Kiedy Metallica mnie zobaczył, jego oczy zrobiły się okrągłe, a źrenice podejrzanie szerokie.
– To ona! – wrzasnął. – Jedna z tych szurniętych dziwek, o których wam mówiłem. To one zabiły tego gościa!
Policjant uniósł wzrok, instynktownie sięgając do kabury na biodrze.
– Zajmę się tym. – Ramirez stanął u mojego boku, dając gliniarzowi do zrozumienia, że ma sytuację pod kontrolą. Potem nachylił się i szepnął mi do ucha:
– Lucy, chyba musisz mi wyjaśnić to i owo. Przygryzłam wargę. Bez jaj.
Wymijając Metallicę, Ramirez zaprowadził mnie do opanowanej przez karaluchy „r c pcji”. Posadził mnie na twardym plastikowym krześle, a sam oparł się o blat z formiki, krzyżując ręce na piersi.
– Wygląda na to, że nie uda mi się uniknąć papierkowej roboty. Lepiej mi opowiedz, co się tu dzisiaj właściwie wydarzyło.
Próbowałam rozszyfrować wyraz twarzy Ramireza w migoczącym świetle neonu z napisem Moonlight Inn. Bez powodzenia. Nie wiedziałam, czy jestem przesłuchiwana w charakterze podejrzanej, świadka czy może tylko uroczego, malutkiego wrzodzika na tyłku.
Obejrzałam w życiu wystarczająco dużo seriali, żeby wiedzieć, iż kiedy gliniarz zaczyna z tobą taką gadkę, pierwsze, co powinnaś zrobić, to zadzwonić do swojego prawnika. Biorąc pod uwagę, że mój prawnik przepadł jak kamień w wodę, złamałam się pod przenikliwym spojrzeniem Ramireza i wyśpiewałam mu wszystko, łącznie z opowiedzeniem o tym, jaki wyraz oczu miała Dana, kiedy zaciskała palce na koszulce Metalliki.
Ramirez nawet nie mrugnął okiem. Nie uśmiechnął się półgębkiem. Kompletnie nic. Znowu przygryzłam wargę. Miałam nadzieję, że dobrze zrobiłam, mówiąc mu wszystko.
– I co teraz? – zapytałam.
– Teraz wrócisz do domu i pozwolisz mi zająć się tą sprawą. Nie chcę więcej widzieć dziwek, czerwonych dżipów ani designerskich butów, dopóki to wszystko nie zostanie wyjaśnione. Zrozumiano?
Kiwnęłam potulnie głową.
– Aha. Jeśli z jakiegoś powodu Richard się z tobą skontaktuje, masz do mnie natychmiast zadzwonić. Nie robić sobie najpierw manikiuru, tylko natychmiast łapać za telefon.
Jeszcze raz skinęłam głową, choć uważałam uwagę na temat manikiuru za zupełnie zbyteczną.
Z dwudziestki wyłonił się mój znajomy technik z nieodłącznymi czarnymi torbami. Zaczął głośno schodzić po schodach.
– Zaczekaj tu – zarządził Ramirez, wyszedł z recepcji i zatrzymał technika u dołu schodów.
Ten jeden raz zrobiłam, jak mi kazano. Objęłam się ramionami i nadstawiłam uszu, starając się wyłapać przez otwarte drzwi, o czym mówią. Niestety, wszystko, co usłyszałam, to „próbki włosów”, „odciski” i „sprawdzimy to w laboratorium”, co w sumie niewiele mi powiedziało.
Kiedy Ramirez skończył rozmawiać z technikiem, podszedł do grupki mężczyzn stojących przy czarnej furgonetce z napisem „Koroner”. Wzdrygnęłam się.
Okay, nie darzyłam Greenwaya szczególną sympatią. Ale jeszcze wczoraj rozmawiałam z nim przez telefon. Myśl, że w jednej chwili ktoś jest, a w następnej już go nie ma, wytrącała mnie z równowagi. W każdej chwili mogło to spotkać także mnie. Znowu poczułam się jak głupia blondynka z horroru, o której wszyscy wiedzą, że jeszcze przed końcem drugiej sceny będzie uciekała przez trawnik w samej bieliźnie, ścigana przez mordercę z siekierą. Tyle że teraz nie miałam bladego pojęcia, kim jest mój morderca.
Najwyraźniej Greenway nie popełnił samobójstwa. Trochę trudno byłoby wyrzucić własne martwe ciało do kontenera na śmieci. Mimo to naprawdę nie mogłam wyobrazić sobie mordercy z twarzą Richarda. Richard nie jest zabójcą. Jest prawnikiem. Tak, wiem, nie jest kryształowo czysty, ale nie jest też mordercą. Musiało istnieć jakieś inne wytłumaczenie.
Nie byłam pewna, czy Ramirez zamierzał zadać sobie trud znalezienia takowego. Nie trzeba było geniusza, żeby się zorientować, że Richard nie jest już tylko „osobą powiązaną ze sprawą”. Szczerze mówiąc, kiedy do Ramireza i ekipy koronera dołączył technik, odniosłam niejasne wrażenie, że Richard właśnie awansował na głównego podejrzanego.
