– Przestępstwem jest porzucić dziecko, zostawić je, żeby umarło. Jeżeli policja udowodni, że dziecko urodziło się żywe, Katie będzie miała poważne kłopoty.
Sara wyprostowała się, sztywna jak kij.
– Bóg sprawi, że wszystko się wyjaśni. A jeśli nie zechce tego uczynić, wtedy posłusznie pogodzimy się z Jego wolą.
– Z wolą Boga? A może Aarona? Jeśli Katie zostanie aresztowana, a ty posłuchasz męża i zamiast załatwić dla niej kogoś, kto będzie jej bronił w sądzie, nadstawisz drugi policzek, to twoja córka skończy w więzieniu. Na wiele lat. Może nawet nigdy stamtąd nie wyjdzie. – Leda pogładziła siostrę po ramieniu. – Pozwolisz odebrać sobie jeszcze jedno dziecko? Jak długo to ma trwać? Sara usiadła na skraju łóżka, ujęła w ręce bezwładną dłoń Katie, splotła mocno palce z palcami córki. Teraz, w szpitalnej koszuli nocnej, z rozpuszczonymi włosami opadającymi swobodnie na ramiona, Katie nie wyglądała jak dziecko amiszów. Nie różniła się niczym od pierwszej lepszej młodej dziewczyny.
– Ledo – szepnęła Sara – ja nie umiem poruszać się w tym świecie. Leda położyła dłoń na ramieniu siostry.
– Ale ja umiem.
– Detektyw Munro? Ma pani czas, żeby chwilę porozmawiać?
Nie miała, lecz mimo to skinęła głową funkcjonariuszowi wydziału kryminalnego policji stanowej. On i jego koledzy całe popołudnie przeszukiwali gospodarstwo Fisherów centymetr po centymetrze. Lizzie, kiedy tylko udało jej się ustalić, że Katie Fisher pozostanie w szpitalu przynajmniej do rana, natychmiast udała się do sędziego okręgowego, aby zdobyć nakaz rewizji domu wraz z całym obejściem oraz pobrania próbki krwi Katie celem przeprowadzenia testów DNA. Starając się pozbierać rozproszone myśli, zajęte tysiącem spraw, które jeszcze pozostały do zrobienia, Lizzie uczyniła wysiłek, aby skupić uwagę na tym, co mówi do niej funkcjonariusz ze stanówki.
– Co tam macie?
– Trzeba przyznać, że trudno było znaleźć jakiekolwiek ślady – padła odpowiedź.
– I to was tak dziwi? – uśmiechnęła się oschle. – W tym wydziale nie pracują proste krawężniki. Wszyscy jesteśmy po studiach.
Wezwała kryminalnych z najwyższą niechęcią, ponieważ zawsze spoglądali z góry na miejscowych policjantów, a do tego mieli paskudny zwyczaj przejmowania kierownictwa nad śledztwem, nie oglądając się na to, kto dowodzi. Faktem jednak było, że w kwestii technik śledczych policja z East Paradise nie mogła się z nimi mierzyć; po prostu przewyższali ich praktyką.
– Mieliście jakieś problemy z ojcem dziewczyny? – zapytała. Detektyw wzruszył ramionami.
– Prawdę mówiąc, nie widziałem się z nim. Dwie godziny temu zabrał muły i poszedł na pole. – Wręczył Lizzie zapieczętowaną plastikową torbę na dowody. W środku znajdowała się biała koszula nocna, u dołu poplamiona krwią. – To leżało zwinięte pod łóżkiem dziewczyny. Do tego na stawie za domem znaleźliśmy ślady krwi.
– Urodziła dziecko, umyła się w stawie, ukryła ubranie i wróciła do łóżka.
– No proszę, faktycznie potraficie myśleć. Proszę ze mną, chcę pani coś pokazać. – Zaprowadził Lizzie do komórki, gdzie znaleziono zwłoki noworodka. Przykucnąwszy, wskazał palcem na wgłębienie w podłodze, które po bliższym przyjrzeniu okazało się śladem stopy. – To jest nawóz. Nie zdążył jeszcze zaschnąć, co oznacza, że ten odcisk jest całkiem świeży.
– Można ustalić, kto go zostawił, zidentyfikować tak jak odciski palców?
Detektyw ze stanówki potrząsnął głową.
– Nie, ale można zmierzyć rozmiar stopy. To jest kobieca siódemka, szerokość podwójne „E”. – Skinął na stojącego obok kolegę, który podał drugą torbę na dowody. Była w niej para brzydkich tenisówek. Detektyw włożył gumowe rękawiczki i wyjął lewy but z pary, wywijając język, żeby pokazać Lizzie metkę. – To są tenisówki damskie, szeroka siódemka – oznajmił. – Znaleźliśmy je w szafie Katie Fisher.
