaprosił mnie na wolne krzesło. Dosiadłem się.
– Nie wiesz jeszcze, co jest grane – powiedział. – A może już się domyślasz?
– Nie lubicie tego Sławka? – Wyszczerzyłem w uśmiechu zęby.
– To nie do końca tak – rzucił jego kumpel. – Nie to, żebyśmy go jakoś zwalczali, ale on jest jakiś dziwny. Prawie się nie odzywa, chyba że zapytany. A czasem odpowiada na nie zadane pytanie…
– Co? – zdumiałem się.
– Telepata. Siedzi człowiek, myśli o czymś, a on wyrasta jak spod ziemi i mówi dwa, trzy zdania rozwiązujące problem. W każdym razie uważaj na niego.
– A co, jest niebezpieczny? – zaciekawiłem się. – Kradnie wspomnienia, by sprzedawać je nauczycielom? – Wykrzywiłem się sceptycznie.
– Nie, jak do tej pory nikomu nie zrobił krzywdy, ale znamy go dopiero rok. Niemniej jednak…
– Jak to, nie zrobił? – Wszedł mu w słowo Piotrek. – Pamiętasz tego gnoja, którego wołali Łysy?