Выбрать главу

Zastanowiłem się.

— Nie.

Pokręcił głową, potwierdzając sobie jakąś nową myśl.

— Wiesz co, Keeton, ty to jesteś model. Sobie nie kłamiesz? Nawet teraz sam nie wiesz, co wiesz.

— O czym ty mówisz?

— Przecież ty to rozgryzłeś. Pewnie na podstawie architektury Rorschacha — forma idzie za funkcją, tak? Jakimś sposobem poskładałeś sobie całkiem przyzwoite wyobrażenie wężydła, zanim ktokolwiek zobaczył je na oczy. Przynajmniej… — zaciągnął się dymem, papieros rozjarzył się jak dioda — …jakimś fragmentem umysłu. Bandą nieświadomych modułów zaharowujących się dla ciebie. Modułów, które nie potrafią pokazać, co zrobiły. Nie masz do tego świadomego dostępu. Więc jedna część mózgu próbuje to przekazać drugiej jak umie. Podaje ściągę pod stołem.

— Ślepowidzenie — szepnąłem. Przeczucie, gdzie sięgnąć…

— Bardziej jak schizofrenia, tylko że zamiast słyszeć głosy, widziałeś obrazki. Widziałeś obrazki i dalej nie rozumiałeś.

Zamrugałem.

— Ale jak ja bym… wiesz…

— Co sobie pomyślałeś? Że Tezeusz jest nawiedzony? Że wężydła łączą się z tobą telepatycznie? To, co robisz… jest ważne. Wmówili ci, że jesteś tylko stenografem, wbili do głowy wszystkie te warstwy nieingerencji, bierności, ale ty i tak musiałeś podjąć inicjatywę, prawda? Samemu wziąć się za problem. Nie potrafiłeś tylko jednego: przyznać się przed sobą. — Cunningham pokiwał głową. — Siri Keeton. Widzisz, co ci zrobili? — Dotknął twarzy. — Co zrobili nam wszystkim — szepnął.

* * *

Bandę zastałem unoszącą się pośrodku zaciemnionego bąbla obserwacyjnego. Gdy wchodziłem, przesunęła się na bok i chwyciła siatki.

— Susan? — zapytałem. Naprawdę już nie umiałem poznać.

— Zawołam ją — odpowiedziała Michelle.

— Nie, nie trzeba. Chciałem pogadać z wami wszy…

Ale ona już uciekła. Na wpół oświetlona postać odmieniła się na moich oczach i powiedziała:

— Wolałaby być teraz sama.

Kiwnąłem głową.

— A ty?

James wzruszyła ramionami.

— Mogę pogadać. Choć dziwi mnie, że dalej robisz swoje raporty, po tym…

— Ja… właściwie nie. To nie idzie na Ziemię.

Rozejrzałem się. Niewiele było widać. Siatka Faradaya pokrywała wnętrze kopuły jak szara folia, świat za nią był przymglony i ziarnisty. Ben zasłaniał pół nieba, jak czarny złośliwy guz. Na tle niewyraźnych pasm chmur dostrzegałem z tuzin mglistych smug kondensacyjnych, w czerwieni tak głębokiej, że ocierała się o czerń. Za ramieniem James mrugało słońce, nasze Słońce, jaskrawa kropka, przy ruchu głowy rozcinana dyfrakcją na maleńkie odłamki tęcz. I tyle: gwiazdy nie przenikały przez siatkę, podobnie jak większe i ciemniejsze okruchy pasa akrecyjnego. A miriady igiełek płaskonosych maszyn gubiły się bezpowrotnie.

Niektórych to pewnie uspokaja, pomyślałem.

— Gówno widać — powiedziałem. Tezeusz w jednej chwili mógł rzucić na kopułę idealnie ostry obraz w tej samej perspektywie, prawdziwszy niż rzeczywisty.

— Michelle się podoba — odparła James. — Ten klimat. A Procesor lubi te wzory dyfrakcyjne, lubi… prążki interferencyjne.

Przez chwilę przypatrywaliśmy się niczemu, w słabym, przesączającym się z kręgosłupa półświetle. Muskało kontury profilu James.

— Podprowadziliście mnie — powiedziałem w końcu.

Spojrzała na mnie.

— Jak to?

— Przez cały czas gadaliście za moimi plecami. Wszyscy. A mnie dopuściliście dopiero, kiedy byłem… (Jak ona to wtedy nazwała?)…wstępnie uwarunkowany. Zaplanowaliście to wszystko, żeby wytrącić mnie z równowagi. A potem Sarasti, ni z tego, ni z owego, na mnie napada i…

— Nie wiedzieliśmy o tym. Dopiero kiedy włączył się alarm.

