– A skąd pewność, że nie jest? – odparłam, znowu unosząc głos.
– Bo facet jest dupkiem! Okłamał cię, Maddie. Okłamał policję, okłamał swoją żonę. To przestępca.
– Ale nie jest mordercą.
– Bo co? Bo jakaś gwiazda porno znalazła stringi?
– Hej, gdybyś choć na chwilę wystawił głowę ze swojego przemądrzałego machotyłka, zobaczyłbyś, że są jeszcze inni ludzie, którym mogło zależeć na śmierci Greenwaya. Sam powiedziałeś, że w pokoju Greenwaya znaleźliście blond włosy i ślady szpilek.
– Jezu, Greenway pewnie zamówił sobie prostytutkę do pokoju.
– Metallica powiedział, że byłyśmy jedynymi dziwkami, jakie widział.
– Super, twoimi świadkami są gwiazda porno i ćpun. Myślę, że zwyczajnie doszukujesz się dziury w całym.
– Nie podoba mi się twój ton.
– A mnie się nie podoba, że mieszasz się do mojego dochodzenia.
– Mówiłeś, że dochodzenie zostało zamknięte.
– Bo zostało!
Zamilkliśmy, by zaczerpnąć tchu, z rozszerzonymi nozdrzami, łypiąc na siebie złowrogo. Przypominaliśmy zawodowych bokserów na chwilę przed rozpoczęciem trzeciej rundy.
A potem Ramirez spojrzał na blat kuchenny.
– Zrobiłaś już ten test?
– Wyjdź! – Wyprostowaną ręką wskazałam mu drzwi. – Wynocha, natychmiast! – Może przesadziłam, ale to był cios poniżej pasa.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
Złapałam nowy test i cisnęłam nim w zamknięte drzwi. Spadł na podłogę z cichym plaśnięciem. Bynajmniej nie usatysfakcjonowana, zaczęłam po nim skakać. Mój obcas trafił w małe plastikowe okienko. Rozległ się przyjemny chrzęst. Najwyraźniej farmaceutka, która zapewniła mnie o jego niezniszczalności nie brała pod uwagę wściekłych kobiet uzbrojonych w obcasy.
Patrzyłam na popękany plastik. Cholera. Co było ze mną nie tak, że nie mogłam zrobić głupiego testu ciążowego bez zamienienia się w Furię? Dosyć tego. Potrzebowałam terapii.
Terapii lodowej.
Wróciłam do dżipa i pojechałam prosto do najbliższej lodziarni Ben & Jerry's, gdzie kupiłam opakowanie Chunky Monkey. Siedziałam na parkingu, dopóki nie zjadłam całego pół litra.
Niestety, kiedy zlizywałam bananowo – czekoladowe lody z plastikowej łyżeczki, uświadomiłam sobie, że część z tego, co mówił Ramirez, jest prawdą. Richard był kłamcą. Zataił przede mną fakt, że jest żonaty. Tak się nie robi. Mimo to cząstka mnie wciąż żywiła nadzieję, że jest na to jakieś sensowne wytłumaczenie. Była to, oczywiście, bardzo mała cząstka. Ale istniała, nie dając mi spokoju, zmuszając do dokończenia lodów i skierowania dżipa w stronę kancelarii Richarda. Nie wiedziałam, gdzie koledzy Ramireza zawieźli Richarda, ale byłam pewna, że ktoś z Dewey, Cheatem i Howe to wie. Nadszedł czas, żebym sobie porozmawiała z tym zakłamanym draniem.
Wróciłam do centrum i zostawiłam samochód, naprzeciwko kancelarii. Nie byłam w nastroju na kilkusetmetrowy spacer z parkingu wielopoziomowego, zwłaszcza że popołudniowy upał znowu dochodził do czterdziestu stopni. Opłaciłam postój w parkometrze i wdzięczna za wynalazek klimatyzacji, wjechałam windą na piąte piętro.
Straż na posterunku trzymała Jasmine jak zwykle. Uniosła głowę i szybko zamknęła okno na ekranie komputera. Podejrzewałam, że znowu układała pasjansa.
– Znowu ty – powiedziała. – Tym razem mnie nie wykołujesz. – Pogroziła mi zakończonym tipsem palcem.
– Spokojnie, Barbie. Przyszłam, żeby dowiedzieć się o Richarda. Jasmine wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Jej mina mówiła: „możesz mnie pocałować w tyłek, zdziro”.
– Jak zapewne słyszałaś, Richard jest, hm, niedysponowany.
– Wiem. Chcę rozmawiać z osobą, która zajmuje się jego sprawą.
– Jesteś umówiona?
Zacisnęłam zęby. Policzyłam do dziesięciu. Obiecałam, że zafunduję sobie kolejne pół litra lodów z Ben & Jerry's, jeśli uda mi się załatwić tę sprawę, nie dusząc Jasmine przy okazji.
– Nie, nie jestem umówiona.
