– A co u ciebie? – zapytała. – Jak tam postępy w śledztwie?
Najwidoczniej Dana bez reszty zaabsorbowana rosyjskim gimnastykiem nie oglądała jeszcze wiadomości. Streściłam jej katastrofalne wydarzenia wczorajszego wieczoru, podczas gdy ona gestem nakazała Saszy, by zrobił jeszcze dwie serie. Wszystko to trwało trochę dłużej, niż się spodziewałam, bo napięte mięśnie Saszy trochę rozpraszały Danę. Kiedy w końcu przenieśliśmy się wszyscy do wioślarza, wyciągnęłam wydruk zdjęcia Carol Carter, który zrobiłam w bibliotece, i podsunęłam go Danie.
– Kojarzysz ją? – zapytałam. – Jest aktorką. Pomyślałam, że może przychodzi tu ćwiczyć.
Dana i Sasza nachylili się nad zdjęciem. Sasza zagwizdał.
– U niej cycki duże jak melon.
– Są sztuczne – powiedziałam. Dana zmrużyła oczy.
– Jeszcze raz powiedz, jak ona się nazywa?
– Carol Carter.
– Nigdy nie widział takich cycków. Cycki w domu płaskie. Jak naleśnik. Jak deska. – Sasza obrzucił mnie wzrokiem. – Jak twoje.
Tak. Zdecydowanie nienawidziłam wszystkich facetów.
– Coś mi mówi to nazwisko – powiedziała Dana, ciągle wpatrując się w zdjęcie. – Och! Już wiem. Obie ubiegałyśmy się o rolę dziewczyny w bikini w jednym filmie dla nastolatków, w zeszłym miesiącu.
– Ty byś była dobra dziewczyna w bikini. – Sasza przyjrzał się uważnie Danie. – Bardzo dobra.
– Dzięki! Też tak uważam. Niestety, nie oddzwonili do mnie.
– Reżyser musieć być ślepy. Ty mieć bardzo dobre ciało. Cycki jak balony.
– Och, jesteś taki słodki! – Dana nachyliła się i pocałowała Saszę. Odwróciłam wzrok, niespecjalnie zainteresowana oglądaniem rosyjskiego języka.
– Wracając do Carol Carter – powiedziałam po chwili. – Nie masz może jej numeru telefonu?
– Nie, niestety. Ale wiem, kto jest jej agentem. Charlie Platt. Jego agencja mieści się w takim dużym budynku na rogu La Brei i Hollywood.
– Dana, jesteś aniołem. – Gdyby nie była taka spocona, wyściskałabym ją.
– Ty pewna, że te cycki sztuczne? – Sasza ciągle wpatrywał się w zdjęcie Carol Carter. – One wyglądać bardzo miło.
– Wierz mi, w naturze nie występują takie rozmiary – powiedziałam. Skinął głowę.
– Może ty mieć racja. One nie tak zgrabne jak Dany.
Dana zachichotała i znowu pocałowała Saszę. Tym razem nie ominął mnie widok języka. Fuj.
– No cóż, zostawię was samych, wracajcie do treningu… – powiedziałam, wycofując się, choć byłam prawie pewna, że mnie nie słyszą.
Pognałam do dżipa i zadzwoniłam do informacji, aby uzyskać numer do Agencji Platta. Niestety, kiedy tam zadzwoniłam, włączyło się nagranie, że nikogo nie będzie aż do czwartej. Zerknęłam na zegar na desce rozdzielczej. Dwunasta. Uznałam, że McDonald's jest dobrym miejscem jak każde inne, żeby zaczekać. Odpaliłam silnik i obrałam kurs na McDrive'a. Piętnaście minut później wcinałam już big maca, duże frytki i truskawkowego shake'a, który niestety przypomniał mi o kolekcji Strawberry Shortcake [Strawberry (ang). – truskawka (przyp. tłum.)].
I o tym, że moja dalsza współpraca z Tot Trots stoi pod coraz większym znakiem zapytania. Nadal do nich nie oddzwoniłam i miałam przeczucie, że jeśli szybko nie dostarczę im projektów butków za kostkę, brak pracy będzie kolejną pozycją na liście moich problemów.
Z westchnieniem dokończyłam frytki i ruszyłam ku domowi. Jeśli poświęcę godzinkę na projektowanie, zanim udam się na poszukiwania Carol Carter, przynajmniej będę mogła zadzwonić do Trot Tots z czystym sumieniem. Po drodze wstąpiłam jeszcze do apteki po nowy test ciążowy. Tym razem kupiłam wypasiony elektroniczny model. Farmaceutka zapewniła mnie, że jest praktycznie niezniszczalny.
