Przeczuwał to, tak samo jak potrafił wyczuć nadchodzący śnieg na dzień przed śnieżycą: dawały mu o tym znać naprężające się mięśnie. Ławnicy orzekną, że jest winna. Do diabła! Sama przecież uważa się za winną. George pomyślał, że wcale się nie zdziwi, jeśli werdykt zostanie ogłoszony tego samego dnia, jeszcze przed kolacją.
Narzucił na ramiona swój trencz, wziął neseser i pchnął drzwi, wychodząc z sali sądowej na korytarz. Momentalnie osaczyła go ciżba dziennikarzy i kamerzystów z lokalnych sieci oraz z filii stacji ogólnokrajowych. George wyszczerzył zęby w uśmiechu, zwracając się lepszym profilem tam, skąd mierzyło najwięcej kamer i pochylił się do pęku mikrofonów podsuniętych mu pod nos.
– Można prosić o komentarz na temat sprawy?
– Jaki werdykt ławy przysięgłych pan przewiduje?
George uśmiechnął się i gładko wyrzucił z siebie wyćwiczoną kwestię: – Z całą pewnością sprawa zakończy się zwycięstwem oskarżenia.
– Nie mam cienia wątpliwości, że wygra obrona – oznajmiła Ellie niewielkiej grupce reporterów, którzy przycupnęli na parkingu sądu okręgowego.
– Czy nie uważa pani, że teraz, gdy Katie przyznała się do winy, ławnicy mogą mieć trudności z podjęciem decyzji o ułaskawieniu? – wrzasnął jeden z dziennikarzy.
– Absolutnie nie – uśmiechnęła się Ellie. – Przyznanie się Katie do winy miało mniej konsekwencji prawnych, niż może się wydawać. Było podyktowane przede wszystkim moralnymi wymogami jej religii.
Coop stał obok i czekał, a kiedy ta zorganizowana na poczekaniu konferencja prasowa dobiegła końca, ruszył wraz z Ellie w stronę niebieskiego sedana Ledy.
– Może lepiej zostanę tutaj – zastanowiła się adwokatka. – Jest szansa, że ława przysięgłych wróci na salę rozpraw, zanim skończymy jeść.
– Jeśli tutaj zostaniesz, to Katie nie będzie miała chwili spokoju. Przecież nie zamkniesz jej w jakiejś pustej salce.
Ellie przytaknęła i otworzyła drzwi samochodu. Leda, Katie i Samuel na pewno już dotarli do wejścia dla personelu sądowego i czekają na nich.
– No cóż – powiedział Coop. – Moje gratulacje. Ellie prychnęła pod nosem.
– Na to jeszcze za wcześnie.
– Przecież sama przed chwilą powiedziałaś, że wygracie. Potrząsnęła głową.
– Tak powiedziałam – przyznała – ale prawda, Coop, jest taka, że nie mam pojęcia, jak to się skończy.
Rozdział osiemnasty
ELLIE
Dwadzieścia cztery godziny później ławnicy wciąż jeszcze nie ogłosili werdyktu.
Ponieważ tam, gdzie mieszkałam, nie miałam telefonu, sędzina Ledbetter wydała polecenie, żeby George pożyczył mi swój pager. Miała mnie wezwać, kiedy ławnicy skończą obrady. Tymczasem mogliśmy wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami.
Przeżyłam już kiedyś takie sytuacje, kiedy ława przysięgłych utknęła w miejscu. Było to nieprzyjemne nie tylko z tego powodu, iż należało się wtedy spodziewać rozpoczęcia kolejnego procesu, ale również dlatego, że dopóki przysięgli nie ogłosili werdyktu, ja chodziłam po ścianach i rozkładałam swoją obronę na czynniki pierwsze. Do tej pory, kiedy obrady ławy przysięgłych zaczynały się przedłużać, radziłam sobie tak, że na przykład zmuszałam się do myślenia o innych sprawach, nad którymi pracowałam. Szłam do klubu fitness i katowałam się na stepie tak długo, dopóki mogłam ruszać nogami; głowy nie trzymały się już wtedy żadne myśli. Siadałam ze Stephenem, a on krok po kroku analizował ze mną cały proces i patrzyliśmy, co mogłam zrobić inaczej.
