Jodi Picoult
Świadectwo Prawdy
Przełożył Michał Juszkiewicz
Tytuł oryginału PLAIN TRUTH
Mojemu tacie, Myronowi Picoult, który nauczył mnie, jak być oryginalną.
Niewielu jest ludzi na tym świecie, którzy potrafią kichać jak
kaczka, szukać igły w stogu staną, układać marne kalambury…
i tak bezgranicznie ubóstwiać swoje córki.
Kocham Cię.
Podziękowania
Przy pisaniu tej książki zaciągnęłam kolejne liczne długi wdzięczności. Dr Joel Umlas, dr James Umlas i dr David Toub służyli mi swoją rozległą wiedzą medyczną. Dr Tia Horner i dr Stuart Anfang wprowadzili mnie w tajniki psychiatrii sądowej oraz klinicznych wywiadów psychiatrycznych. Dr Catherine Lewis oraz dr Neil Kaye pomogli mi zrozumieć, co stoi za zabójstwem noworodka. Mój teść, Karl van Leer, kiedy zadzwoniłam do niego z pytaniem, jak inseminuje się krowy, wyjaśnił mi wszystko, a głos nawet mu nie drgnął. Kyle van Leer zobaczył kiedyś „księżyc – ciasteczko” i pozwolił mi go sobie pożyczyć. Teresa Farina w tempie ekspresowym przepisywała moje teksty. Dr Elisabeth Martin znalazła listerie i pomagała mi przetrwać autopsje. Steve Marshall zabierał mnie na polowania na duchy. Brian Laird opowiedział mi historię o trollach. Allegra Lubrano, kiedy cała w nerwach dzwoniłam do niej „z jednym szybkim pytankiem”, wyszukiwała dla mnie różne zapomniane, zakurzone ustawy. Kiki Keating, perła wśród adwokatów, znalazła czas, żeby pojechać ze mną do Lancaster, gdzie nocami urządzałyśmy niekończące się burze mózgów, odsłuchując nagrane wywiady. Timowi van Leerowi jestem wdzięczna za wszystko. Dziękuję Jane Picoult, która sama określiła, jak ma wyglądać wyrok sądowy – za zrozumienie i za wskazówki. Laurze Gross dziękuję za to samo oraz za to, że jest najprawdopodobniej jedyną osobą w całym przemyśle wydawniczym, która chciałaby, żebym pisała jeszcze szybciej. Dziękuję Emily Bestler oraz Kipowi Hakali – na dobry początek pięknej znajomości, a także Camille McDuffie – do trzech razy sztuka! Wiele zawdzięczam publikacjom Johna Hostetlera i Donalda Kraybilla, gdyby zaś nie pomoc wszystkich tych osób, które poznałam w mieście Lancaster w Pensylwanii, ta książka na pewno nie mogłaby powstać. Nieoceniony wkład w jej ostateczny kształt miały także panie Maribel Kraybill, porucznik Renee Schuler, a przede wszystkim Louise Stoltzfus, która sama jest doskonalą pisarką. W ostatniej kolejności składam stokrotne podziękowania wszystkim amiszom, których poznałam, mężczyznom, kobietom i dzieciom; za to, że przyjęli mnie na krótką chwilę do swojego świata, otwierając przede mną serca oraz drzwi swoich domów.
I
Jestem mały chrześcijanin.
Mam być dobry i łagodny,
Szczery, prosty i pogodny,
W każdym czynie swym cierpliwy,
W każdym słowie swym uczciwy.
Bo Bóg patrzy i się dowie
Co ja myślę i co robię.
Szkolna rymowanka amiszów
Rozdział pierwszy
Niejeden raz śniło jej się, że widzi swoją młodszą siostrzyczkę, martwą, unoszoną przez wody rzeki toczące się pod lodem, ale tej nocy po raz pierwszy Hannah próbowała się wydostać. Widziała jej oczy, mętne, szeroko otwarte; czuła, jak jej paznokcie drapią grubą, zimną taflę. Obudziła się, wyrwana nagle ze snu. To nie była zima, tylko ciepła lipcowa noc. Pod dłońmi nie czuła już lodu; palce przesunęły się po skłębionym prześcieradle na jej własnym łóżku. A jednak wiedziała, że tak samo jak w jej śnie, ktoś próbuje się uwolnić, przejść na drugą stronę.
