– Co mi jest? – zapytałam rozkazującym tonem, chociaż sama siebie nie podejrzewałam o tyle siły. – Musicie już coś wiedzieć.
– Cóż, krwawienie jest dość obfite. Z podanej przez panią daty ostatniej miesiączki wynika, że jest pani najprawdopodobniej w dziesiątym tygodniu ciąży. Niewykluczone, że to ciąża pozamaciczna, bardzo niebezpieczna. Jeżeli nie, możliwe jest też, że pani organizm samorzutnie przerywa ciążę. – Uniósł głowę, spoglądając na mnie. – Zaczęła pani ronić – wyjaśnił.
– Musicie to zatrzymać – oznajmiłam spokojnym tonem.
– Nie możemy. Jeśli krwawienie ustanie lub osłabnie samo z siebie, będzie to dobry znak. Jeśli nie… no cóż. – Wzruszył ramionami i zawiesił stetoskop na szyi. – Niedługo będziemy już co nieco wiedzieli. Proszę spróbować trochę odpocząć.
Skinęłam głową, układając się z powrotem i ze wszystkich sił powstrzymując łzy. Płacz nie mógł mi w niczym pomóc. Leżałam bez najmniejszego ruchu, oddychając płytko i powtarzając sobie, że nie mogę stracić tego dziecka. Nie mogę.
Coop patrzył ze zbielałą twarzą, jak operator ultrasonografu smaruje mi brzuch bezbarwnym żelem i przyciska do skóry urządzonko przypominające mikrofon. Na monitorze komputera wypełniony mgiełką zakłóceń wycinek koła pokrył się bąblami, które przelewały się z miejsca na miejsce, nieustannie zmieniając kształty.
– Tutaj. – Operator wskazał strzałkami maleńki okrąg.
– No, dobrze. Płód nie jest w jajowodzie – powiedział lekarz. – Powiększ.
Zaznaczony obszar urósł. To, co pokazywał obraz, nie przypominało dziecka ani w ogóle niczego; wyglądało jak kłębuszek ziarnistej bieli z czarną plamką na samym środku. Spojrzałam na lekarza i na operatora USG, ale oni milczeli, wpatrując się bez słowa w monitor, na którym było chyba widać coś bardzo, bardzo nieprawidłowego.
Operator docisnął emiter, jeżdżąc nim tam i z powrotem po moim brzuchu.
– Aha – odezwał się wreszcie. Czarna plamka pulsowała rytmicznie.
– Serce bije – objaśnił nam lekarz. Coop ścisnął mnie za rękę.
– To chyba dobrze, prawda? To znaczy, że wszystko w porządku?
– Blisko jedna trzecia ciąż kończy się poronieniem we wczesnym stadium, doktorze Cooper, ale my nie wiemy, co je wywołuje. Zazwyczaj dzieje się tak dlatego, że płód nie jest zdolny do życia, więc to jest w sumie najlepsze rozwiązanie. Pańska żona wciąż mocno krwawi. W tej chwili możemy tylko odesłać ją do domu i mieć nadzieję, że za kilka godzin wszystko wróci do normy.
– Odesłać? Tak po prostu zwolnić do domu?
– Tak. Nie powinna pani wstawać z łóżka. Jeżeli do rana krwawienie nie ustanie albo jeśli skurcze się nasilą, proszę do nas przyjechać.
Nie odrywałam wzroku od monitora, od tego maleńkiego białego kręgu.
– Ale jest przecież puls. – Coop nie dawał się zbyć. – To dobry znak.
– Owszem. Niestety, jest też zły znak. Krwawienie.
Lekarz i operator USG wyszli z pokoju. Coop opadł na krzesło obok stołu do badań i położył rozwartą dłoń na moim brzuchu, a ja nakryłam ją swoją.
– Nie pozwolę odejść temu dziecku – oświadczyłam twardo. A potem przestałam walczyć z łzami.
Coop chciał mnie zabrać do siebie, ale to było za daleko. Z kolei Sara bardzo nalegała, żebyśmy wszystkie wróciły na farmę, tłumacząc, że tam będzie mogła się mną opiekować.
– Pan, oczywiście, pojedzie z nami – powiedziała Coopowi, a jego to przekonało i przestał robić trudności.
Zaniósł mnie na rękach do pokoju, który Katie dzieliła ze mną i ostrożnie położył na łóżku.
– Proszę – powiedział, podkładając mi poduszki pod głowę. – Może być?
– W porządku. – Spojrzałam na niego, usiłując się uśmiechnąć. Coop usiadł na skraju łóżka i splótł palce z moimi.
– Może to nic takiego.
Skinęłam przytakująco głową, przyglądając się, jak szarpie brzeg kołdry, jak ucieka wzrokiem, wodzi oczami od szafki nocnej do okna, błądzi nimi po podłodze – byle tylko nie patrzeć w moją stronę.
