Выбрать главу

– Lepsze to niż kula u nogi.

– Ale to pacan!

– A ty jesteś związkofobem!

– Ciszej – powiedziałam błagalnie. – Mam wstrząs mózgu. Niestety, oboje mnie zignorowali.

– Ja? – odparował Gość bez Szyi. – To ty wskakujesz do łóżka każdemu, kto ci się nawinie. Może i nie rozumiem, po co trzymasz w lodówce cholerne kwiaty z cholernego wesela, ale przynajmniej mam dość przyzwoitości, żeby zaczekać z gadaniem o twoich cyckach, aż pójdziemy do łóżka.

Sasza wstał.

– Ty chodzić do łóżka ze współlokator? – zapytał, patrząc to na Danę, to na Gościa bez Szyi.

Przyłożyłam dłoń do skroni. Miałam wrażenie, że moja głowa za chwilę eksploduje.

Dana zerkała od jednego amanta do drugiego.

– Eee, nie. Tak. To znaczy, może raz. Albo dwa.

– Pięć razy – poprawił ją Gość bez Szyi. – Pięć razy w ciągu jednej nocy. I co ty na to, Panie Piramidko?

– Ty wyzywać Sasza? – Sasza zwinął dłonie w pięści, robiąc krok w stronę konkurenta.

Gość bez Szyi zmrużył oczy.

– Może i wyzywam.

Dana popatrzyła na ich rozszerzone nozdrza, po czym posłała mi błagalne spojrzenie.

– Maddie?

Westchnęłam, podniosłam się i stanęłam za Saszą.

– Chyba wszyscy powinniśmy się trochę uspokoić – zasugerowałam.

Oczywiście, obaj panowie, znajdujący się już w stanie pełnej gotowości bojowej, całkowicie mnie zignorowali. Sasza zrobił kolejny krok w stronę Gościa bez Szyi, który zacisnął pięść, szykując się do zadania ciosu. Od tej pory wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Misza poderwał się z sofy, Dana wrzasnęła, Sasza uchylił się, a pięść Gościa bez Szyi przeżyła spotkanie bliskiego stopnia z moim prawym okiem.

– Och. – Jęknęłam, lecąc do tyłu, prosto na karła.

– Boże! Patrz, co zrobiłeś, ty… ty… neandertalczyku! – ryknęła Dana, rzucając mi się na pomoc, kiedy Misza częściowo przenosił, częściowo ciągnął mnie na sofę.

Obraz zrobił się zamazany, ale chyba widziałam, jak Gość bez Szyi stoi z rozdziawioną buzią, gwałtownie mrugając oczami.

– Facet się uchylił. Nie chciałem jej uderzyć. Do diabła, przecież nie uderzyłbym dziewczyny.

– Nieładnie bić dziewczyny. Ty nie mieć honor. – Sasza pokręcił głową, cmokając przy tym z dezaprobatą.

– To twoja wina! – wrzasnął Gość bez Szyi. – Uchyliłeś się.

– Zaniknijcie się, obaj – ryknęła Dana, posyłając obu mordercze spojrzenia.

– Czy ktoś mógłby przynieść mi lodu? – zaskrzeczałam, czując, jak zaczyna mi puchnąć oko. Przy odrobinie szczęścia spuchnie tak bardzo, że nie zostanie nawet szparka i nie będę się musiała jutro oglądać w lustrze. Miałam przeczucie, że nie jest to przyjemny widok.

Gość bez Szyi wyjął z zamrażarki paczkę japońskiego groszku. Dana przyłożyła mrożonkę do mojego oka. Wzdrygnęłam się, żałując, że nie wzięłam czegoś mocniejszego niż ibuprom. Albo nie strzeliłam tequili.

Dana odesłała Gościa bez Szyi do jego pokoju, a Rosjan wystawiła za drzwi. Sasza popatrzył tęsknym wzrokiem na sukienkę Dany (lub raczej brak), ale dał za wygraną, kiedy niezbyt subtelnie zatrzasnęła za nim drzwi.

Zamknęłam oczy i położyłam głowę na oparciu sofy, zastanawiając się, co takiego zrobiłam, żeby sobie na to wszystko zasłużyć. Czy chodziło o to, że nie byłam w kościele od Wielkanocy? O to, że pragnęłam Ramireza? Może moja matka miała rację? Może Bóg postanowił mnie ukarać?

Dana usiadła obok mnie na sofie i wypuściła głośno powietrze.

– Jak twoje oko?

– Boję się spojrzeć.

Dana zabrała mrożonkę, żeby sprawdzić. Skrzywiła się.

– Nie jest tak źle.

– Kłamczucha. – Ponownie zakryłam oko groszkiem, zastanawiając się, czy nie mogłabym hibernować przez resztę lata w pokoju Dany.

– Tak mi przykro z powodu twojego oka – powiedziała w końcu Dana.