Przygryzła wargę, czując, jak pięść zaciśnięta w jej brzuchu zwiera się jeszcze mocniej. Starając się nie zwracać uwagi na zalewający ją falami ból, wstała i najciszej jak umiała, wyszła boso w ciemną noc.
Kot miauknął przeraźliwie, kiedy stanęła, zdyszana, na progu obory. Nogi trzęsły się pod nią, jakby to nie były nogi, ale dwie wierzbowe witki. Położyła się ostrożnie na sianie w najdalszym kącie zagrody dla cielnych krów, przyciągając kolana do siebie. Pękate, nabrzmiałe samice łypnęły okrągłymi, smętnymi ślepiami w jej kierunku, po czym odwróciły łby, jakby rozumiały, że tego, co tu się będzie działo, lepiej nie widzieć.
Wbiła wzrok w czarno – białe łaty na bokach stojących w zagrodzie holenderek, wpatrując się tak intensywnie, że zaczęły pływać jej przed oczami. Zacisnęła zęby na rąbku podwiniętej koszuli nocnej. Poczuła nagły nacisk, a jej ciało skręciło się w ciasny lej. Miała wrażenie, że wywraca się na drugą stronę i nagle przypomniała sobie dziurę w płocie z drutu kolczastego stojącym nad strumieniem, tę samą, która służyła jej i Hannah za przejście.
Najpierw trzeba było ułożyć ciało pod odpowiednim kątem, a potem przeciskać się na łokciach i kolanach, sapiąc i stękając, aż wreszcie jakimś cudem wypadało się po drugiej stronie.
Skończyło się tak samo nagle, jak się zaczęło. Pomiędzy jej udami, na skopanym, zakrwawionym sianie, leżało dziecko.
Aaron Fisher przewrócił się z boku na bok pod kołdrą i spojrzał na budzik stojący na szafce obok łóżka. Był cicho jak makiem zasiał; to po prostu czterdzieści pięć lat uprawiania ziemi i dojenia krów zrobiło swoje. Budziły go już najlżejsze odgłosy: stąpnięcie łamiące kilka łodyg zboża na polu, zmiana w melodii wygrywanej przez wiatr, tarcie szorstkiego języka krowiej matki o grzbiet nowo narodzonego cielęcia.
Poczuł, jak materac za jego plecami się ugina. Sara uniosła się na łokciu, a jej długi warkocz zwinął się na ramieniu, podobny do marynarskiej liny.
– Was ist letz? Co się stało?
To nie mogły być zwierzęta, nie spodziewali się pierwszego cielaka wcześniej niż za miesiąc. Złodziej z kolei narobiłby więcej hałasu. Aaron poczuł, jak żona oplata go ramieniem w poprzek klatki piersiowej, przytulając się do jego pleców.
– Nix. Nic – mruknął, nie wiedząc, czy tym jednym słowem chce przekonać Sarę, czy też samego siebie.
Wiedziała, że tę fioletową spiralę, opadającą zwojami aż do brzucha dziecka, trzeba przeciąć. Drżącymi dłońmi zdołała dosięgnąć kołka obok wejścia do zagrody. Wisiały tam stare nożyce, poplamione rdzą i oblepione źdźbłami siana. Chodziły ciężko; pępowina poddała się dopiero za drugim cięciem i opadła, tryskając krwią. Przerażona tym widokiem, zacisnęła palcami jej koniec, rozglądając się gorączkowo za czymś do podwiązania.
Grzebiąc wolną ręką w sianie, natrafiła na krótki kawałek szpagatu do wiązania snopków. Pospiesznie owinęła nim przeciętą pępowinę. Krwawienie osłabło, potem ustało zupełnie. Z westchnieniem ulgi opadła na siano, opierając się na łokciach. I w tej chwili dziecko zaczęło płakać.
Wzięła je na ręce, przytulając mocno i kołysząc. Jedną nogą zaczęła podgarniać siano, usiłując zamaskować ślady krwi. Dziecko otworzyło usta i zacisnęło ssące wargi na jej bawełnianej koszuli nocnej.
Wiedziała, czego ono chce, czego potrzebuje, ale nie mogła mu tego dać. Gdyby to zrobiła, to nagle wszystko stałoby się prawdą.
Zamiast tego podsunęła mu mały palec, czując, jak maleńkie szczęki pracują z wielką siłą. Sama zaś – tak jak nauczono ją robić w najtrudniej – szych, najcięższych sytuacjach – zaczęła się modlić słowami, które powtarzała już od tylu miesięcy.