– Co to? – zapytałam, uświadamiając sobie, że nie jadłam od rana i po prostu umieram z głodu.
– Cząstki dojrzałych gruszek z pokruszoną gorgonzolą na młodych listkach sałaty – wyrecytowała mama.
Skosztowałam. Przepyszne. Okay, może i będę musiała słuchać o przerażającym wieczorze panieńskim, ale przynajmniej jedzenie biło na głowę zupkę w proszku, która czekała na mnie w domu.
Właśnie pałaszowałam drugą gruszkę, wydając z siebie pomruki zadowolenia, kiedy w końcu dołączył do nas Ralph. Nachylił się, dał mi całusa w policzek i usiadł obok mnie.
– Przepraszam, moje panie, musiałem to odebrać. Nagły wypadek z trwałą.
– Nagły wypadek z trwałą? – zapytała mama.
– Mówiłem Francine, żeby nie kładła sobie koloru przez czterdzieści osiem godzin po zrobieniu trwałej, ale oczywiście mnie nie posłuchała. Teraz wygląda jak brązowy francuski pudel. Jutro rano przyjdzie na oszacowanie szkód.
Mama i ja pokiwałyśmy głowami ze stosowną powagą.
– No dobrze – powiedziała mama, splatając przed sobą dłonie i prostując się na krześle. – Skoro jesteśmy w komplecie, chciałabym coś ogłosić. – Spojrzała na mnie znacząco. – Zgadnijcie, kto jest w ciąży.
Gruszka utkwiła mi w gardle.
To niemożliwe, żeby wiedziała! Już było po mnie widać? Powiększyły mi się piersi? A może promieniowałam blaskiem ciężarnej? Wiedziałam, że powinnam się przypudrować w samochodzie.
Na szczęście zanim zdążyłam wyrzucić z siebie, że po prostu trochę spóźnia mi się okres, mama postanowiła zakończyć zabawę w zgadywanki.
– Molly!
Przełknęłam gruszkę, oddychając z ulgą. Oczywiście. Moja kuzynka Molly. Czy, jak ją nazywaliśmy w naszej rodzinie, Inkubator. W ciągu ostatnich czterech lat zdążyła wydać na świat trzy pędraki. Myślę, że chciała ustanowić jakiś rekord. Co, naturalnie, ogromnie uszczęśliwiało moją babcię. W irlandzkiej katolickiej rodzinie nigdy nie jest dość dzieci.
– To super – powiedziałam z udawanym entuzjazmem.
– Super? To absolutnie uroczo! – wykrzyknął Podrabiany Tatuś. Okay, jest hetero na osiemdziesiąt procent.
– Och – powiedział, wymachując dłońmi w powietrzu. – Jedna z moich klientek robi śliczne kosze z prezentami dla maluszków. Do wiklinowej kołyski wkłada organiczne misie i ręcznie dziergane maleńkie buciczki. Są takie słodkie.
– Och, genialny pomysł! Musimy jej kupić taki kosz – podchwyciła zaaferowana mama. – Co ty na to, Maddie? Wybierzemy się razem na zakupy dla maluszka?
Prawdę mówiąc, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Zaczynałam już dostawać od tej rozmowy wysypki. Im więcej myślałam o Molly i jej trzech maleństwach plus czwartym w drodze, ręcznie dzierganych malutkich buciczkach, a przede wszystkim o nieotwartym teście ciążowym leżącym na kuchennym blacie w moim mieszkaniu, tym bardziej kusiło mnie, żeby wybiec z restauracji i nawymyślać mojemu chłopakowi za to, że kupił wybrakowane kondomy. Tyle że nie mogłam tego zrobić. Nie miałam pojęcia, gdzie podziewa się Richard, a nie zamierzałam zostawiać na jego sekretarce więcej wiadomości, z których miałby później ubaw Pan Nikt.
– Hej, czy kogoś nie brakuje? – zapytał Podrabiany Tatuś, patrząc przez stół na puste krzesło. – Gdzie Richard?
Jak się wkrótce okazało, było to pytanie za milion dolarów.
Rozdział 3
Jakimś cudem przetrwałam obiad, choć Podrabianemu Tatusiowi aż oczy wychodziły na wierzch z podniecenia nowym dzidziusiem. Mamie także wychodziły na wierzch oczy, ale na myśl o wsuwaniu dwudziestek w stringi jakiegoś młodego ogiera. Sama nie byłam pewna, co przyprawiało mnie o większe mdłości.
Pojechałam czterystapiątką do domu, przez całą drogę rozglądając się za podejrzanymi typkami. Powoli wspięłam się schodami do mojego mieszkanka, gdzie od razu klapnęłam na mój obciągnięty aksamitem materac. Nawet nie spojrzałam na test ciążowy. No dobra, raz na niego zerknęłam. Jeszcze raz zadzwoniłam do Richarda i zostawiłam wiadomość na jego sekretarce, tak na wszelki wypadek. Nie wspomniałam, że u niego byłam ani o facecie ze spluwą.
