– Słuchaj – powiedziałam, zwracając się do Marco. – Mam naprawdę kiepski dzień. Czy mógłbyś mnie jakoś wcisnąć na pedikiur?
– Dla ciebie wszystko, skarbie. – Marco złapał wielką czarną księgę z biurka, które wyglądało, jakby zostało zrobione z aluminiowej okładziny ścian domów. Przerzucił parę kartek.
– Myślisz, że dałbyś radę wcisnąć jeszcze Danę? Marco zmarszczył brwi.
– Ślicznie cię proszę.
– Maddie, musisz z tym skończyć, skarbeńku. Robisz mi chaos w grafiku.
Zatrzepotałam rzęsami.
– Och, ślicznie, ślicznie proszę.
– Grasz nie fair… No dobrze. Chia zajmie się wami za piętnaście minut. Możesz iść moczyć stópki.
– Jesteś aniołem, Marco.
Marco posłał mi w powietrzu buziaka.
– Wiem!
Podeszłam do ściany w głębi salonu, gdzie znajdowały się stanowiska do pedikiuru, znalazłam pusty fotel, ściągnęłam buty i zanurzyłam stopy w ciepłej wodzie z bąbelkami. Poczułam przyjemne odprężenie.
Zamknęłam oczy, próbując uspokoić rozhuśtane emocje. Prawie mi się udało, kiedy na sąsiedni fotel klapnęła zasapana Dana.
– Sorry za spóźnienie. Był straszny tłok na stodziesiątce. Otworzyłam oczy i zamrugałam. Dwa razy.
Obok mnie siedziała Morticia Adams. A dokładniej skrzyżowanie Morticii Adams z Króliczkiem Playboya. Dana miała na sobie czarny winylowy kostium z olbrzymim dekoltem, ledwie zakrywający tyłek. Jej włosy były schowane pod czarną peruką, która była bardziej natapirowana niż moje włosy w 1985. Blady podkład, czarny eyeliner i burgundowa konturówka dopełniały wizerunek rodem z halloweenowej imprezy. Tyle że mieliśmy dopiero lipiec.
– Aż boję się zapytać, co jest grane – powiedziałam.
– Chodzi ci o to? – Dana spojrzała po sobie. – Mówiłam ci, że mam casting. Na sobowtóra Elwiry, Władczyni Ciemności. A co, rzucam się w oczy?
Rozejrzałam się po salonie. Właściwie to nie odstawała specjalnie od ogółu. W końcu to Los Angeles.
– No dobra – powiedziała – mów, co to znowu za kryzys? Najszybciej jak się dało, streściłam jej wydarzenia dwóch ostatnich dni. Opowiedziałam o wizycie Ramireza w mieszkaniu Richarda, pływającej twarzą w dół rudowłosej kobiecie, wreszcie o mojej improwizowanej pogawędce z Greenwayem. Kiedy skończyłam, nasze paznokcie u nóg zdążyły się już namoczyć, zostały nawilżone i opiłowane, a Dana siedziała z rozdziawioną buzią.
– To lepsze od Rodziny Soprano! Naprawdę rozmawiałaś z mordercą? Jaki miał głos?
– Prawdę mówiąc, był wkurzony.
– Boże. Mogłaś stracić życie!
Czy wspominałam już, że Dana ma skłonność do dramatyzowania?
– To była tylko rozmowa telefoniczna. – Postanowiłam nie mówić, jak bardzo sama dramatyzowałam z powodu tej rozmowy.
– I co zrobiłaś?
– Nic. On się rozłączył.
Dana popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Jak to „nic”? Nie zapytałaś go, gdzie jest? Powoli pokręciłam głową.
– Może słyszałaś w tle jakieś charakterystyczne dźwięki? Sprawdziłaś numer na wyświetlaczu? Zadzwoniłaś do identyfikacji numerów?
Znowu pokręciłam głową. Ze wstydem musiałam przyznać, że żadna z tych rzeczy nie przyszła mi do głowy.
– Kretynka ze mnie, co?
Dana była dobrą przyjaciółką, dlatego darowała sobie odpowiedź na to pytanie. W zamian ściągnęła w skupieniu przyczernione brwi.
– Słuchaj, chodziłam kiedyś z kolesiem z firmy telekomunikacyjnej. Mówił, że niektóre małe firmy prowadzą rejestr wszystkich rozmów przychodzących i wychodzących. Może w kancelarii Richarda też mają coś takiego?
Przypomniałam sobie uwagę w aktach Jasmine odnośnie do jej zamiejscowych telefonów.
– Tak! Mają! Boże, Dana, jesteś genialna.
Dana siedziała rozparta w fotelu z miną osoby, która właśnie ułożyła kostkę Rubika.