Uśmiechnęła się z wyższością. Myślę, że żyła dla takich chwil.
– Usiądź, proszę. Zawiadomię pana Chestertona, że przyszłaś. Niestety – dodała z wyraźnym zadowoleniem – to może chwilę potrwać. Pan Chesterton jest teraz bardzo zajęty.
Odpowiedziałam moim najbardziej nienawistnym uśmiechem.
– Zaczekam.
Usiadłam na krześle niedaleko drzwi, a Miss Plastik zadzwoniła pod wewnętrzny numer Chestertona. Rozmawiała z nim przez kilka minut.
– Będzie tu za chwilę – powiedziała, co, sądząc po radosnym błysku w jej oczach, oznaczało: „Rozgość się, bo trochę sobie poczekasz”.
Ugryzłam się w język, patrząc, jak znowu otwiera pasjansa i skupiona wpatruje się w monitor. Układanie pasjansa musi być nie lada wyzwaniem dla kobiety z głową wypełnioną silikonem. Jej Barbie radar musiał wychwycić, że ją obserwuję, bo nagle się odwróciła, przyłapując mnie na gorącym uczynku.
– Co? – zapytała, opierając dłoń na biodrze.
– Nic. Po prostu jestem pod wrażeniem twoich licznych obowiązków.
Zmrużyła oczy.
– Złośliwość nie jest zbyt atrakcyjną cechą.
– Zdzirowatość też nie.
Jasmine się skrzywiła. A w każdym razie próbowała. W rzeczywistości tylko lekko drgały jej brwi.
– Drgają ci brwi.
Dłonie Jasmine natychmiast powędrowały do czoła. Z satysfakcją patrzyłam, jak skrępowana wyciąga puderniczkę.
– Dla twojej wiadomości, właśnie marszczę brwi. To przez botoks. Doktor Bradley mówi, że jeszcze przez trzy dni nie będę mogła ich zmarszczyć.
Och. W myślach pacnęłam się ręką w czoło.
– Twoja twarz jest taka statyczna. Jasmine zamknęła puderniczkę.
– Dziękuję.
Powstrzymałam się od wyjaśnienia, że to nie był komplement.
Dalsza rozmowa na temat jej zabiegu upiększającego numer 5001 została mi oszczędzona, bo jedne ze szklanych drzwi się otworzyły i statecznym krokiem podszedł do mnie pan Chesterton.
– Panno Springer, jest nam bardzo przykro z powodu kłopotów Richarda z prawem – powiedział, ujmując moją dłoń w obie swoje. Pan Chesterton przypominał mi wielkiego pluszowego misia: był wysoki, miał brodę i wielkie włochate dłonie. Mówił donośnym, głębokim głosem podobnym do głosu aktora Raymonda Burra, który, z tego co słyszałam, wywierał stosowne wrażenie na ławie przysięgłych. Czułam się trochę lepiej, wiedząc, że to on kieruje obroną Richarda.
Tuż za nim stała Althea, która wyglądała dziś wyjątkowo nieatrakcyjnie w kraciastym blezerze, sztruksowej rozszerzanej spódnicy do połowy łydki i płaskich mokasynach. Miała skromnie spuszczony wzrok, który nie podnosił się powyżej poziomu kolan.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by jak najszybciej uporać się z tą nieprzyjemną sytuacją – ciągnął Chesterton. – Zapewniam, że nie będziemy oszczędzać na Richardzie.
Althea cały czas potakiwała głową.
– Dziękuję – powiedziałam. – Czuję się o wiele lepiej, wiedząc, że ktoś jeszcze jest po stronie Richarda. Zmartwiłam się, słysząc, że policja nie szuka innych podejrzanych.
Chesterton przechylił głowę.
– Innych podejrzanych?
– Jeśli Richard tego nie zrobił, musiał to zrobić ktoś inny – wyjaśniłam.
Pan Chesterton patrzył na mnie zaskoczony, zupełnie jakby myśl o niewinności Richarda nawet nie przyszła mu do głowy. Albo, co było pewnie bliższe prawdy, przyszła, tylko nie miała żadnego znaczenia. Prawnicy z Dewey, Cheatem i Howe, tak jak większość prawników spoza świata seriali, nie mieli czasu na zaprzątanie sobie głowy tak trywialnymi sprawami jak wina czy niewinność. W prawdziwym świecie liczyły się tylko kruczki prawne, luki w przepisach i wysokie honoraria.
Próbując się odwołać do ludzkiej strony pana Chestertona (niektórzy prawnicy pewnie mają coś takiego), szybko przedstawiłam swoją teorię z kochanką. Przyznaję, że po mało zachęcającej reakcji Ramireza miałam przed tym pewne opory, zwłaszcza że Jasmine łowiła każde moje słowo, ale doszłam do punktu, w którym nie miałam zbyt wiele do stracenia. A na pewno nie uśmiechały mi się widzenia w San Quentin.