– Och, założę się, że masz świetną pamięć. – Dana oparła dłoń na ramieniu Metalliki. Facet o mało nie zemdlał.
– Gość, którego szukamy, prawdopodobnie zameldował się w piątek. Był sam – powiedziałam. – Ma ciemne, zaczesane do tyłu włosy i pewnie stara się nie zwracać na siebie uwagi. Ostatnio miał na sobie skórzaną kurtkę lotniczą, czarne spodnie i czerwoną koszulę. – Dowiedziałam się tego wszystkiego z wczorajszych wieczornych wiadomości.
Metallica oderwał wzrok od biustu Dany i spojrzał na mnie, unosząc brew.
– Skąd tyle wiesz o tym facecie?
Przełknęłam ślinę. Dana rzuciła mi ostre spojrzenie, dając do zrozumienia, że mam się więcej nie odzywać.
– Już wcześniej się z nim spotykałyśmy – powiedziała szybko.
– Okay.
Nie jestem pewna, czy Metallica jej uwierzył. Wyglądało jednak na to, że ma to gdzieś, tak długo jak Dana się do niego umizguje. Muszę przyznać, że jest wspaniałą aktorką. Miałam nadzieję, że dostanie rolę Elwiry.
Jeśli o mnie chodzi, to nie wiedziałam, jak długo jeszcze wytrzymam. Po podłodze przebiegł karaluch i schował się pod biurkiem, a mnie nagle wszystko zaczęło swędzieć. Im szybciej stąd wyjdziemy, tym lepiej.
– To jest tu czy nie? – zapytałam.
– Nie wiem – wykręcił się Metallica i zrobił krok w tył, przenosząc wzrok z Dany na mnie. – Wiecie, to nie fair, żeby jeden gościu miał was obie, dziewczyny.
Oho.
– Może zrobimy tak. Powiem jednej z was, w którym jest pokoju, a druga zostanie tutaj i dotrzyma mi towarzystwa?
Fuj, fuj, fuj! Zmusiłam się do uśmiechu, jednocześnie modląc się, by nie puścić pawia.
Nawet Dana wyglądała, jakby miała już dość tej zabawy.
– Hm, kusząca propozycja – powiedziała, z przyklejonym uśmiechem. – Ale wątpię, żeby było cię na nas stać. Jesteśmy dziewczynami z górnej półki, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Metallica uśmiechnął się, ukazując przerwy między zębami. Przypominał lampion z dyni – niby śmieszny, ale i trochę straszny.
– To może szybki numerek w dowód wdzięczności? Zdaje się, że przypominam sobie to i owo o tym gościu.
Rzyg.
Dana westchnęła. Wychyliła się nad biurkiem tak, że piersi prawie wyskoczyły jej z topu, i powoli przejechała językiem po dolnej wardze. Przesunęła zadbaną dłonią po koszulce Metalliki. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, oddech przyspieszył. Nie śmiałam spojrzeć, ale byłam pewna, że w jego kroczu stał już namiot.
Dana jechała powoli dłonią w górę jego klatki piersiowej, a gdy była tuż przy szyi, chwyciła koszulkę w garść i szarpnęła, odrywając recepcjonistę od ziemi.
– Posłuchaj, gnojku – powiedziała, nachylając się tak, że prawie stykali się nosami. – Jeśli zaraz nie podasz nam numeru tego pokoju, to popamiętasz.
Metallica gwałtownie pobladł. Jego nogi majtały w powietrzu, a oczy wyszły na wierzch.
– Jezu, podam. Tylko mnie postaw.
Stłumiłam śmiech. Lepiej nie wkurzać Królowej Aerobiku.
Dana postawiła Metallicę z powrotem na podłodze i ponownie przybrała minę pełną słodyczy. W garści nadal ściskała koszulkę recepcjonisty. Pomyślałam, że po wszystkim będzie musiała wyszorować ręce mydłem antybakteryjnym.
– Tak już lepiej. Więc pod jakim numerem zatrzymał się nasz znajomy?
Metallica patrzył to na mnie, to na Danę, a namiot w jego spodniach opadł jak po przejściu wichury.
– W dwudziestce – burknął w końcu. – Na piętrze. Jezu, kobieto. Dana puściła koszulkę i poklepała go po policzku.
– Dzięki, koleś.
Nie mogłam się powstrzymać. Głośno się roześmiałam, widząc oszołomioną minę Metalliki, kiedy Dana, kręcąc tyłkiem, wychodziła z recepcji. Wyszłam zaraz za nią.
– Podobno miałaś mu kadzić? – rzuciłam.
– Karaluchy wyprowadzają mnie z równowagi. Dobrze powiedziane.
– No dobra, wiemy już, gdzie jest Greenway. Dzwonimy do Ramireza – oznajmiła Dana.
