Выбрать главу

Pięć minut później Ramirez wyszedł z recepcji i wsiadł do SUV – a. Włączył światła, wyjechał z parkingu i ruszył Lankershim, kierując się ku autostradzie. Zmusiłam się, by policzyć do pięciu, i puściłam się za nim w pogoń.

Byłam prawie pewna, że po prostu wraca na komisariat. Ale istniała nikła szansa, że Metallica podzielił się z nim informacją na temat nowego miejsca pobytu Greenwaya. Uznałam więc, że nie zaszkodzi, jeśli się trochę przejadę. Poza tym, choć niechętnie to przyznawałam, moje mieszkanie wydało mi się nagle strasznie puste. Wcześniejsza mrożąca krew w żyłach akcja w motelu oraz świadomość, że Greenway nadal jest na wolności, sprawiały, iż myśl o siedzeniu samej w domu była dla mnie nie do zniesienia. Nawet nie miałam do kogo zadzwonić, by dotrzymał mi tej nocy towarzystwa. Dana szalała gdzieś w jacuzzi, Richard, oczywiście, nadal się ukrywał. Pewnie mogłabym zadzwonić do mamy, ale wtedy musiałabym przez cały wieczór słuchać o jej zbliżającym się wieczorze panieńskim w Beefcakes i o tym, ile weźmie ze sobą dwudziestek. Co było niemal tak samo odstręczające.

Wiem, że to głupie, ale dopóki miałam Ramireza w zasięgu wzroku, czułam się bezpieczna. Zabawne, że tylne światła SUV – a mogą być tak kojące.

Jechaliśmy Lankershim do stotrzydziestkiczwórki. Ramirez podążał na wschód, w stronę Pasadeny, a potem skręcił w piątkę, odbijając na południe. Jechał szybko, jakby był spóźniony, klucząc umiejętnie między innymi autami, aż dotarł do sześćdziesiątki, i skierował się na Pomonę. Nagimnastykowałam się, żeby za nim nadążyć, cały czas starając się, by była między nami przynajmniej jedna ciężarówka. Nie zamierzałam pozwolić, by znowu mnie przyłapał.

Zegar na desce rozdzielczej wskazywał wpół do ósmej, kiedy Ramirez zjechał w końcu z autostrady w Azusa, zdążając w stronę dzielnicy mieszkalnej Hacienda Heights. Tutejsze domy jednorodzinne były skromne i wyglądały, jakby wyfrunęło z nich już niejedno pokolenie młodzieży. Wytyczone w latach pięćdziesiątych ulice, z identycznymi, produkowanymi masowo domkami, zmieniły się. Tu i ówdzie garaż zaadaptowano na powierzchnię mieszkalną, pojawiły się okładziny z Searsa i nadbudówki. Na równo przyciętych trawnikach leżały wielkie opony i piłki.

W ślad za Ramirezem minęłam dom z dziecięcą huśtawką zawieszoną na drzewie i trawnikiem otoczonym płotkiem. Nagle przed oczami błysnęła mi moja ewentualna podmiejska przyszłość. Ogarnęła mnie panika. Czy to właśnie oznaczała różowa kreska?

Na szczęście nie jestem aż tak neurotyczna, by przeżyć załamanie nerwowe na samą myśl o osiedleniu się w krainie mamusiek. Jednak kiedy pomyślałam, że miałabym opuścić moje mieszkanie (co z tego, że piekielnie ciasne), zamieszkać z Richardem (tak, wypierałam istnienie Kopciuszka) i zamienić się w przykładną panią domu, aż spociły mi się ręce. Czy z powodu jednej wadliwej prezerwatywy miałam porzucić moje dotychczasowe życie i zapuścić korzenie na przedmieściu?

Niechętnie przyznaję, że jakaś niewielka (maciupka, maciupeńka) część mnie tego chciała. Za tę nagłą ciągotę do macierzyństwa winiłam moje lalki. Programowałam się na sielankę na przedmieściu, od kiedy kupiłam Barbie jej wymarzony dom, łącznie z idealnym dodatkiem, czyli Kenem. Mimo to, skonfrontowana z taką ewentualnością, oblewałam się zimnym potem.

Pogrążona w rozmyślaniach, nagle uświadomiłam sobie, że zgubiłam Ramireza.

Cholera.

Objechałam przecznicę i wróciłam po swoich śladach. Podczas drugiej rundki w końcu wypatrzyłam jego SUV – a, zaparkowanego pod okazałym dębem, po drugiej stronie ulicy.

Zatrzymałam się na rogu, z dala od wątłego światła ulicznych latarni, i zsunęłam się na siedzeniu. Ze swojego punktu obserwacyjnego dostrzegłam, że SUV jest pusty. Ramirez zapewne wszedł do jednego z pobliskich domów, kiedy ja objeżdżałam przecznicę. Cholera.