Tyle że kiedy dotarłam do domu, moim oczom ukazał się jedyny widok, którego obawiałam się bardziej niż dwóch różowych kresek. Ramirez.
Rozdział 17
Stał oparty o drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Włosy miał wilgotne, jakby przed chwilą wziął prysznic. Wiedziałam, że jeśli podejdę bliżej, poczuję świeżą mieszankę mydła Ivory i płynu po goleniu. Ten zapach tak na mnie działał, że zeszłej nocy obwąchiwałam poduszki na moim materacu jak jakiś pies gończy.
Wysiadając z dżipa, obiecałam sobie, że nie będę niczego wąchać. Będę udawać, że Ramirez w ogóle na mnie nie działa. Bo nie działał. Co z tego, że mnie omamił, poznał moją rodzinę, a potem wykorzystał, żeby dorwać Richarda? Nie zamierzałam tracić spokoju. Nie jestem jakąś nastolatką, powiedziałam sobie. Jestem twarda. Jestem jak Demi Moore G.I. Jane. Jak Urna Thurman w Kill Billu. Jestem spokojna. Opanowana. Wszystko jest pod kontrolą.
– Cześć – powiedział.
– Cześć? Jak śmiesz mówić do mnie „cześć”? Aresztowałeś Richarda! Po tym jak mnie obmacywałeś i bezczelnie doprowadziłeś do tego, że polubiła cię moja babcia. Wiesz, jak długo będzie mnie teraz zamęczać pytaniami o tego miłego, katolickiego chłopca? Więc daruj sobie to „cześć” ty… ty… świnio! – Spokojna, opanowana Maddie. To ja. Matko.
– Miałem nakaz. – Jego głos był denerwująco spokojny. Co, oczywiście, sprawiło, że mój natychmiast się podniósł.
– Wykorzystałeś mnie!
– Ja? Maddie, to nie ja zrobiłem ci dziecko ani porzuciłem bez słowa, żeby zaszyć się w jakiejś dziurze w Riverside.
– Słuchaj, wiem, że uważasz, że Richard to zrobił, ale poszperałam trochę w przeszłości Greenwaya i…
Ramirez przewrócił oczami.
– Jezu, czy nie mówiłem, żebyś zostawiła tę sprawę w spokoju? Zacisnęłam zęby, ignorując jego słowa.
– Chcesz usłyszeć, czego się dowiedziałam czy nie?
– Okay. Ale może najpierw wejdźmy do środka?
Spojrzałam na niego złowrogo, choć musiałam przyznać, że niekoniecznie chciałam dzielić się z sąsiadami radosną nowiną że Richard jest kryminalistą. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, kładąc kolejny test ciążowy na kuchennym blacie. Nie czekając na zaproszenie, Ramirez wszedł za mną. Oparł się o futrynę, znowu skrzyżował ręce na piersi i uniósł pytająco brwi.
– No to słucham.
Zignorowałam jego drwiącą minę i podzieliłam się swoją genialną teorią na temat kochanki. Streściłam też rozmowy, jakie odbyłam z biuściastymi przyjaciółkami Greenwaya.
– Wszystkie trzy są blondynkami i mogą chodzić w szpilkach – podsumowałam. – Pewności nie mam, bo jeszcze nie przejrzałam ich szaf.
Ramirez znowu przewrócił oczami.
– Cudownie. Genialna detektyw od pantofli.
– Hej, to ty podsunąłeś mi wskazówkę z butem. – Faktycznie zabrzmiało to jak z odcinka kreskówki o Scoobym Doo. Stałam jednak niewzruszona, z dłońmi opartymi na biodrach i zadziorną miną.
– Chcesz, żebym uwierzył w istnienie jakiejś tajemniczej kobiety w stringach, która morduje ludzi?
– Nie ludzi, tylko Greenwaya. No i może jeszcze jego żonę. Ramirez pokręcił głową.
– To jakaś bzdura. Zresztą, dochodzenie zostało zamknięte.
– Jak to zamknięte? Nie macie nawet broni, z której oddano strzały. Ramirez milczał.
Znowu miałam w żołądku ołowianą kulę.
– Znaleźliście broń?
– Dostaliśmy wyniki analizy balistycznej. Greenwaya zastrzelono z broni kaliber 22. Pistolet takiego samego kalibru Richard kupił w zeszłym roku żonie. Żona twierdzi, że pożyczył od niej broń, zanim dał nogę. A teraz broń zniknęła.
Przygryzłam wargę.
– To jeszcze nie znaczy, że Richard pociągnął za spust. Ramirez uniósł ręce.
– Nie pojmuję, jak możesz tak bezkrytycznie uważać, że ten facet jest niewinny.