Podczas jazdy powrotnej bryczką do domu Levi nie powiedział ani słowa. Samuel zdawał sobie sprawę, że to dla jego kuzyna nie lada wysiłek. Przemówił, kiedy konie stanęły przed jego domem, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać.
– I co teraz, jak myślisz? – zapytał.
– Nie wiem. – Samuel wzruszył ramionami.
– Mam nadzieję, że nic jej nie będzie – powiedział Levi poważnym tonem.
– Ja też – odparł Samuel i słysząc, jak głos mu się łamie, odkaszlnął, żeby tamten nie zauważył. Chłopak przez chwilę patrzył na starszego kuzyna, a potem zeskoczył z kozła i pobiegł do domu.
Samuel cmoknął na konie i ruszył dalej, ale nie skręcił w drogę wiodącą do domu swoich rodziców; musieli już usłyszeć o tym, co stało się z Katie i na pewno będą go wypytywać. Pojechał do miasta i stanął przed sklepem Zimmermanna, handlarza artykułami żelaznymi, ale zamiast wejść do środka, okrążył budynek i wyszedł na pole kukurydzy ciągnące się daleko w kierunku północnym. Zerwał kapelusz z głowy i ruszył pędem przed siebie, ściskając go w rękach. Biegł, nie zważając na łodygi smagające go po twarzy i piersiach. Biegł, dopóki w uszach nie za tętnił ogłuszający łomot jego serca, dopóki mógł złapać oddech, dopóki mógł cokolwiek czuć.
Wtedy rzucił się na pole i leżał tak na plecach, dysząc ciężko. Błądził wzrokiem po sinoniebieskim wieczornym niebie i nie próbował ocierać ani powstrzymywać łez.
Kiedy Leda wróciła do domu, zastała w kuchni Ellie, przeglądającą numer „Good Honseheeping”.
– Wszystko w porządku? – zapytała Ellie ciotkę. – Wybiegłaś, jakby się paliło. – Spojrzała w jej oczy, wyblakłe, rozbiegane, pełne bólu. – Widzę, że nie wszystko w porządku.
Leda opadła na krzesło. Torebka zsunęła jej się z ramienia i wylądowała na podłodze. Nie próbowała jej przytrzymać ani podnieść. Zacisnęła powieki, nie mówiąc ani słowa.
– Zaczynam się bać. – Ellie zaśmiała się nerwowo. – Co się stało?
Leda wstała, prostując się z wyraźnym trudem i otworzyła lodówkę. Wyjęła ogórki, sałatę, marchew. Położyła na kuchennym stole. Umyła ręce, wyciągnęła ze stojaka nóż do warzyw i zaczęła je kroić w równiutkie kawałeczki.
– Zjemy sałatkę do obiadu – powiedziała. – Co ty na to?
– Ja na to, że jest dopiero trzecia po południu. – Ellie podeszła, wyjęła jej z ręki nóż i cierpliwie poczekała, aż ciotka spojrzy jej w oczy. – Mów.
– Moja siostrzenica leży w szpitalu.
– Przecież masz tylko mnie… Ach. – Ellie doznała nagłego olśnienia: Leda mówiła o tej rodzinie, o której nigdy dotąd nie wspominała. O tych, od których odeszła. – Jest… chora?
– Urodziła dziecko i mało brakowało, a umarłaby przy porodzie.
Ellie poczuła, że brak jej słów. Nie potrafiła sobie wyobrazić gorszego losu dla kobiety niż urodzić, a potem nie móc cieszyć się tym cudem.
– Ona ma dopiero osiemnaście lat, Ellie. – Leda położyła ciężko dłonie na desce do krojenia. – I nie ma męża – dodała po chwili wahania.
W umyśle Ellie powoli zajaśniał obraz młodej, niezamężnej dziewczyny, usiłującej pozbyć się niechcianego dziecka.
– Usunęła ciążę? – zapytała.
– Nie, urodziła.
– Oczywiście, oczywiście – szybko powiedziała Ellie, uświadamiając sobie, że jej ciotka odebrała wychowanie, które raczej nie czyniło z niej orędowniczki prawa kobiet do przerywania ciąży. – Który tydzień?
– Trzydziesty drugi.
– Osiem miesięcy? – Ellie zrobiła wielkie oczy.
– Okazało się, że nikt nawet nie podejrzewał, że Katie może być w ciąży, dopóki nie znaleziono zwłok dziecka.
Ellie poczuła, jak przebiega ją dreszcz, delikatny jak najmniejsza iskierka, ale go zbagatelizowała. W końcu dziewczyna, o której mowa, to była córka amiszów, a nie jakaś narkomanka z Filadelfii, która wpadła nie wiadomo z kim.