Ktoś delikatnie dotknął jego ramienia. Dowódca.
– No cóż. Załatwiliśmy formalności. Rusza pan?
Przemógł się. Musiał. Człowiek w czapce wyciągnął do niego rękę.
– Wołają mnie Szczur – przedstawił się.
– Stiepan Iwańczuk – powiedział agent, ściskając pokrytą bliznami dłoń.
– Ten Stiepan Iwańczuk? – Oczy szambonurka rozszerzyły się ze zdumienia.
– Tak. Ten sam.
– Jestem zaszczycony. – Głos kanalarza zaczął ociekać szacunkiem. – Zawsze fascynowała mnie perfekcja likwidacji gangu Wachtaga Amidżebidze w Tbilisi. To przyładowanie w knajpę, gdzie się zebrali… Ilu to ich było? Czterdziestu ośmiu? Praca z panem to zaszczyt.
Dla niego wyczyn, dla prokuratora podstawa aktu oskarżenia. Że niby przekroczenie kompetencji…
Po metalowej drabince zeszli na dno kanału. Klapa zatrzasnęła się za nimi z głuchym hukiem. Zostali sami w ciemnościach. Zapalili latarki.
– Na razie nic nam nie grozi – powiedział Szczur. – Na tym poziomie nigdy nic się nie dzieje. Ci, którzy napadają na rządowe transporty, działają raczej wyżej.
– Dużo jest takich napadów?
– Teraz zaopatrzenie się poprawiło, więc prawie wcale. Dawniej to na każdy skład, zwłaszcza jak żarcie jechało z południa, to zasadzały się dwa, trzy gangi. Teraz to spokój. Czego lub kogo mamy poszukać?
– Cóż, właściwie obowiązuje mnie tajemnica, ale trochę muszę powiedzieć. Mamy pod Moskwą obcą agenturę. Siedzą w kanałach gdzieś przy Kolcowej.
– Szpiedzy?
– Kosmici.
– Aha. Mamy złapać tych, co nadają?
– Tylko ustalić, skąd to robią.
Szczur się roześmiał. W betonowym korytarzu jego śmiech zabrzmiał ponuro.
– Sądziłem, że są tam tylko fabryki amfetaminy, podziemne burdele dla zoofilów i pederastów, fabryki broni i inne takie. A tu proszę… Prawdziwe, zielone ufoludki. Jak z filmu.
– Ile tu właściwie jest poziomów i ile kilometrów korytarzy?
– Hy! Poziomy zasadniczo są cztery. Jesteśmy teraz na pierwszym. Kanały burzowe i ściekowe – cztery metry pod powierzchnią gruntu. W niektórych miejscach głębiej. Pod nami jest poziom metra. Pod metrem kanały zbiorcze i kolektory nieczystości, a jeszcze niżej schrony z czasów Stalina i rozmaite pomysły w rodzaju siłowni geotermalnych. Całość przecinają na różnych poziomach tunele i szyby techniczne oraz drogi ewakuacyjne. Przy Kolcowej będziemy za pół godziny, może czterdzieści minut. Myślę jednak, że należałoby zejść niżej. Tam wprawdzie będzie niebezpiecznie, ale… Zgaś!
Wyłączyli latarki i przyczaili się przy ścianie. Stiepan drżącymi nieco dłońmi wyjął z plecaka noktowizor i założył na głowę. Sądząc po dźwiękach, Szczur zrobił to samo. Ciemność zamieniła się w ogniście zielone piekło. Coś z głośnym pyknięciem uderzyło w mur obok. Iwańczuk pochylił się i wymacał dłonią gorącą jeszcze kulę rewolwerową.
– Widzisz ich? – zapytał szeptem Szczur.
– Nie. Muszą siedzieć gdzieś w załomie.
Milczeli, czekając. Broń chłodziła ręce, które nagle pokryły się potem. Gdzieś w ciemnościach rozległ się tryl papużki, a może kanarka.
– Ihorszczuk – wycedził Szczur.
– Twój znajomy?
– Można tak powiedzieć. Wyznaczył pół miliona rubli za moją głowę.
– Nowych rubli czy starych?
– Nowych. Chyba jeden usiłuje zajść nas od tyłu.
Ptaszek zaćwierkał w ciemności. Trudno było określić, z której strony. Stiepan odwrócił się i ostrożnie wyjrzał. W tunelu majaczyły jakieś sylwetki. Bez wahania nacisnął spust. Ci z przodu też wstrzelili kilka razy.
– Co robimy? – zapytał cicho Stiepan.
– Rzutkę. Będziesz walił do tyłu, a ja do przodu.
– Hm?
– Jak się wychylą.
– A wychylą się?
– Tak.
