Выбрать главу

– Halo? – wymamrotałam, nadal dochodząc do siebie po bliskim spotkaniu z wytatuowanymi mięśniami Ramireza.

– Nie ma go. – Moje uszy zaatakował piskliwy skrzek.

– Mama? – Wychyliłam się, żeby zerknąć na zegar w kuchni. Szósta trzydzieści. Jęknęłam.

– Maddie, nie ma klifu. Po prostu nie ma.

Zamrugałam zaspanymi oczami, próbując zrozumieć, o czym ona mówi.

– Czego nie ma? Jakiego klifu?

– Klifu w Malibu – zaskrzeczała. – Na którym miałam wziąć jutro ślub! Nie ma go. Deszcz spowodował osunięcie się ziemi i w nocy cały klif zjechał do oceanu. Została po nim tylko wielka kupa kamieni i błota. Co ja teraz zrobię?

Och. Chodziło o ten klif.

– Mamo, tylko bez paniki. Coś wymyślimy. Dzwoniłaś już do kogo trzeba w Malibu?

– Tak, tak. Zadzwoniłam z samego rana. Powiedzieli, że zwrócą pieniądze, ale Maddie, gdzie my teraz weźmiemy ślub? Boże. To wina twojej babci. Powiedziała, że powinniśmy pobrać się w kościele. Powiedziała, że Bóg nigdy mi nie wybaczy, jeśli nie wezmę ślubu w katolickim kościele. No i zobacz. Tak rozzłościliśmy Boga, że teraz niszczy Malibu.

Huczało mi w głowie, czułam, że potrzebuję podwójnego mocha espresso.

– Gdzie jesteś, mamo?

– W Fernando's.

– Okay, daj mi dwadzieścia minut. Przyjadę do ciebie i coś wykombinujemy.

– Już nic się nie da zrobić, Maddie. Sporo słyszałam o katolickich klątwach. Jestem przeklęta. To małżeństwo jest przeklęte. Boże. Przeze mnie Ralph też jest przeklęty.

– Rozłączam się, mamo.

Klapnęłam z powrotem na łóżko i zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że to tylko sen i że tak naprawdę dopiero się obudzę. Leżałam tak dobre pięć minut, po czym uchyliłam jedno oko. To nie był sen. Cholera.

Jakimś cudem udało mi się zawlec moje umęczone ciało do łazienki. Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i zrobiłam lekki makijaż, nawet nie krzycząc z przerażenia na widok swoich podpuchniętych oczu. Po tym jak się wczoraj spłakałam, wyglądałam jak wypłosz. Postanowiłam, że koniec z użalaniem się nad sobą. Moje oczy nie zniosą ani jednej łzy więcej. Szybko wciągnęłam jasnoniebieską sukienkę na ramiączka i srebrne klapki na niskim obcasiku. Tak przygotowana, mogłam wreszcie pokazać się światu.

Sprawdziłam jeszcze automatyczną sekretarkę, na wypadek gdyby Ramirez zostawił wiadomość, że Richard jest w areszcie, złapałam kluczyki i poszłam do samochodu.

Piętnaście minut później zajechałam pod Fernando's. Zaparkowałam na niemal pustej ulicy (w Beverly Hills nikt nie wstaje przed dziesiątą – wyjątkiem jest dzień rozdania Oscarów) i weszłam przez szklane drzwi do środka.

– Skarbie, dzięki Bogu, że jesteś! – przywitał mnie Marco. Dziś jego włosy były zebrane w kolce jak u jeża, a eyelinera użył jeszcze więcej niż zazwyczaj. Nachylił się i konspiracyjnym szeptem powiedział: – Posadziłem twoją mamę na zapleczu. Doprowadza nas do obłędu. Po prostu druga Whitney Houston.

– Gdzie Ralph?

– Fernando – poprawił mnie z naciskiem Marco – zajmuje się klientką. Już prawie skończył. – Wskazał na jedyne stanowisko zajęte o tej nieludzkiej porze. Podrabiany Tatuś robił płukankę niskiej Latynosce.

– Pani Lopez. Mama Jen. – Marco kiwnął uroczyście głową. – Zawsze przychodzi tak wcześnie, żeby uniknąć paparazzich.

– Rozumiem.

– Chodź. Z twoją mamą jest ta wróżka, ale nie wiem, czy bardziej nie szkodzi, niż pomaga. Powiedziała, że miała wizję tornada.

Przewróciłam oczami, modląc się w duchu, żeby pani Rosenblatt powstrzymała się dzisiaj od uwag na temat mojej aury. Niestety Bóg olał moją modlitwę (pewnie nie bez znaczenia był fakt, że od jakichś pięciu lat nie byłam u spowiedzi). Weszliśmy z Marco na zaplecze.

