Wicher nieco osłabł, ale mróz wzmógł się jeszcze. Doktor obudził się nad ranem. Przez chwilę leżał, zastanawiając się, gdzie jest, gdy niespodziewanie jego uszu dobiegł jęk. Dźwięk, który prawdopodobnie przed chwilą wyrwał go ze snu, przebił ściany i stropy. Płynął gdzieś z głębi budynku. Jęczący człowiek umierał. Paweł niechętnie wygrzebał się z łóżka i zapalił świecę. Ubranie wisiało na oparciu krzesła, ale dłuższą chwilę wahał się, czy powinien iść, czy raczej zostać w pokoju. Wreszcie poczucie obowiązku przeważyło. Po trzeszczących schodkach zszedł na parter. Z sieni skręcił na lewo i stanął u końca długiego korytarza. Spod jednych drzwi biła wąska smuga światła. Zapukał.
– Wchodzić! – odpowiedziano ze środka po norwesku.
Poczuł zapach śmierci, potworną woń rozkładającego się ciała. Przez chwilę stał w progu, nim zdecydował się go przestąpić. Hansen siedział przy pacjencie na niewielkim taborecie. W głębi pokoju przy stoliku starszy wiekiem lekarz napełniał strzykawkę białym, mętnym płynem.
Spoczywający na łóżku chory zacisnął zęby. Doktor podszedł, odsłonił kawałek kołdry i zręcznie wkłuł się w grubą żyłę na ramieniu. Skórzewski przez chwilę widział dłoń umierającego, pozbawioną palców, pokrytą guzami i przebarwieniami. Tkanki rozpuszczały się, rany zabliźniały z trudem. Trędowaty przymknął oczy, a po kilku minutach na jego twarzy odmalowała się ulga. Dopiero teraz Polak zauważył, że obaj lekarze założyli na ręce cienkie, niciane rękawiczki.
– Daniel Danielsen – przedstawił się siwy mężczyzna, odkładając strzykawkę na stolik. – Wybaczy pan, panie kolego, że nie podaję ręki, ale przy naszej specjalności gest ten dziwnie wychodzi z użycia. – Mówił zabawnie po niemiecku, przeciągając i zmiękczając niektóre końcówki.
– Paweł Skórzewski. – Uśmiechnął się gość.
– Morfina – wyjaśnił Hansen, widząc pytające spojrzenie. – Nowy środek o potężnym działaniu przeciwbólowym.
– Znamy go już – odrzekł Paweł. – Ale ciągle znacznie częściej podajemy doustnie opium.
– Opium? – zdziwił się Danielsen.
– Laudanum – wytłumaczył mu Hansen.
– Mam nadzieję, panie doktorze, że otrzymał pan mój list rekomendacyjny od Petersburskiego Towarzystwa Lekarskiego? – zagadnął Skórzewski.
– Owszem. Bardzo się cieszę, mogąc pana tu widzieć. Wymiana doświadczeń przyda się wam obu. – Wskazał gestem Hansena.
– Agonia? – zainteresował się Paweł, zerkając na pacjenta.
– Tak. Wyjątkowo paskudny przypadek. Sześć miesięcy i śmierć. Pożyje najwyżej do jutra. Niech pan spojrzy na rany po owrzodzeniach.
– Zbladły i częściowo pozamykały się? – upewnił się. – Znam te objawy. Oznaczają, że koniec jest już bardzo bliski…
– Będziemy musieli wykonać sekcję – dodał Hansen. – Nieczęsto zdarza się, by trąd uderzył do środka. W tym akurat przypadku sądzę, że uszkodzeniu uległy nerki i wątroba. Proszę zwrócić uwagę na plamy na twarzy i rękach.
Skórzewski skinął głową, przyjmując diagnozę do wiadomości. Nieoczekiwanie chory otworzył szerzej oczy i popatrzył na niego. Spojrzenie miał błędne.
– Dorwijcie go i zabijcie – powiedział zupełnie wyraźnie, a potem wzrok zgasł mu jak zdmuchnięta świeca.
Twarz wydawała się zapadać do środka, mięśnie uległy zwiotczeniu, dziwny grymas, wykrzywiający dotąd jeden kącik ust, ustąpił. Dolna szczęka powoli opadła. Doktor Hansen zamknął zmarłemu oczy.
– Odczuwał bóle? – zapytał Skórzewski, wyjmując niewielki notatnik.
– Tak. Jednak stracił czucie w zaatakowanych narządach. Lepra uderza zawsze najpierw w system nerwowy. Niech pan się położy, sekcję zrobimy jutro.
Polak wrócił do swojego pokoju. Starannie mył ręce i włosy, ale ciągle nie mógł pozbyć się natrętnego wrażenia, że choroba na dobre przylgnęła do jego skóry. Wiedział, że ryzyko zarażenia jest minimalne, ale nie mógł opanować lęku. Idąc spać, ponownie zauważył ciemną postać na chodniku po drugiej stronie ulicy. Zamknął oczy, aby odpędzić złudzenie. Gdy je otworzył, widać było tylko tumany śniegu przepędzane wiatrem po trotuarze.
– Cholerne zwidy – mruknął.
