Выбрать главу

— Optymalnie.

— Ale to sztuczne, Isaac. Gość jest bystrzejszy od nas wszystkich razem wziętych, a czasem gada, jakby znał tylko z pięćdziesiąt słów. — Delikatne parsknięcie. — Gdyby od czasu do czasu użył przysłówka, nie umarłby od tego.

— Aaa. Ale mówisz to, bo jesteś lingwistką i nie rozumiesz, jak można nie rozkoszować się pięknem języka. — Dla żartu dramatycznie odchrząknął. — Z kolei ja jestem biologiem, więc nie widzę w tym nic dziwnego.

— Naprawdę? To wytłumacz mi to, o przemądry i potężny kroicielu żab.

— To proste. Krwiopijca jest wędrowny, nie osiadły.

— No a te… Jak im tam? Orki? Co porozumiewają się gwizdami?

— Mówię przecież: zapomnij o języku. Skup się na stylu życia. Te osiadłe żywią się rybami, nie? Pływają sobie w licznych grupach, cały czas na mniej więcej tym samym obszarze, wciąż gadają. — Usłyszałem cichutki szelest, wyobraziłem sobie, że Szpindel nachyla się i kładzie dłoń na ramieniu Michelle. Zobrazowałem czujniki w rękawiczkach, mówiące, co czuje. — No a te wędrowne żywią się ssakami. Foki, lwy morskie, inteligentne ofiary. Na tyle bystre, żeby się schować, gdy usłyszą chlapnięcie ogonem czy dźwięki echolokacji. Stąd wędrowne drapieżniki są podstępne, nie? Polują w małych grupach, wędrują daleko i trzymają gębę na kłódkę, żeby nikt nie usłyszał, że się zbliżają.

— Czyli Jukka jest wędrowny.

— Instynkt każe mu siedzieć cicho w pobliżu ofiary. Za każdym razem, gdy otwiera usta, w ogóle gdy można go dostrzec, walczy z własnym pniem mózgu. Może nie powinniśmy się na nim wyżywać tylko dlatego, że nie jest najlepszym na świecie specem od gadki motywacyjnej?

— Czyli na każdej odprawie powstrzymuje się, żeby nas nie zeżreć? Fajnie.

Szpindel zachichotał.

— Nie, pewnie aż tak źle nie jest. Chyba nawet orki trochę przestają się pilnować, jak coś upolują. Po co się czaić, kiedy masz pełny żołądek?

— Czyli nie walczy z pniem mózgu. Po prostu nie jest głodny.

— Pewnie i jedno, i drugie. Wiesz, pień mózgu nigdy nie śpi. Ale coś ci powiem. — Jego głos stracił nieco na figlarności. — Jeśli od czasu do czasu będzie uczestniczył w odprawie ze swojej kajuty, nie ma sprawy. Ale jak w ogóle przestanie się pokazywać? Trzeba będzie zacząć uważać na siebie.

* * *

Teraz mogę to wreszcie przyznać: zazdrościłem Szpindlowi podejścia do kobiet. Posklejany z pociętych kawałków, jedna zbitka tików i drgawek, ledwo mogąca dotknąć własnej skóry, potrafił jednak być…

Czarujący. To jest to słowo. Czarujący.

W społeczeństwie ten talent już był przeżytkiem, tracąc ważność na równi z niewirtualnym kojarzeniem się w pary. Ale nawet ja jeszcze zdążyłem tego spróbować — nieźle byłoby móc przy tym skorzystać ze Szpindlowego dystansu do samego siebie.

Zwłaszcza kiedy z Chelsea wszystko zaczęło się rozpadać.

Jasne, miałem własny styl. Próbowałem być czarujący na dość osobliwy sposób. Pewnego razu, po kolejnej z niezliczonych kłótni o uczciwość i manipulację emocjonalną, pomyślałem sobie, że może udobrucha ją odrobina humoru i fantazji. Zacząłem podejrzewać, że Chelsea po prostu nie rozumie polityki seksualnej. Jasne, utrzymywała się z edytowania mózgów, ale może po prostu nauczyła się wszystkich tych obwodów na pamięć i nigdy nie zastanowiła, jak one w ogóle powstały, jakie reguły doboru naturalnego je ukształtowały. Może naprawdę nie miała pojęcia, że ewolucyjnie jesteśmy wrogami, że wszystkie związki są skazane na porażkę. Gdybym mógł jej to przemycić do głowy — pokonać wdziękiem jej mechanizmy obronne — może udałoby się jeszcze to wszystko uratować.