– Twoja aura wygląda koszmarnie. Byłaś wczoraj na deszczu? – Pani Rosenblatt przyjrzała mi się spod zmrużonych powiek.

– Trochę.

Otworzyła usta, żeby ostrzec mnie przed zagrożeniem, jakie niesie za sobą przemoczona aura, ale byłam szybsza.

– Tak, wiem. Deszcz szkodzi fioletom.

Zmierzyła mnie od góry do dołu z takim wyrazem twarzy, jakbym była trędowata.

– Och, skarbie, twoja aura jest bardziej niż fioletowa. Postanawiając nie roztkliwiać się nad stanem mojej aury, nachyliłam się i pocałowałam mamę w policzek.

– Tak mi przykro z powodu klifu.

Mama wyglądała, jakby płakała jeszcze bardziej ode mnie. Jej twarz pokrywały czerwone plamy, jakby spędziła weekend na deptaku w Venice bez kremu z filtrem. Nadal miała na sobie nocną koszulę, a do tego trencz, niebieskie podkolanówki i buty Nike. Wyglądała żałośnie i komicznie zarazem.

– W Malibu było tak pięknie – pociągnęła nosem.

– Ale za to kawał drogi – powiedziałam, starając się znaleźć pozytywne strony sytuacji. – Może uda nam się znaleźć coś bliżej?

– Może – wydusiła piskliwym głosem mama. Wyciągnęła z kieszeni garść chusteczek higienicznych i wydmuchała nos.

– Z jednodniowym wyprzedzeniem? Skarbie, chyba śnisz – wtrącił się Marco. Spiorunowałam go wzrokiem.

– Och, na pewno coś się znajdzie. – Zerknęłam na mamę. Jej mina przypominała gejzer na chwilę przed wybuchem.

– Albert powiedział, że w okręgu Los Angeles niczego już nie ma – oznajmiła pani Rosenblatt.

– Kim jest Albert?

– To mój duchowy przewodnik.

Super. Tylko tego nam brakowało. Duchowego przewodnika pesymisty.

Na wypadek gdyby Albert jednak się mylił, poprosiłam Marca, żeby przyniósł książkę telefoniczną okręgu Los Angeles. Chyba sobie wyobrażacie, z jaką wyższością popatrzyła na mnie pani Rosenblatt, kiedy pół godziny później, po sprawdzeniu wszystkich namiarów, okazało się, że nic nie ma. Nikt nie był w stanie wyprawić wesela na tyle osób w tak krótkim czasie.

– Albert nigdy się nie myli – poinformowała mnie pani Rosenblatt. – Za życia był redaktorem odpowiedzialnym za wiarygodność informacji publikowanych w „New York Timesie”.

Zmusiłam się, by ją zignorować.

– Może spróbujmy poszukać czegoś w Orange County? Albo w Ventura?

Marco przytachał kolejne książki. Sam wziął się do studiowania okręgu Riverside, pani Rosenblatt wzięła Orange, ja Venturę. Mama, która siedziała w kącie, łyknęła tabletkę uspokajającą.

W chwili kiedy dołączył do nas Podrabiany Tatuś, chwaląc się, że odrosty pani Lopez nigdy nie wyglądały lepiej, Marco trafił w dziesiątkę. Nie było to może nic specjalnego, ale mały hotelik w Riverside dysponował ogródkiem, w którym czasem organizowano wesela. Jakaś para odwołała imprezę w ostatniej chwili, po tym jak niedoszła panna młoda znalazła w pikapie pana młodego nie swoją bieliznę Victoria's Secret. Tak więc ogródek był wolny na jutrzejsze popołudnie. W hotelu powiedzieli, że mają nadal stoły i krzesła, które wypożyczyli na odwołane wesele, więc wszystko będzie cacy. O ile nie będzie padać. Mama przeżegnała się na te słowa, ale pani Rosenblatt zapewniła ją, że według Alberta nie będzie ponownie padać aż do listopada. Ja ze swojej strony obiecałam, że na wszelki wypadek sprawdzę prognozę na kanale meteorologicznym.

Zażegnawszy kryzys weselny, wróciłam do domu. Światełko na mojej automatycznej sekretarce błyskało jak oszalałe. Pierwsza wiadomość była od Tot Trots. Pytali, dlaczego jeszcze nie dostali projektów kolekcji Strawberry Shortcake. Popatrzyłam skruszona na mój stół kreślarski i skasowałam wiadomość.