— smoki, jak już wspominałem, często mają wrażliwe brzuchy, a co noc koło dwunastej wychodzą na drinka (i to bynajmniej nie jednego!). Czasem oba Łaziki odważały się nawet poigrać z pająkami — przegryzały wtedy ich sieci, uwalniały promyki księżyca i odtruwały w ostatniej chwili, a pająki rzucały w ich stronę lassami ze szczytów wzgórz.
Jednakże cały ten czas Łazikanty wypatrywał Mewy, posłanki Psamatosa, i "Światowych Nowin" (najczęściej donoszących tylko o morderstwach i meczach piłki nożnej — wie o tym nawet najmniejszy psiak — ale czasem i w nich dało się znaleźć coś ciekawego).
Przeoczył następną wizytę Mewy, bo akurat wybrał się na wycieczkę, lecz kiedy wrócił, starzec wciąż jeszcze czytał listy i gazety (i wyglądało na to, że jest w wyśmienitym humorze: siedział na dachu, dyndając nogami nad przepaścią, i pykał z ogromnej fajki z białej glinki, posyłając w powietrze chmury dymu, godne parowozu. Na jego okrągłej twarzy cały czas gościł szeroki uśmiech).
Łazikanty poczuł, że dłużej już nie wytrzyma.
— Boli mnie w środku — rzekł. — Chcę wrócić do chłopca, aby jego sen się spełnił.
Stary czarodziej odłożył czytany właśnie list (dotyczył on Artakserksesa i był bardzo zabawny) i wy jął z ust fajkę.
— Musisz już iść?
— Tak szybko?
Miło mi było cię poznać! Musisz jeszcze kiedyś nas odwiedzić.Z radością cię przyjmiemy! — wyrecytował jednym tchem. — No cóż — dodał znacznie spokojniej. — Artakserksesa mamy z głowy.
— Jak? — spytał zachwycony Łazikanty.
— Poślubił syrenę i zamieszkał na dnie Głębokiego Niebieskiego Morza.
— Mam nadzieję, że na nowo załata mu spodnie! Zielona łata z wodorostów pasowałaby do jego kapelusza.
— Mój drogi piesku! Artakserkses wziął ślub w nowiutkim garniturze, zielonym jak wodorosty, z różowymi guzikami z korala i epoletami z morskich anemonów. Jego stary kapelusz spalono na plaży!
Samatos to zaaranżował.
O, Samatos kryje w sobie głębie większe niż Niebieskie Morze i spodziewam się, że zamierza załatwić przy okazji mnóstwo rzeczy, nie tylko problem małego pieska.
Ciekawe, jak to się skończy!
Na razie Artakserkses przeżywa swe dwudzieste czy nawet dwudzieste pierwsze dzieciństwo i okropnie się przejmuje wszelkimi drobnostkami.
Straszny z niego uparciuch.
Kiedyś był całkiem niezłym czarodziejem, ale ostatnio stał się złośnikiem i prawdziwym utrapieniem. Kiedy pewnego popołudnia przyszedł do zatoki i wykopał starego Samatosa z piasku drewnianą łopatą, a potem za uszy wyciągnął z dziury, samatyk uznał, że tamten posunął się za daleko, i wcale mu się nie dziwię. "Takie zamieszanie w porze, kiedy śpi mi się najlepiej, a wszystko za sprawą nieszczęsnego małego psa", tak dokładnie napisał. Nie musisz się rumienić. Kiedy więc obaj nieco ochłonęli, zaprosił Artakserksesa na przyjęcie syren, i tak to się zaczęło. Syreny zabrały Artakserksesa na wycieczkę w blasku księżyca, a teraz nigdy już nie wróci do Persji ani nawet do Pershore. Zakochał się w starszej, pięknej córce bogatego morskiego króla i następnego wieczoru wzięli ślub. Zapewne dobrze się stało. Od dłuższego czasu stanowisko naczelnego maga Oceanu pozostawało wolne. Proteusz, Posejdon, Tryton, Neptun i ich następcy już dawno zamienili się w narybek albo małże, a zresztą nigdy nie przejmowali się innymi morzami poza Śródziemnym — zanadto lubili sardynki.
Stary Njord także odszedł na emeryturę wieki temu. Oczywiście już wcześniej miał problemy ze skupieniem uwagi na pracy — ściśle biorąc, od czasu swego głupiego ślubu z olbrzymką.
Pamiętasz? Zakochała się w nim, bo zawsze miał czyste nogi (to ogromna wygoda przy sprzątaniu), a potem, gdy było już za późno, odkochała się, odkrywszy, że jego stopy są także stale mokre.