— Alarm.

— Kiedy zmienił skład mieszanki gazowej. Musiałeś to słyszeć. Nie dlatego tam byłeś?

— Zawołał mnie do namiotu. Kazał oglądać.

Ukryte w cieniu oczy przypatrywały mi się.

— Nie próbowałeś go powstrzymać.

Nie umiałem sprostać oskarżeniu w jej głosie.

— Ja tylko… obserwuję — odrzekłem niepewnie.

— A ja myślałam, że próbujesz go powstrzymać, żeby nie… — Pokręciła głową. — Myślałam, że dlatego cię zaatakował.

— Mówisz, że to nie była gra? Że nie byłaś wtajemniczona? — Nie mogłem w to uwierzyć.

Widziałem jednak, że ona wierzy.

— Myślałam, że ich broniłeś. — Cicho, ponuro roześmiała się z własnej pomyłki i odwróciła wzrok. — Powinnam być mądrzejsza.

Powinna. Powinna wiedzieć, że przyjmowanie rozkazów to oddzielna kwestia — że wzięcie czyjejś strony zdałoby się na nic, wystawiłoby tylko na szwank moją etykę.

A ja powinienem się już do tego przyzwyczaić.

Parłem dalej.

— To było coś w rodzaju lekcji poglądowej. Na przykładzie. Pozbawionego świadomości nie da się torturować, a… a, słyszałem cię wtedy, Susan. Ciebie to wszystko nie zdziwiło. Nie zdziwiło nikogo poza mną i…

I ukrywałaś to przede mną. Jak wszyscy. Ty, cała twoja banda i Amanda. Mieliliście to od tygodnia i stawaliście na rzęsach, żeby to ukryć.

Jak mogłem tego nie zauważyć? Jak mogłem tego nie zauważyć?

— Jukka zabronił nam o tym z tobą rozmawiać — przyznała Susan.

— Dlaczego? Dokładnie dla takich rzeczy w ogóle się tu znalazłem!

— Powiedział, że… będziesz stawiać opór. Jeśli odpowiednio się tego nie rozegra.

— Rozegra… Susan, on mnie zaatakował! Widziałaś, co…

— Nie wiedzieliśmy, że to zrobi. Nikt nie wiedział.

— Po co to zrobił? Żeby wygrać spór?

— Tak twierdzi.

— Wierzysz mu.

— Prawdopodobnie. — Po chwili wzruszyła ramionami. — Zresztą, kto go tam wie? To wampir. Jest… nieczytelny.

— Ale dotychczas… wiesz, nigdy nie uciekał się do bezpośredniej przemocy…

Pokręciła głową.

— A po co miałby? Nas nie musi do niczego przekonywać. Tak czy owak, mamy wykonywać rozkazy.

— Ja tak samo — zauważyłem.

— On nie ciebie chciał przekonać, Siri.

No tak.

Przecież ja byłem tylko przekaźnikiem. Sarasti nie mnie przekonywał; przekonywał poprzez mnie i…

…i miał w planach kolejną rundę. Po co sięgać po tak ekstremalne środki, żeby uzmysłowić coś Ziemi, skoro Ziemia się nie liczy? Sarasti musiał się spodziewać, że gra nie kończy się tutaj. Że Ziemia coś jeszcze zrobi w świetle jego… perspektywy.

— Ale co to za różnica? — zastanowiłem się głośno.

Patrzyła na mnie, nic nie mówiąc.

— Nawet jeśli ma rację, co to zmienia? Jak to — uniosłem naprawioną dłoń — cokolwiek zmienia? Wężydła są inteligentne, obojętne, świadome czy nie. Potencjalnym zagrożeniem są tak czy owak. Nadal tego nie wiemy. Więc co za różnica? Dlaczego mi to zrobił? Czemu to w ogóle stało się takie ważne?

Susan uniosła twarz ku Big Benowi i nie odpowiedziała.

Sascha zwróciła ją z powrotem ku mnie i spróbowała.

— To ma znaczenie — powiedziała — bo to oznacza, że zaatakowaliśmy ich jeszcze przed startem Tezeusza. Jeszcze przed Ognistym Deszczem.

— My zaatakowaliśmy…?

— Nie łapiesz, prawda? Ty nie łapiesz. — Sascha cicho prychnęła. — Kurwa, śmieszniejszej rzeczy nie słyszałam. W moim krótkim życiu.

Pochyliła się ku mnie, oczy miała błyszczące.