– Hm, te istoty…
– Jesteśmy inteligentni – oświadczył kuc, który wszedł wraz z profesorem. – I niegroźni.
Jego głos był bardzo ludzki, ale jednocześnie rozbrzmiewały w nim dziwne nuty, coś jak płyta, wirująca na nieco zbyt szybkich obrotach.
– Rozumiesz teraz, w czym problem? – zapytał profesor. – Nauczyłem ich wszystkiego, czego mogłem. Kolej na ciebie.
– A czego ja mam ich uczyć?
– Strzelać – powiedział ten, który wszedł. – I o granatach. Strategii i taktyki. Musimy przetrwać…
Umieją strzelać z dubeltówki. A teraz ma ich nauczyć, jak strzelać z karabinu.
– Bronić się, przed kim?
– Przed ludźmi – wyjaśnił cierpliwie Karpow. – Sam rozumiesz, co będzie się działo, jeśli ich istnienie wyjdzie na jaw. A mimo podjętych środków ostrożności, widziało ich już kilka osób. Ty, zdaje się, nawet wczoraj po południu uratowałeś jedno źrebię.
– Strefa jest duża…
– Nie dość duża. Nie wystarczy, gdy rzucą przeciw nim helikoptery, satelity i zdjęcia w podczerwieni. Poza tym występuje tu zbyt silne promieniowanie. Wykończą się w ciągu kilku pokoleń. Potrzebują czystego terenu, aby ich nowe cechy mogły się utrwalić. Tu grozi im całkowite zwyrodnienie na skutek promieniowania.
– Czemu jeden mówi, a inne nie? – Gestem wskazał siedzącego przy łóżku, który zarżał z oburzeniem.
– Mutacja. U mniej więcej co czwartego w tym kierunku. Mamy opracowaną trasę ucieczki, potrzebujemy fachowca, który pomoże nam to zrealizować.
– I to na mnie padło?
– A myślisz, że po co łazimy za tobą od tygodnia?
– Zapłacimy – powiedział ten spod drzwi. – Ile zechcesz.
– Właściwie to z punktu widzenia prawa i nauki w ogóle nie istniejemy, więc pomagając nam, nie łamie pan żadnych przepisów – wtrącił jeszcze jeden, który wszedł z korytarza po lewej.
Ciężko było go zrozumieć, ale udało się.
– Czym zapłacicie? – zapytał z przekąsem Biłyj. – Sianem?
Siedzący przy łóżku wybiegł i po chwili wrócił ze sporym woreczkiem Wysypał jego zawartość na koc. Błysnęły siedemnastowieczne, holenderskie dukaty.
– Skąd to macie? – zdziwił się inspektor.
– Wykopaliśmy w trakcie drążenia nor. Pojedziesz z nami? Mamy też ciężarówkę. Odebraliśmy mafii. Inteligencją. Podstępem, a nie siłą.
Kopią nory. Są cywilizowani, nie wypijają ludzkiej krwi. Ale strzelać potrafią. Inspektor wstał i wyjrzał na zewnątrz. Była tu druga piwnica. W kilku szkolnych ławkach siedziały małe kucyki i czytały coś z książek, leżących przed nimi. Nad uchem brzęczał mu głos profesora:
– Ich istnienie większość ludzi odbierze jako śmiertelne zagrożenie. W wieku trzech lat osiągają pełną dojrzałość płciową i emocjonalną. Umieją chodzić, mówić i czytać w wieku sześciu miesięcy. Jedna samica może urodzić w ciągu swojego życia nawet dziesięcioro dzieci. Przewieziemy je do Kanady. Tam są duże przestrzenie. Przez pięćdziesiąt lat…
Nie słuchał go dalej. Uczony najwyraźniej zafascynowany był swoim odkryciem. Ihor patrzył. Młode koniki poczuły wzrok inspektora, przyglądały się, zaciekawione.
– Co czytacie?
Zarżały, nie zrozumiał ich. Rozłożył bezradnie ręce. Podniosły książki, aby mógł zobaczyć okładki. Każde trzymało co innego. Niespodziewanie wzrok Biłyja przykuła niewielka kłaczka o jasnej grzywie i długim jasnym ogonie, która siedziała pod ścianą. Czytała „Przygody Tomka Sawyera”. Była w jakiś sposób podobna do jego córki Oksany, tej, którą tyle lat temu pochłonęła ziemia. Drgnął, gdy głos profesora wyrwał go z zamyślenia.
– Bóg dał człowiekowi konia na przyjaciela. Podeptaliśmy ten dar, zmarnowaliśmy, czyniąc z konia swojego niewolnika. Ale Bóg jest cierpliwy. Dar wrócił do nas. Teraz konie nie będą naszymi przyjaciółmi, ale braćmi w rozumie. Musimy im tylko trochę pomóc na początek. Ja i ty. Przejdziemy do historii.
– To jak, pomożesz? – zapytał jeden z kuców.
Umieją strzelać z dubeltówki. Są inteligentne. A ludzkość dąży do samozagłady… Kiedyś, gdy na świecie zostanie niewielu ludzi, dwie rasy będą mogły się wspierać. I on może pomóc. Zostawić to wszystko. Strefę, w której jedni sieją mak, żeby robić z niego heroinę, a inni do nich strzelają. Zostawić przeszłość. Kuce powtórzyły pytanie. Trzeba było się decydować, tu i teraz i wiedział, co ma zrobić. Inspektor rządowy Ihor Biłyj rozciągnął wargi w uśmiechu.
– Właściwie, to zawsze lubiłem konie…