A teraz otaczała mnie rodzina Fisherów; każdego z nich werdykt ławy przysięgłych musiał obchodzić, tymczasem jakoś nikt chyba nie zauważył, że wciąż jeszcze go nie ogłoszono. Katie wróciła do swoich domowych obowiązków. Ja miałam pomagać Sarze w kuchni, pokazywać się w oborze na wypadek, gdyby Aaron potrzebował dodatkowej pary rąk do pracy – żyć dalej jak gdyby nigdy nic, nie zważając na to, że wszyscy czekamy na ogłoszenie tak istotnej decyzji.
Dwadzieścia osiem godzin po opuszczeniu sądu Katie i ja myłyśmy okna u Annie King, która miała wypadek: spadła z wysokości i pękł jej staw biodrowy. Przyglądałam się przez moment Katie, która raz za razem zanurzała ścierkę w wiadrze z roztworem alkoholu i tarła szyby niezmordowanie, jak automat; nie mogłam zrozumieć, skąd ona bierze siły, żeby jeszcze komuś pomagać, kiedy z całą pewnością muszą nią targać potężne emocje.
– Jak ty możesz to wytrzymać? – zapytałam w końcu.
– Plecy? – odpowiedziała pytaniem. – Ja, trochę bolą. Ciebie też? Odpocznij sobie przez chwilę.
– Nie mówię o plecach, tylko o tym, że cały czas nie wiadomo, jak skończy się proces.
Katie wrzuciła ścierkę do wiadra i przysiadła na piętach.
– To, że będę się martwiła, niczego nie przyspieszy.
– A ja nie mogę przestać o tym myśleć – przyznałam jej się. – Chyba bym nie potrafiła myć komuś okien, gdybym wiedziała, że mogę pójść do więzienia za morderstwo.
Katie odwróciła się do mnie, a jej oczy błyszczały takim czystym, niezmąconym spokojem, że wprost nie mogłam oderwać od nich wzroku. – Dzisiaj Annie potrzebuje pomocy. – A jutro może przyjść twoja kolej.
Wyjrzała przez rozmigotaną szybę. Na podwórku grupka kobiet wyciągała właśnie ze swoich bryczek torby wypchane środkami czystości.
– Jeśli tak się stanie, to jutro oni wszyscy nie zostawią mnie w potrzebie.
Nie wypowiedziałam na głos swoich wątpliwości; dla własnego dobra Katie byłoby lepiej, gdyby miała rację. Wstałam, zostawiając ścierkę wiszącą na ściance wiadra.
– Zaraz wracam.
Katie odwróciła głowę, kryjąc uśmiech. Ostatnio zaczęłam biegać do łazienki tak często, że stało się to obiegowym żartem. Ale kiedy już tam dotarłam i usiadłam na sedesie, wesoły nastrój prysł w jednej chwili, bo zobaczyłam krew.
Sara zawiozła mnie bryczką do szpitala rejonowego, tego samego, dokąd pogotowie zabrało Katie tego dnia, kiedy urodziła dziecko. Ja jechałam z tyłu, obijając się o ściany i powtarzając sobie raz po raz, – że wszystko idzie zgodnie z naturą, a takie rzeczy to w ciąży absolutna normalka. Jechałam, przyciskając pięści do brzucha, w którym wyraźnie czułam już ukłucia skurczów, a Katie i jej matka siedziały na koźle, szepcząc do siebie w swoim dialekcie.
Zabrali mnie na izbę przyjęć, gdzie na moją głowę posypał się grad pytań: czy jestem w ciąży? Czy wiem, który to tydzień? Przepytująca mnie pielęgniarka odwróciła się, spoglądając na” Katie i Sarę, wyglądające niepewnie zza parawanu.
– Panie z rodziny? – zapytała.
– Nie, znajome – odpowiedziała Katie.
– Proszę w takim razie poczekać na zewnątrz. Sara, zanim odeszła, pochwyciła moje spojrzenie.
– Nic ci nie będzie – powiedziała.
– Sprowadźcie tu Coopa – szepnęłam. – Proszę.
Lekarz miał dłonie pianisty, o długich białych palcach, tak delikatnych, że ich dotyk był niczym muśnięcie kwietnych płatków.
– Zrobimy badanie krwi, bo trzeba się upewnić, że jest pani w ciąży – poinformował mnie – a potem pojedzie pani na USG i zobaczymy, co tam się dzieje.
Uniosłam się na łokciach.