Włączyłam Kroniki Seinfelda, przy których zasnęłam w ubraniu, zmagając się we śnie z wizjami złowieszczych tatuaży, lśniącą srebrzystą spluwą kaliber 38 i moją matką, trzymającą kosz pełen różowych, maleńkich buciczków.
Następnego ranka obudziłam się z silnym postanowieniem działania. Nie byłam jedyną osobą, która szukała Richarda, a to oznaczało, że musiałam zabrać się do sprawy na poważnie. Byłam jego dziewczyną, więc teoretycznie miałam przewagę. Problem w tym, że tak naprawdę niewiele o Richardzie wiedziałam. Kiedy byliśmy razem, oddawaliśmy się głównie typowym randkowym zajęciom – szliśmy na kolację i film do Dome, spacerowaliśmy, trzymając się za ręce po deptaku w Venice, przytulaliśmy się pod gwiazdami na koncercie symfonicznym w Hollywood Bowl. Szczerze mówiąc, nie znałam żadnego z jego przyjaciół i teraz, kiedy się nad tym zastanowiłam, uświadomiłam sobie, że właściwie nie wiem, co robił, kiedy się nie spotykaliśmy. Była to niepokojąca myśl.
Zaczęłam od sporządzenia krótkiej listy osób z życia Richarda, o których wiedziałam. Znalazła się na niej, między innymi, jego matka. Sęk w tym, że nie znałam jej numeru telefonu ani imienia, więc nie mogłam nawet zadzwonić do informacji. Pewnie znalazłabym namiary do niej gdzieś w mieszkaniu Richarda, ale po natknięciu się tam na Pana Nikt nie miałam ochoty tam wracać.
Pozostawało mi biuro Richarda. Wiedziałam, że jeden spis telefonów ma w palm pilocie, a drugi na komputerze w pracy. Jedyną przeszkodą w dobraniu się do jego komputera była Jasmine. Byłam jednak pewna, że uda mi się znaleźć sposób, by sobie z nią poradzić. Ta kobieta miała iloraz inteligencji kabaczka.
Włożyłam strój idealny na taką akcję. Czarne spodnie DKNY, jasnoniebieski top i odlotowe czarne szpilki od Jimmy'ego Choo, ozdobione kryształkami górskimi. Gdy pociągnęłam oczy czarnym eyelinerem, wyglądałam jak dziewczyna Bonda.
Zostawiłam samochód na wielopoziomowym parkingu nieopodal kancelarii Richarda i o dziewiątej piętnaście stanęłam przed pulpitem Jasmine, wykładając swoją sprawę.
– Chyba zostawiłam swoją komórkę w sali konferencyjnej, kiedy tu ostatnio byłam. Mogłabym wejść i jej poszukać? Proszę? To zajmie tylko chwilkę.
Tak jak przewidziałam, Jasmine była zachwycona tą sytuacją, a jej narysowane kredką brwi aż drgały z uciechy.
– Przykro mi, ale nie mogę tam pani wpuścić.
– Proszę? Poprosiłabym Richarda, ale nie mogę się do niego dodzwonić. Proszę, uwinę się raz dwa.
– Przykro mi, ale mogą tam przebywać jedynie prawnicy i klienci – oznajmiła, wskazując drzwi z matowego szkła. – Nie możemy wpuszczać kogo popadnie.
– Ale ja naprawdę bardzo potrzebuję tego telefonu – zajęczałam. Jasmine wzruszyła wymownie ramionami, dając do zrozumienia, że niewiele ją to obchodzi.
Wydęłam wargi, a potem udałam, że w zamyśleniu przyglądam się zakazanym drzwiom. Potem policzyłam jeszcze do trzech i otworzyłam szeroko oczy, jakbym właśnie doznała olśnienia. – Wiem! Jasmine, ty mogłabyś mi go przynieść.
Zerknęła na ekran swojego komputera. Na jej twarzy dostrzegłam wahanie. Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące, zanim nieodwołalnie wróci do układania pasjansa.
– Och, proszę, Jasmine? Naprawdę bardzo, bardzo potrzebuję tego telefonu. Wyświadczysz mi ogromną przysługę. Będę ci wdzięczna po wieki wieków.
Przygryzła olbrzymią wargę i wpatrywała się we mnie bez słowa tak długo, że zaczynałam się obawiać, iż może zapomniała, jak brzmiało pytanie. W końcu ciężko westchnęła.
– Okay. Pójdę zobaczyć. Ale proszę się stąd nie ruszać. Uniosłam dwa palce.