– Faceci są do bani.

– Co ty powiesz.

– Dosyć tego, kończę z nimi. Wszystkimi. Od tej pory wystarczy mi wibrator.

W tamtej chwili musiałam się z nią zgodzić. Życie z wibratorem wydawało się o wiele prostsze. Przynajmniej wibrator nigdy ci nie przyłoży.

Przez całą noc Dana budziła mnie dokładnie co dwie godziny. Był to świetny sposób na upewnienie się, że nie zapadłam w śpiączkę, ale kiepski na to, żeby się wyspać. Zanim poczułam się względnie wypoczęta, poranek zamienił się w popołudnie. Podniosłam się, obolała i zupełnie zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Koc, pod którym leżałam, nie był mój, tak samo poduszka. Do diabła, zdaje się, że nawet T – shirt, który miałam na sobie, należał do kogoś innego.

Wszystko mi się przypomniało, kiedy zobaczyłam Gościa bez Szyi, w bokserkach, nalewającego sobie sok. Dana stała sztywno wyprostowana i robiła tost. Nie odzywali się do siebie.

Powoli wstałam i wzięłam prysznic, wzdrygając się na widok swojego oka w lustrze. Było bardziej niebieskie od cieni mojej matki i, trzeba to przyznać, jeszcze mniej atrakcyjne. Darowałam sobie makijaż, uznając, że i tak nie na wiele się zda, i pożyczyłam od Dany czyste dżinsy i top. Niestety, jedynymi butami, jakie miała w moim rozmiarze, były różowe szpilki, które pasowały bardziej do Bunny Hoffenmeyer, ale nie mogłam wybrzydzać. Kiedy wyszłam z łazienki, w Domu Aktorów nadal wiało chłodem. Dana piła kawę i czytała „Variety”, zaś Gość bez Szyi jadł płatki prosto z pudełka i rozglądał się wściekłym wzrokiem.

– Dzień dobry – powitała mnie Dana. Spojrzała na zegar na ścianie.

– Ranny ptaszek z ciebie.

– Gdzie kawa? – wychrypiałam.

– W dzbanku.

– Dzięki. – Wyminęłam Gościa bez Szyi i nalałam sobie pełen kubek, na którym widniał napis: „Instruktorzy aerobiku robią to aż do bólu”.

– Ramirez podrzucił klucze do twojego mieszkania – poinformowała Dana, odkładając gazetę. – Są na blacie.

– Był tu? – Przeraziłam się na myśl, że widział mnie chrapiącą i śliniącą się na sofie.

– Wpadł tylko na chwilę. Jezu, ten facet jest tak gorący, że mógłby stopić lodowiec.

Gość bez Szyi ze złością zmiażdżył płatki, które miał w buzi. Dana upiła łyk kawy, zupełnie go ignorując.

– Mówił coś jeszcze? – zapytałam. Na przykład, że pojmał Tajemniczą Morderczynię i mogę wrócić do mojego mieszkania bez obawy, że zarobię kulkę w głowę?

– Nie, przykro mi. Tylko zostawił klucze. A niech to.

– Okay, muszę lecieć na siłownię. O pierwszej mam zajęcia ze spinningu. Chcesz pojechać ze mną czy wolisz zostać tutaj?

Hm… zabrać moją obolałą głowę na półtoragodzinną sesję pocenia się i pedałowania donikąd czy siedzieć na sofie Dany i oglądać telewizję?

– Dzięki, zostanę tutaj.

Dana skinęła głową, dopiła kawę i złapała torbę. Uściskała mnie, a potem posłała jeszcze jedno złowrogie spojrzenie Gościowi bez Szyi. Facet tylko coś burknął i wrócił do swojego pokoju.

Nalałam sobie drugi kubek kawy i zabrałam go ze sobą do salonu.

Zastanawiałam się co teraz?

Chociaż wczoraj podjęłam decyzję o zostaniu cheerleaderką, siedzenie z założonymi rękami i czekanie, aż Ramirez da znak, że jest już po wszystkim i mogę wrócić do normalnego życia, wcale mi się nie uśmiechało. Poza tym byłam teraz pewna, że prawdziwa morderczyni nie tylko jest na wolności, ale że zbliżyłam się do niej na tyle blisko, by ją zdenerwować.

Świetnie, tylko co dalej? Skończyły mi się kochanki Greenwaya. Zamknęłam oczy, ponownie studiując w myślach swoją listę.

Czy było możliwe, żeby Carol Carter wynajęła kogoś do sprzątnięcia Greenwaya? Wątpiłam, żeby wiedziała, gdzie szukać gagatka, jeśli naprawdę spędziła ostatni tydzień w Kanadzie. Podobnie Andi Jameson. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby po incydencie z „małym fiutkiem” Greenway zaprosił ją na przyjacielską pogawędkę do Moonlight Inn.