Szczur zdjął z siebie kurtkę Przyczaił się, potem rzucił ją na środek pomieszczenia tak, by na chwilę zawisła w powietrzu. Tamci wyskoczyli i powitali ją dwiema salwami. Agent i łowca głów nie tracili czasu. Cofnęli się do wnęki, wymienili magazynki.
– Ilu masz?
– Jednego.
– Ja chyba dwu – powiedział Szczur. – Ciężka sprawa, ale poradzimy sobie. Zabrałeś kombinezon przeciwgazowy?
– Tak.
– No to poczęstujemy ich czymś z arsenału armii byłego Układu Warszawskiego.
Tunel powoli wypełnił się siną mgłą. Wychylili się ostrożnie i obserwowali. Zawiesina świeciła lekko w noktowizorze.
– Ciekawe, czy już załatwieni? – zastanawiał się Stiepan. Głos, stłumiony przez pochłaniacze, brzmiał niewyraźnie.
– Możliwe.
Kula uderzyła w ścianę koło wnęki.
– Do licha, przecież powinno ich dupnąć.
– Pewnie też mają maski. Od czasu, jak rosyjska frakcja sekty Najwyższa Prawda urządziła w metrze atak gazowy, właściwie wszyscy je noszą. Dobra. Nie będziemy tu tracili całego dnia.
Szczur wydobył z kieszeni kurtki granat. Wyrwał zawleczkę i, zamachnąwszy się, rzucił go daleko w kierunku niewidocznych przeciwników. Stiepan spiął się, oczekując na wybuch, ale to, co nastąpiło, było straszniejsze niż mógł przewidzieć. Mimo że byli oddaleni od miejsca eksplozji i dodatkowo chronił ich załom muru, powietrze uderzyło jak młot. Huk przyszedł po chwili. Kanał zawibrował niczym wnętrze dzwonu. Kanalarz z bronią w ręce wyskoczył z wnęki i pobiegł do przodu. Po chwili zapalił latarkę.
– W porządku. Po nich.
Dołączył Stiepan. W tym miejscu z ich korytarzem łączył się drugi, murowany z cegieł. Leżały w nim zmasakrowane zwłoki czterech kafarów. Dwaj mieli na twarzach maski.
– Widać nie dla wszystkich wystarczyło. – Szczur ściągnął im z palców sygnety i zegarki z przegubów. Podwinął rękaw kurtki, a potem koszuli i dopiął zegarki do imponującej kolekcji zdobiącej jego ramię. Sygnety wrzucił do plecaka.
– To się przyda – powiedział.
– Nie zabierzesz ich głów?
– Zabierzemy, wracając. Oczywiście, jeśli jeszcze będą leżeli.
– Ktoś może trupy…?
– Lekarze.
– Jacy znowu lekarze? Mafijni?
– Coś takiego. Takie tam alkoholiki, wywaleni z normalnej służby zdrowia, którzy mieli dość umiejętności i odwagi, żeby tu wleźć. Wypruwają z dopiero co zabitych narządy i wysyłają na górę dla oczekujących na przeszczepy, a z tego mają trochę kasy. Nieszkodliwi.
– A z żywych nie zdarza się?
Szczur wzruszył ramionami.
– Tym zajmują się wampiry. Ale lekarze nie mają z tym nic wspólnego. Przynajmniej nie oficjalnie. Zejdziemy teraz niżej.
W bok odchodziła gwałtownie opadająca odnoga kanału.
– Może być gorąco. – Mężczyzna zatrzymał ręką agenta, który trochę się wysforował do przodu.
Kanał kończył się w potężnym zbiorniku. Stało w nim stare, cuchnące szambo. Ze środka basenu sterczały resztki przerdzewiałej, gigantycznej pompy.
– Jesteśmy poniżej poziomu rzeki – powiedział przewodnik. – Za Chruszczowa wybudowali sieć zagłębionych korytarzy na tym poziomie. Chodziło o to, żeby odsysać nieczystości z wyższych warstw.
– Co się potem z nimi działo?
– Do tego służyły te pompy. – Wskazał napis na ścianie. W zielonym świetle wnętrza noktowizora był czarny. Miał inną temperaturę niż mur pod nim.
– Sektor Alfa – odczytał szeptem Iwańczuk.
– Tak. Umieszczone promieniście wzdłuż Sadowego Kolca, ale trochę mniejsza średnica. Znaczy były w pierścieniu. Tu są jeszcze pomieszczenia…
Urwał niespodziewanie na dźwięk cichego stuknięcia. Poderwali broń do oczu. Gdzieś w trzewiach zniszczonej pompy zapłonęła zapałka.
– Nie strzelajcie, wujkowie. – Rozległ się głos jakiegoś dzieciaka. – Ja tu tylko po kable.