Słyszałem, że ostatnio marnie się miewa. Strasznie zgrzybiał, biedaczysko, a od ropy naftowej dostał paskudnego kaszlu.
Zamieszkał na wybrzeżach Islandii, żeby zażyć nieco słońca. Oczywiście był też Starzec Morski. Mój kuzyn, i nie jestem wcale z tego dumny. Męczący gość — nie chciał chodzić i stale żądał, żeby go noszono; zresztą pewnie o tym słyszałeś.
To właśnie przyniosło mu zgubę.
Rok czy dwa temu usiadł na pływającej minie (jeśli wiesz, o co mi chodzi), na samym zapalniku! Nawet moja magia nic nie mogła tu poradzić.
Wyglądał gorzej niż Humpty Dumpty.
— A co z Brytanią? — spytał Łazikanty, który w końcu był psem angielskim; szczerze mówiąc, znudziła go nieco gadanina Człowieka i zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej o własnej narodowej czarodziejce.
— Sądziłem, że to Brytania rządzi morskimi falami.
— Tak naprawdę nawet nie moczy nóg.
Woli głaskać lwy na plaży i siedzieć na monetach z wielkim widelcem w ręku — a zresztą morze to coś więcej niż fale.
Teraz jest tam Artakserkses i mam nadzieję, że okaże się użyteczny. Przypuszczam, że jeśli mu na to pozwolą, przez pierwszych kilka lat będzie próbował wyhodować śliwki na koralowcach — to znacznie łatwiejsze niż zaprowadzenie porządku wśród morskiego ludu.
Ale zaraz! O czym to ja mówiłem? A, oczywiście: jeśli chcesz, możesz teraz wrócić do domu. W istocie dajmy sobie spokój z przesadną grzecznością. Najwyższa pora, żebyś wracał! Najpierw odwiedź stare go Samatosa — i nie bierz przykładu ze mnie! Nic zapominaj o P!
Nazajutrz zjawiła się Mewa, przynosząc dodatkową przesyłkę — ogromny plik listów dla Człowieka z Księżyca i paczkę gazet: "Morski Tygodnik Ilustrowany", "Oceanowiny", "Ekspres Głębinowy", "Konchę" i "Poranny Plusk".
Wszystkie zamieszczały dokładnie te same (reklamowane jako zrobione na wyłączność dla każdego pisma!) zdjęcia ze ślubu Artakserksesa na plaży, przy pełni księżyca. Z tyłu dawało się dostrzec szeroko uśmiechniętego pana Psamatosa Psamatydesa, znanego finansistę (zwykły tytuł grzecznościowy).
Mimo wszystko były ładniejsze niż nasze zdjęcia w gazetach, bo przynajmniej kolorowe, a syrena wyglądała przepięknie (jej ogon krył się w pianie).
Nadszedł czas pożegnania.
Człowiek z Księżyca uśmiechał się do Łazikantego, a księżycowy pies próbował zachować obojętną minę.
Sam Łazikanty spuścił ogon, lecz powiedział jedynie:
— Do widzenia, szczeniaku! Dbaj o siebie, nie ganiaj promyków księżyca, nie poluj na białe króliki i nie jedz zbyt dużo na kolację!
— Sameś szczeniak! — odrzekł księżycowy Łazik. — I przestań podgryzać spodnie czarodziejów!
To wszystko, co miał do powiedzenia, o ile mi jednak wiadomo, odtąd stale męczył Człowieka z Księżyca, aby ten wysłał go na wakacje w odwiedziny do Łazikantego, i kilkanaście razy złożył mu wizytę.
Pożegnawszy się, Łazikanty odleciał wraz z Mewą, Człowiek wrócił do swej piwnicy, a księżycowy pies siedział na dachu, odprowadzając ich wzrokiem.
Rozdział 4
Walcząc z zimnym wiatrem wiejącym z Gwiazdy Polarnej, zbliżali się do krawędzi świata, co chwila opryskiwani lodowatymi kropelkami z wodospadów.
Powrót okazał się znacznie trudniejszy bo stary Psamstos zanadto nie — wspomagał ich swą magią, gdyż wcale mu się nie spieszyło, z radością zatem odpoczęli nieco na Wyspie Psów.
Ponieważ jednak Łazikanty nadal nie odzyskał dawnych rozmiarów, niezbyt dobrze się bawił. Inne psy były za duże i bardzo hałaśliwe, a kości z kościodrzew zbyt wielkie i kościste.