Pomyślałem trochę i wymyśliłem doskonały sposób na uświadomienie jej. Napisałem bajkę na dobranoc, rozbrajającą mieszankę humoru i uczucia. Zatytułowałem ją:

KSIĘGA OOGENEZIS

I rzekł Bóg: „Niech się staną Plemniki”. Na to część nasion skurczyła się, potaniając produkcję, i zalała rynek.

I rzekł Bóg: „Niech się staną Jaja”. I plaga Plemników spadła na resztę nasion. I zaprawdę, tylko niektóre wydały owoce, Plemnik bowiem nie zapewniał zygocie pożywienia, poradziły więc sobie tylko największe. A te z biegiem czasu jeszcze bardziej urosły.

Bóg włożył tedy Jaja do łona i rzekł: „Tu czekajcie: jesteście za duże i nieporęczne, niech więc Plemniki szukają was w waszych komnatach. Odtąd będziecie zapładniane wewnętrznie”. I tak się stało.

I rzekł Bóg do gamet: „Owoc waszego złączenia niech żyje wszędzie i przyjmuje dowolne kształty. Może oddychać wodą, powietrzem albo siarczaną breją gejzerów. Ale nie zapominajcie o mym jedynym przykazaniu, niezmienionym od zarania czasu: macie szerzyć swe geny”.

Tak oto Jaja i Plemniki trafiły na świat. I rzekły Plemniki: „Jesteśmy tanie i liczne, jeśli posiejemy się wszędzie, na pewno spełnimy Boży plan. Będziemy odtąd szukać nowych towarzyszek i pozostawiać je z dziećmi, jest bowiem wiele łon, a mało czasu”.

Lecz Jajo odpowiedziało: „Lecz brzemię rozmnażania spoczywa na mnie. Muszę nosić ciało, które jest tylko w połowie moje, i żywić je, nawet gdy już opuści me łono”. (U boku Jaja siedziało bowiem już wiele ciepłokrwistych, porośniętych Jutrem ciałek). „Mogę mieć tylko kilkoro dzieci, muszę się im poświęcać, chronić je i bronić. Zmuszę tedy Plemnika do pomocy, bo to on mnie w to wpakował. I choć będzie cierpiał u mego boku, nie pozwolę mu odejść ani kłaść się z mymi konkurentkami”.

I Plemnik widział, że to jest niedobre.

A Bóg uśmiechnął się, albowiem Jego przykazanie rozpoczęło wojnę Plemnika i Jaja, trwającą nawet wtedy, gdy oba już stały się zbędne.

Pewnego ciemnego wtorkowego wieczoru, gdy światło było idealne, przyniosłem jej kwiaty. Zwróciłem uwagę na paradoks tej odwiecznej romantycznej tradycji — w ramach przedkopulacyjnej łapówki wręcza się odcięte genitalia innego gatunku — a potem, gdy mieliśmy się pieprzyć, wyrecytowałem tę bajkę.

Do tej pory nie wiem, co właściwie poszło nie tak.

Szklany sufit jest w tobie. Nazywa się „sumienie”.

Jakob Holtzbrinck, „Klucze do Ziemi”

Zanim wylecieliśmy, na Ziemi mówiło się o czwartej fali — płynącej w ciszy za nami flocie kosmicznych pancerników, na wypadek gdyby mięso armatnie z przodu natknęło się na coś wrednego. A jeśliby obcy byli przyjaźnie nastawieni, byłaby to ambasadorska fregata pełna polityków i prezesów korporacji gotowych do wepchnięcia się łokciami do pierwszego szeregu. Co z tego, że Ziemia nie miała kosmicznych pancerników ani statków ambasadorskich; przed Ognistym Deszczem nie istniał także Tezeusz. Nikt nigdy nam o takiej armadzie nie mówił, ale tym na pierwszej linii nigdy nie pokazuje się Ogólnego Obrazu. Im mniej wiedzą, tym mniej mogą zdradzić.

Nadal nie wiem, czy czwarta fala istniała. Nigdy nie widziałem żadnego dowodu, o ile to jakiś argument. Może pozostawiliśmy ich błąkających się wokół Burnsa-Caulfielda. A może polecieli za nami aż do Big Bena, podeszli na tyle blisko, że zobaczyli, z czym mamy do czynienia, i zakręcili się na pięcie, zanim coś się stało.

Zastanawiam się, czy tak właśnie było. I czy zdołali wrócić z powrotem.