– Coop – poprosiłam – zrób coś dla mnie.
– Co tylko chcesz.
– Zadzwoń do sędziny Ledbetter. Poinformuj ją, co się dzieje, tak na wszelki wypadek.
– Na miłość boską, Elbę, nie powinnaś teraz nawet o tym myśleć.
– Ale myślę. I potrzebuję, żebyś zrobił to dla mnie. Coop potrząsnął głową.
– Nie zostawię cię samej. Dotknęłam dłonią jego ramienia.
– W niczym mi nie pomożesz – szepnęłam, a były to dokładnie te słowa, których ani on, ani ja nie chcieliśmy słyszeć.
Odwróciłam głowę. Po chwili usłyszałam odgłos jego kroków. Wyszedł, ale drzwi niemalże natychmiast otworzyły się znowu. Otworzyłam oczy, myśląc, że to Coop – i zobaczyłam Sarę, nalewającą wodę do szklanki z trzymanego w rękach dzbanka.
– O – powiedziałam. – Dziękuję. Wzruszyła ramionami.
– Bardzo mi żal, że cię to spotkało, Ellie.
Podziękowałam jej skinieniem głowy. Nieistotne, co sobie myślała, mając znów pod swoim dachem matkę oczekującą nieślubnego dziecka – współczucie z jej strony w takim momencie było znakiem prawdziwej życzliwości.
– Po Katie straciłam trójkę dzieci, zanim urodziła się Hannah – poinformowała mnie Sara rzeczowym tonem. – Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego po angielsku mówi się „stracić dziecko”, tak jakby się mówiło „stracić z oczu”. Przecież wiesz, gdzie ono jest. I oddałabyś wszystko, żeby tylko tam zostało.
Nie mogłam oderwać oczu od tej kobiety, która potrafiła zrozumieć, co czuje ktoś skazany na łaskę i niełaskę własnego organizmu, kto nie posiada żadnej kontroli nad swoimi ułomnościami. Tak jak powiedziała Katie: nieważne, czy to był wypadek czy nie, wyrzuty sumienia są takie same.
– Ona już dla mnie istnieje – szepnęłam.
– Nic dziwnego – przytaknęła Sara. – I już teraz poruszyłabyś dla niej niebo i ziemię.
Zakrzątnęła się po pokoju.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, wystarczy zawołać, słyszysz?
– Zaczekaj.
Sara przystanęła w progu.
– Jak…? – Reszta pytania nie przeszła mi przez gardło, ale ona zrozumiała mnie i tak.
– Taka jest wola Pana – odpowiedziała cicho. – Można ją znieść. Nie można tylko przeboleć.
Chyba musiałam zasnąć, bo wydawało mi się, że zaraz potem słońce chyliło się już ku zachodowi, a pod drugą ścianą, na łóżku Katie, leżał wyciągnięty Coop. Kiedy tylko drgnęłam, wstał, podszedł i ukląkł obok mnie.
– Jak się czujesz?
– W porządku. Nie mam już skurczów.
Spojrzeliśmy po sobie, zdjęci nagłym strachem, bo nie wiedzieliśmy, co to może oznaczać.
– Zadzwoniłem do sędziny – powiedział szybko Coop, żeby zmienić temat. – Powiedziała, że ławnicy wciąż jeszcze obradują, a ona, jeśli będzie trzeba, przetrzyma ich, dopóki nie staniesz na nogach. – Odchrząknął. – Mówiła też, że modli się za nas.
– Świetnie – odparłam spokojnym tonem. – Przyda nam się każda pomoc.
– Mogę cię o coś zapytać? – Coop wyciągnął nitkę z kołdry. – Wiem, że nie pora na to i że w ogóle obiecałem tego nie robić, ale i tak ci to powiem: chcę, żebyś za mnie wyszła. Z nas dwojga to nie ja jestem prawnikiem, nie powymyślam żadnych argumentów, żeby cię przekonać. Ale musisz coś wiedzieć: kiedy Katie zadzwoniła dziś do mnie i powiedziała, że jesteś w szpitalu, ze strachu nie mogłem prawie oddychać. Bałem się, że miałaś wypadek. A kiedy już się dowiedziałem, że chodzi o dziecko, miałem w głowie tylko jedną myśclass="underline" dzięki Bogu. Dzięki Bogu, że to nie Ellie. I teraz mam przez to straszne wyrzuty sumienia. Wciąż się zastanawiam, czy w ogóle zasłużyłem na to szczęście, które mnie spotkało, skoro takie myśli przychodzą mi do głowy. Zacząłem sobie wyobrażać, jak bym się czuł, gdybym stracił to dziecko, ten dar od losu, którego absolutnie się nie spodziewałem. I wiem, że bardzo bym cierpiał, ale to jednak byłoby nic w porównaniu z tym, co bym przeszedł, gdyby zabrakło mi ciebie. Tego… – głos załamał mu się nagle -…tego bym nie przeżył.