Oczywiście wiedziałam, że nie wydobędę od Jasmine żadnych informacji dotyczących kancelarii, ale czułam, że jeśli zaczekam, aż wyjdzie jutro na lunch, mam szanse przekonać Altheę, by sprawdziła dla mnie ten numer. Miałam wrażenie, że nawet współczuje Richardowi. A jeśli się myliłam, zawsze mogłam ją przekupić darmowym manikiurem.
– Ale super – powiedziała Dana, ruszając odpacykowanymi palcami u stóp. – Zupełnie jak w pilocie, w którym zagrałam wiosną, Detektywi w szpilkach. Tropimy prawdziwego zabójcę.
Co?
– Chwileczkę. Co znaczy „tropimy”?
Dana udała urażoną, wydymając mocno umalowane wargi.
– Hej, nie ma mowy, żebyś bawiła się w Aniołki Charliego beze mnie. Choć doceniałam dobre chęci Dany, to błysk w jej oku, kiedy mówiła Aniołki Charliego, sprawił, że trochę się zaniepokoiłam. Zaraz każe mi założyć perukę i spodnie dzwony.
– To nie jest zabawa, Dano. Myślę, że Richard ma poważne kłopoty.
– Nagle pomysł z odszukaniem Greenwaya przestał mi wydawać się taki genialny. Bo co zrobimy, jeśli rzeczywiście go znajdziemy? Jak Dana entuzjastycznie zauważyła, facet był mordercą. A jeśli miał broń? I będzie próbował nas zabić? Nie byłam gotowa na pożegnanie z życiem, tak samo jak nie byłam gotowa na zrobienie testu ciążowego.
– Może jednak powinnam zostawić tę sprawę policji – stwierdziłam.
– Mają odpowiedni sprzęt i w ogóle. Nie wspominając już o doświadczeniu z podobnymi przypadkami.
Dana spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
– Jak myślisz, co zrobią, kiedy znajdą Richarda?
Przygryzłam wargę.
– Odwiozą go do domu?
– Och. – Dana zaimprowizowała dźwięk gongu. – Zła odpowiedź. Odczytają mu jego prawa, a potem założą kajdanki. Skarbie, oni przetrząsnęli jego gabinet, przeszukali mieszkanie. Nie robią takich rzeczy bez powodu. Nie oglądasz telewizji?
Poczułam ucisk w żołądku. Oglądam. Dana miała rację. Kiedy Ramirez mnie wczoraj przesłuchiwał, odniosłam wrażenie, że Richard nie jest już uważany wyłącznie za świadka.
– Ale Richard jest niewinny – zaprotestowałam. Tyle że zabrzmiało to dziwnie niepewnie, nawet w moich uszach. – Jest jeszcze coś – przyznałam.
– To znaczy?
Nachyliłam się do niej, ściszając głos do szeptu, żeby nie wychwycił go plotkarski radar Marca.
– Kiedy przeszukiwałam gabinet Richarda, znalazłam coś, czego nie powinno tam być.
Przysunęła się na tyle blisko, że poczułam w jej oddechu beztłuszczowe bezkofeinowe latte, które wypiła rano.
– Co takiego?
Z trudem przełknęłam ślinę.
– Saszetkę po prezerwatywie. Zamrugała oczami, jakby czekała na puentę.
– No i?
– Nigdy nie robiliśmy tego w jego gabinecie. Właściwie to robiliśmy to tylko w jego sypialni. Albo w mojej.
– Czekaj, chcesz powiedzieć, że nigdy nie kochałaś się z Richardem poza łóżkiem?
Nie jestem wstydnisią. Oglądam HBO, rozmawiam szczerze z moim ginekologiem, posługując się językiem anatomii i mam na swoim koncie przeciętną liczbę seksualnych doświadczeń. Jednak pobłażliwe spojrzenie Dany sprawiło, że moje policzki zaczęły płonąć żywym ogniem.
– Nie. Richard lubi, kiedy jest wygodnie – odparłam na swoją obronę.
Dana jęknęła z niedowierzaniem.
– Seks nie ma być wygodny. Ma być dziki, namiętny, zwierzęcy…
– Okay, rozumiem. – Zdaje się, że pani Spears zaczęła się nam przyglądać.
– Wow. Żyjesz naprawdę bezpiecznie.
Bałam się, że jeśli temperatura moich policzków jeszcze się podwyższy, eksploduję. Owszem, Richard lubił, żeby było wygodnie. Nie widzę w tym nic złego. To dobrze, kiedy jest wygodnie. W plecy nie wbija ci się drążek zmiany biegów, w oczach nie masz mydła. Może Richard i ja nie byliśmy seksualnymi kaskaderami jak Dana, ale naszemu pożyciu nic nie brakowało. I przysięgam: ani przez chwilę nie pomyślałam o Ramirezie, kiedy Dana mówiła o dzikim, zwierzęcym seksie. Nawet przez sekundę.