Szybko przyjrzałam się dwóm domom, pomiędzy którymi stał jego samochód. Jeden był pogrążony w kompletnej ciemności. Drugi, zbudowany w stylu ranczerskim, miał żółte okiennice, a w jednym z okien od frontu migotało niebieskie światło telewizora. Na podwórku rosły jukki, ścieżka była obsadzona krzakami róż. Na trawniku walały się hula – hoopy, rękawice bejsbolowe, ciężarówki zabawki i szmaciana lalka. Nie wyglądało mi to na kryjówkę zbiegłego przestępcy. Zastanawiałam się, co w takim razie robi tutaj Ramirez.

I wtedy nasze kosmiczne szlaki znowu się przecięły.

– Mnie wypatrujesz? – Ramirez przyglądał mi się przez boczną szybę.

Zaskowyczałam jak terier, podskakując na siedzeniu.

– Jezu, ale mnie przestraszyłeś.

Miał rozbawione spojrzenie, zupełnie jakby o to mu chodziło.

– Zaczynasz być naprawdę upierdliwa, wiesz?

– My, upierdliwe dziewczyny, już tak mamy.

– Pewnie nie uda mi się ciebie namówić, żebyś wróciła teraz do domu? Przybrałam pozę twardzielki.

– Masz rację, nie uda ci się. Nie wiem, dlaczego ci się wydaje, że możesz mi rozkazywać. To dlatego, że jestem kobietą, tak?

Uśmiechnął się szeroko.

– Nie, dlatego że mam odznakę.

No cóż, zdaje się, że tu miał trochę racji. Zmieniłam temat.

– Gdzie właściwie jesteśmy? – zapytałam, wskazując senną okolicę. Zerknął na dom z hula – hoopami.

– W żadnym istotnym miejscu.

Jasne. Chyba nie spodziewał się, że w to uwierzę?

– Czyj to dom? – zapytałam, wyciągając szyję, jakbym dzięki temu mogła zobaczyć, co się dzieje w środku.

Ramirez pokręcił głową.

– Wierz mi, nie chcesz wiedzieć.

– Znowu to samo. Mówisz mi, czego chcę, a czego nie chcę. Czy kobiety naprawdę lecą na tę twoją seksistowską gadkę? – Nie musiał odpowiadać – wiedziałam, że tak.

W oku Ramireza błysnęło ostrzeżenie.

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

Zawahałam się. Nie po to tyle jechałam, żeby teraz dać się zastraszyć facetowi, który uważał, że może mnie rozstawiać po kątach tylko dlatego, że jest seksowniejszy od Brada Pitta w todze. Wyprostowałam się.

– Tak.

– Dobra. To chodź.

Za łatwo poszło. Gdzieś musiał kryć się haczyk. Ale po tym jak narobiłam dymu, nie mogłam się teraz tak po prostu wycofać. (Poza tym wyprawa w nieznane z Ramirezem była lepsza od samotnego siedzenia w domu i czekania, aż zjawi się Greenway i upuści mi keczupu). Złapałam więc torebkę, zamknęłam dżipa i pospieszyłam za Ramirezem, który przeciął ulicę i szedł różaną ścieżką.

Drzwi wejściowe były intensywnie czerwone z pomarańczowymi szybkami. Ramirez zastukał energicznie, po czym, nie czekając na odpowiedź, pchnął je do środka, puszczając mnie przodem.

W środku było cieplej niż na dworze, pachniało tamalami, płynem do mycia podłóg i ciasteczkami z cukrową posypką. Gdzieś w głębi grała muzyka, usłyszałam też chór dziecięcych głosów, rywalizujących ze sobą o zainteresowanie dorosłych. Ramirez poprowadził mnie do przytulnego salonu, który zdawał się pękać w szwach od najrozmaitszych bibelotów. Były tu wazony z kolorowego szkła, kolekcja figurek bejsbolistów z kiwającymi się głowami, szklane świeczniki ozdobione wizerunkami Dziewicy Maryi i ręcznie dziergane jaskrawozielone i różowe narzuty. W rogu, w dużym, rozkładanym fotelu w przydymionym pomarańczowym kolorze, drzemał mężczyzna w znoszonej roboczej koszuli i dżinsach. Obok niego, na stoliku do kawy, leżał czarny kowbojski kapelusz. W telewizorze, który widziałam z ulicy, leciał właśnie western z Johnem Wayne'em, ale dźwięk był ściszony.

Kuchnia za salonem była urządzona w jasnym odcieniu błękitu. Krzątały się w niej krągłe kobiety, nawijające szybko po hiszpańsku.

Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, przychodząc tu z Ramirezem. Wyobrażałam sobie, że będziemy przesłuchiwać podejrzanego w oślepiającym świetle lamp, zrobimy nalot na podmiejską kryjówkę handlarzy narkotyków albo spróbujemy wyciągnąć informacje od sąsiada dalekiego krewnego Greenwaya. Teraz miałam przeczucie, że wpakowałam się w coś znacznie gorszego.