Ramirez odłączył się od grupy, przeciął popękany asfalt i wrócił do recepcji. Stanął przede mną, przyglądając mi się badawczo.
– Na pewno nie wchodziłaś do pokoju Greenwaya? Przeszedł mnie dreszcz.
– Na pewno. A co?
Nie odpowiedział, tylko skrzyżował ręce na piersi.
– Słuchaj, wiem, że wcześniej nie byłaś ze mną szczera, ale przyszedł czas, żeby powiedzieć prawdę.
– Nigdy nie byłam w pokoju Greenwaya. Mówiłam ci, że zapukałyśmy, a potem usłyszałyśmy strzał i uciekłyśmy. Dlaczego o to pytasz? Co on ci powiedział? – Starałam się spojrzeć ponad jego ramieniem na technika. Prawdę mówiąc, trochę mnie ubodło, że mógł zwrócić się przeciwko mnie, po tym jak zawarłam dosyć intymną znajomość z jego rolką.
– Znaleźliśmy w pokoju Greenwaya blond włosy. A na wykładzinie zostały ślady butów, które według technika zrobiły szpilki.
Spojrzałam na swoje buty.
– Dla twojej wiadomości, to nie są szpilki. Mają za grube obcasy. Zmrużył oczy, ale pozostał niewzruszony.
– Chyba nie myślisz, że miałam z tym coś wspólnego? Że to ja go zabiłam?
– Sam nie wiem, co myśleć. Twój chłopak, o którym prawie nic nie wiesz, znika, podobnie jak dwadzieścia milionów dolarów, a ten facet – wskazał na Metallicę – twierdzi, że widział, jak ty i twoja przyjaciółka odwiedziłyście dziś Greenwaya w jego pokoju. Technik potwierdza, że jakaś blondynka, ze słabością do wysokich obcasów, była w tym pokoju na tyle niedawno, że na wykładzinie nadal są ślady jej butów.
– Pogadaj z nim – wyrzuciłam z siebie. – Ma próbkę moich włosów. Powie ci, że tamte nie są moje. Musisz mi uwierzyć: nie mam z tym nic wspólnego.
Ramirez westchnął.
– Chcę ci wierzyć, ale nie ułatwiasz mi sprawy. Co, u licha, mam powiedzieć swoim przełożonym? Nie wspominając o mediach?
– Powiedz im, co chcesz. Nie zabiłam Greenwaya. Jeszcze raz westchnął, po czym potarł skronie.
– Czy teraz pojedziesz wreszcie do domu?
– Z radością. – Zbierało mi się na płacz, ale z dumą stwierdzam, że udało mi się opanować. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, to rozpłakać się przed Złym Gliną.
– To dobrze. I nie zrozum tego źle, ale trzymaj się ode mnie z daleka, okay?
– Nie ma sprawy – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. Przynajmniej dając emocjom upust w złości, powstrzymałam niekontrolowany wybuch łez.
Odwróciłam się i przeszłam przez parking z największą godnością, na jaką stać fałszywą dziwkę w butach na dziesięciocentymetrowym obcasie. Nie uwierzycie, ale w chwili gdy zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczyków, poczułam na karku dużą, ciężką kroplę deszczu. Spojrzałam w dół i zobaczyłam więcej kropli, rozbijających się o asfalt, a mokre powietrze nagle zaczęło pachnieć olejem silnikowym. Padało. Super. Jeszcze jedna rzecz, co do której się dzisiaj pomyliłam.
Pierwszą pomyłką było pozwolenie, by Dana przebrała mnie za dziwkę. Myliłam się też, sądząc, że na własną rękę uda mi się odnaleźć zabójcę.
Kolejny błąd popełniłam, postanawiając zaufać Ramirezowi. No i pomyliłam się co do deszczu. Przeklęłam bogów pogody oraz protekcjonalizm Ramireza, znalazłam kluczyki i wsiadłam do dżipa. Wyjechałam z parkingu i dopiero na ulicy pozwoliłam, by z moich oczu popłynęły łzy.
Aż do tej pory myślałam, że całkiem twarda ze mnie sztuka. Nie pękałam, choć do mnie strzelano, groziło mi aresztowanie i podejrzewałam, że jestem w ciąży. Jednak teraz, kiedy nagromadzone emocje zaczęły ze mnie spływać wraz ze łzami, nie potrafiłam nad nimi dłużej zapanować. Nie wiedziałam, czy płaczę, bo słyszałam, jak zastrzelono człowieka, czy może dlatego, że mój kłamliwy były chłopak był teraz głównym podejrzanym o zabójstwo. A może płakałam dlatego, że Ramirez pomyślał, że mogłam mieć z tym coś wspólnego, nawet jeśli jego matka myślała, że bzykamy się jak króliki. A może chodziło o wszystko razem. O cały ten pokręcony, okropny wieczór. Wszystko wymykało mi się spod kontroli, a ja nie mogłam nic zrobić. Czułam się bardzo samotna i bezbronna. Z niechęcią przyznaję, że zachowywałam się jak baba, kiedy tak ryczałam, jadąc czterystapiątką.