Późny zimowy ranek odpędził nocne mary. Skórzewski stanął w drzwiach i oddychał głęboko, chłonąc lodowate powietrze. Po drugiej stronie ulicy teren wznosił się, dochodząc do lasu. Granitowy masyw górował nad miastem. Na dziedzińcu panował porządek. Tylko w kącie pod ścianą spoczął jeszcze jeden podłużny kształt. Szare płótno upstrzone było ciemniejszymi plamami, krew przesiąkła, gdy go nieśli. Powierzchnia materiału pokrywała się już szronem.
Doktor ruszył przed siebie ścieżką posypaną popiołem i wszedł do budynku. Nieduża sień, wyłożona kamiennymi płytami. Kilka par drzwi. W które zapukać? Usłyszał odgłos kroków. Odwrócił się i zobaczył Armauera schodzącego ze schodów.
– Witam, widzę, że już pan wstał?
– Przepraszam, chyba zaspałem…
– Ależ nic nie szkodzi. Po takiej podróży musiał pan wypocząć… Zrobiliśmy rano sekcję z Danielsenem.
– I jak wyniki?
– Faktycznie, nietypowe nacieki na wątrobie. Wsadziliśmy próbki w spirytus, potem to spokojnie obejrzymy. A na razie zapraszam. – Hansen pchnął solidne dębowe drzwi, zaopatrzone w kilka żelaznych rygli.
Weszli do dużego, wysokiego na dwie kondygnacje pomieszczenia. Po prawej ciąg drzwi prowadził do niewielkich pokoików. Chorzy snuli się pod ścianami, kilku siedziało przy stole, czytało lub słuchało starszej kobiety czytającej Biblię. Salę obiegała galeryjka, z której można było wejść do izb na piętrze.
– W tej chwili przebywa tu osiemdziesięciu pacjentów – powiedział gospodarz. – Część z nich nie jest już w stanie się poruszać, tych umieściliśmy na dole. Zajmuje się nimi, poza nami, jeszcze pięć osób personelu.
– To wystarcza?
– Największe problemy mamy z częstą zmianą opatrunków. Pacjentom staramy się zapewnić minimum rozrywki, niezbędnej do walki z apatią, ale większość jest niepiśmienna.
Chorzy, słysząc głosy przy wejściu, powoli zwrócili twarze i z melancholią patrzyli na lekarzy. Skórzewski wzdrygnął się mimowolnie, widząc narośla, obrzęki i rany na ich obliczach. Hansen wyprowadził go do sieni.
– Trudno przywyknąć – westchnął. – Choć dla mnie dużo gorsza jest świadomość, że oni wszyscy już w zasadzie nie żyją. Jeszcze chodzą, jeszcze myślą, ale na dobrą sprawę już ich nie ma. – Strzelił palcami. – Od początku istnienia tego leprozorium prowadzone są badania nad rozmaitymi lekami…
– I ciągle bezskutecznie?
– Nie tracimy nadziei.
Przeszli do niewielkiego laboratorium. Doktor Danielsen siedział przy mikroskopie i w zadumie patrzył przez okular.
– Jak wyniki histopatologii? – zapytał Armauer.
Stary lekarz powoli kiwnął głową. Zmienił szkiełko z preparatem na inne. Przez chwilę notował obserwacje w zeszycie.
– Są wszędzie. W nerkach, w wątrobie. Jelita praktycznie czyste. Miałeś rację, uderzyło do środka.
– Mogą mi to panowie wyjaśnić? – zagadnął Skórzewski.
– Ależ oczywiście. – Uśmiechnął się Danielsen. – Pacjent, który zmarł w nocy, cierpiał na jedną z odmian…
– Nie ma odmian – zaprotestował Hansen. – To wszystko wywołane jest przez takie same bakterie.
Staruszek skinął głową, niechętnie przyznając mu rację.
– Cierpiał na stosunkowo rzadką postać lepry. Zazwyczaj mamy do czynienia z trądem pełnoobjawowym. Na ciele chorego pojawiają się płaty niewrażliwej na ból skóry, powstają zgrubienia, guzy, potem niegojące się rany. A czasem choroba uderza do środka…
Z szafki wyjął słój z nerką zanurzoną w lekko zażółconym spirytusie.
– Proszę zwrócić uwagę. Trąd naciekł na ten narząd, posuwając się śladem włókien nerwowych. Tkanka uległa częściowemu rozkładowi. Zazwyczaj lepra toczy człowieka przez kilkanaście miesięcy, by nieoczekiwanie w ciągu kilku tygodni przebić się na zewnątrz, dając pełnoobjawową postać choroby. Ponieważ jako pierwsze porażeniu ulegają nerwy, pacjent najczęściej nie odczuwa bólu…
– Wczoraj…
– Jak już mówiłem, z tamtym biedakiem była trochę inna sprawa. Bakcyle uszkodziły mu narządy wewnętrzne, upośledziły ich funkcje. Ból spowodowany był przez zatrucie ustroju szczawianem wapnia i mocznikiem. Niech pan zerknie przez mikroskop – zachęcił go.
Skórzewski zdjął okulary i spojrzał. Zobaczył preparat wykonany, jak mu się wydało, z fragmentu nerwu rdzeniowego. W licznych miejscach widać było niewielkie, ciemne, sztabkowate twory. Poruszały się leniwie. Widział je po raz pierwszy w życiu. A więc to z tym będzie walczył…
– To właśnie nasz wróg – wyjaśnił Hansen.