Racja. Powinnyśmy zadzwonić do Ramireza. W końcu to on jest gliniarzem.
Coś mnie jednak powstrzymywało. Może chodziło o syndrom głupiej blondynki, który uaktywniał się u mnie przy każdym spotkaniu z Ramirezem. A może o uśmieszek, który igrał na jego ustach, kiedy patrzył na mnie ubraną w Fioletowe Paskudztwo. W każdym razie nie chciałam po raz kolejny wyjść przed nim na idiotkę. Gdybyśmy teraz do niego zadzwoniły, a potem okazało się, że Greenwaya nie ma w tamtym pokoju, Ramirez uznałby mnie za totalnie niewiarygodną osobę.
– Może najpierw upewnijmy się, że rzeczywiście tam jest – powiedziałam.
Dana spojrzała na mnie, jakbym właśnie zaproponowała, żebyśmy obsłużyły Metallicę.
– Żartujesz? Chcesz tak po prostu zapukać do drzwi i zapytać: „Hej, czy to ty jesteś tym gościem, który zamordował swoją żonę?”
W tym ujęciu plan faktycznie wydawał się nie najlepszy.
– Nie. Tak. To znaczy, a co jeśli Ramirez przyśle ludzi, a pokój będzie pusty? Co jeśli Greenway poszedł na drugą stronę ulicy po kawę? Jeśli zobaczy gliniarzy, da nogę i tyle.
Dana przygryzła wargę.
– W porządku. Zapukamy i zorientujemy się, czy jest w pokoju. Ale błagam, tym razem zostaw całą gadkę mnie.
Okay. Spoko. I tak nie miałam specjalnej ochoty na ponowną rozmowę z Greenwayem.
Stukając obcasami, wspięłyśmy się z Daną po metalowych schodach na piętro. Ściany w Moonlight Inn były cienkie i zewsząd docierały odgłosy wyświadczanych „usług”. Okrzyki „och, skarbie” mieszały się z puszczanym na cały regulator rapem i heavy metalem, przenikając przez tanie drewniane drzwi.
Bicie mojego serca było niemal równie głośne jak gitarowe solówki. Już telefoniczna rozmowa z Greenwayem wytrąciła mnie z równowagi.
Myśl o stanięciu z nim twarzą w twarz sprawiła, że zaczęły mi szczękać zęby. Zwolniłyśmy kroku, zbliżając się do dwudziestki. Po drugiej stronie tych drzwi znajduje się morderca, pomyślałam. Przypomniałam sobie dużą czarną spluwę Ramireza i nagle poczułam się zupełnie bezbronna.
Zatrzymałyśmy się z Daną przed drzwiami. Pokój miał jedno okno, wychodzące na parking. Wisząca od środka wyblakła, zielona zasłona, była zaciągnięta i nie przebijał przez nią nawet atom światła. Czyżby w środku nikogo nie było?
– Może go nie ma? – szepnęłam.
– Może śpi.
– Może nie powinnyśmy go budzić.
– Hej, to był twój pomysł – szepnęła Dana.
Wiem. I kiedy stałyśmy na dole, wydawał się całkiem niezły. Jednak im bliżej byłyśmy jego realizacji, tym więcej miałam wątpliwości. Zanim mogłam podwinąć ogon, Dana zastukała w drewniane drzwi. Przygryzłam wargę, opierając się pokusie, by wziąć nogi za pas i schować się w mysiej dziurze.
Żadnej odpowiedzi.
Dana zastukała jeszcze raz, tym razem wołając: „Halo?”
Nic. Odetchnęłam z ulgą tak wielką, że podmuch powietrza prawie zmierzwił moją sztuczną grzywkę.
A potem usłyszałam wystrzał.
Rozdarł ciszę za drzwiami niczym grzmot pioruna. Dana i ja na moment znieruchomiałyśmy jak sparaliżowane.
Gdyby to był film, staranowałybyśmy drzwi, wpadły do środka i pojmały złoczyńcę, nie łamiąc sobie przy tym nawet jednego paznokcia. Ale ponieważ żadna z nas nie miała kontraktu z Warner Brothers, zrobiłyśmy to, co robi każdy mieszkaniec Los Angeles, kiedy usłyszy prawdziwy wystrzał z prawdziwej broni. Uciekłyśmy.
Wykonałyśmy zsynchronizowany obrót i rzuciłyśmy się w prawo, wydając piski przerażenia. Zbiegłyśmy schodami tak szybko, jak to możliwe w niedorzecznie wysokich obcasach i pognałyśmy jak szalone do dżipa, zaparkowanego po drugiej stronie parkingu. Dana podciągnęła sukienkę i pędziła w stronę samochodu z determinacją olimpijskiej sprinterki. Biegłam tuż za nią, wymachując rękami jak wariatka i usiłując utrzymać równowagę.