Uniósł moją dłoń do ust i zaczął całować kostki palców.
– Jeszcze będziemy mieli dzieci. Może nie teraz, może kiedyś. I to będą nasze dzieci. Możemy mieć ich nawet dziesiątkę, po jednym na każdy pokój w naszym wielkim domu. – Coop uniósł głowę. – Tylko powiedz mi, że tego chcesz.
Już raz od niego odeszłam; zrobiłam to dlatego, że chciałam sprawdzić, czy potrafię dojść na sam szczyt, chodzić po świecie własnymi ścieżkami. Tymczasem te miesiące, które przeżyłam u Fisherów, ukazały mi, że warto, naprawdę warto mieć kogoś, na kogo zawsze można liczyć, gdyby człowiek na tej swojej własnej ścieżce nagle się potknął.
Za drugim razem odtrąciłam go ze strachu. Bałam się, że jeśli powiem mu „tak”, to zrobię to tylko ze względu na dziecko, że będzie mną kierować wyłącznie poczucie odpowiedzialności. Ale teraz – teraz już nie było wiadomo, czy to dziecko w ogóle przyjdzie na świat. Pozostaliśmy sami: ja, Coop i ten straszliwy ból, który tylko on jeden potrafił zrozumieć.
Ile razy jeszcze muszę to odrzucić, zanim zrozumiem, że właśnie tego szukałam od samego początku?
– Dwanaście – odpowiedziałam mu.
– Co dwanaście?
– Dzieci. Planuję mieć dwunastkę. W dużym domu. Oczy mu zabłysły.
– W olbrzymiej rezydencji – obiecał, całując mnie w usta. – Boże, jak ja cię kocham.
– Ja też cię kocham. – Parsknęłam śmiechem, kiedy zaczął gramolić się na łóżko, żeby położyć się obok mnie. – A jeśli pomożesz mi dojść do łazienki, pokocham cię jeszcze mocniej.
Błysnął zębami w uśmiechu i po chwili poczułam, jak jego ramiona oplatają mnie i dźwigają w górę.
– Poradzisz sobie? – zapytał, niosąc mnie korytarzem.
– Robię to od trzydziestu siedmiu lat. Mam wprawę.
– Wiesz, że nie o to pytam – powiedział łagodnie.
– Wiem. – Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, aż wreszcie musiałam odwrócić wzrok, nie mogąc znieść smutku w jego spojrzeniu. – Dam radę, Coop.
Zamknęłam za sobą drzwi i podciągnęłam koszulę nocną, szykując się na widok kolejnej ciemnej, napęczniałej podpaski. Spojrzałam w dół i zaczęłam płakać na głos.
Coop natychmiast wpadł do środka, trzaskając drzwiami o ścianę. W oczach miał dziki strach.
– Co jest? Co się stało?
Łzy płynęły po moich policzkach niepowstrzymanym, wszechogarniającym strumieniem.
– Niech będzie trzynaścioro – powiedziałam, a na mojej twarzy zakwitł słoneczny uśmiech. – Tego też się chyba doczekamy, mimo wszystko.
Rozdział dziewiętnasty
Dopiero kiedy w butelce zantaku, preparatu na wrzody, było już widać dno, George Callahan zrozumiał, że sprawa Katie Fisher wykańcza go psychicznie, dosłownie pożera żywcem. Ta łatwizna, ten jego pewniak, okazał się bardziej powikłany, niż można było przypuszczać. George zachodził w głowę, który z ławników blokuje pozostałych. Może ten facet z celtyckim tatuażem w kształcie pierścienia daddagh? Może tamta kobieta, która ma czwórkę dzieci? Potem prokurator zaczął się zastanawiać, czy zdąży po lunchu skoczyć do apteki – czy może telefon odezwie się dokładnie w momencie, kiedy zjedzie na autostradę. I czy Ellie Hathaway, tak jak on, przez ostatnie trzy noce nie zmrużyła oka.
– No, no – odezwała się Lizzie Munro, odsuwając od siebie talerz – pierwszy raz zdarzyło mi się zjeść więcej od ciebie.
George skrzywił się.
– Wychodzi na to, że mam delikatniejszy żołądek, niż mi się wydawało.
– Nie chcę ci zarzucać opieszałości zawodowej, ale gdyby tylko chciało ci się mnie spytać, to dowiedziałbyś się, że u nas każda ława przysięgłych będzie miała opory przed skazaniem amisza.
– Czemu?
Lizzie wzruszyła ramieniem.
– Na amiszów patrzy się tutaj jak na aniołów, którzy zstąpili z nieba. Kto powie głośno, że amisz oskarżony o morderstwo jest winny, zburzy cały porządek świata, zrobi piekło na ziemi.
– Tak szybko jej też nie uniewinnią. – George otarł usta serwetką. – Słyszałem od Ledbetter, że ławnicy poprosili o protokoły przesłuchań obu psychiatrów.
– To faktycznie ciekawe. Są niezgodni w kwestii stanu umysłu oskarżonej. To by wskazywało na to, że podejrzewają ją o coś złego.
George prychnął.
– Ellie Hathaway ujęłaby to zupełnie inaczej, zapewniam cię.
– Ellie Hathaway na razie nie będzie niczego ujmować. Nie słyszałeś?
– O czym?
– Leży w szpitalu. – Lizzie wzruszyła ramionami. – Krążą plotki, że podobno chodzi o komplikacje ciążowe.
– Ellie Hathaway w ciąży? – Prokurator pokręcił głową. – Boże! Ona ma tyle instynktu macierzyńskiego co czarna wdowa.
– Tak… – powiedziała Lizzie w zamyśleniu. – Wszędzie ich pełno, tych czarnych wdów.
Ellie dostała awans: z łóżka w pokoju Katie na kanapę w dużym pokoju na dole. Pozwolono jej też wstać, ale tylko raz – kiedy miała pojechać z Coopem na badanie. Położnik stwierdził co prawda, że jej stan jest dobry, ale widać było, że nie jest zachwycony. Coop, nie odstępujący Ellie nawet na krok, zostawił ją pod czujną opieką Sary, a sam musiał wracać do pracy, gdzie czekał na niego pacjent o skłonnościach samobójczych. Gdy matka Katie wyszła po kurczaka na obiad, Ellie po raz pierwszy ucieszyła się, że nie jest w pełni sił.
Zamknęła oczy, ale nie chciała spać; była pewna, że jeśli prześpi jeszcze choćby jedną godzinę, to zapadnie w śpiączkę. Zaczęła przerzucać w myślach różne argumenty, starając się wybrać ten najskuteczniejszy, który miał przekonać Coopa, że powinna mimo wszystko siedzieć, a nie leżeć. Po namyśle na czele listy znalazło się krążenie krwi płodu, a tuż za nim odleżyny – i w tym momencie do drzwi pokoju podkradła się na palcach Katie, starając się bardzo, żeby nikt jej nie widział.
– Nawet mi tego nie próbuj. Wracaj tutaj natychmiast – rozkazała Ellie.
Dziewczyna przestąpiła próg.
– Chcesz czegoś ode mnie?
– Tak. Pomóż mi wyjść na dwór. Katie otworzyła szeroko oczy.
– Ale doktor Cooper…
– …nie ma zielonego pojęcia, jak się czuje człowiek, który przez dwa dni musiał leżeć plackiem. – Ellie sięgnęła po rękę Katie i pociągnęła ją, tak że dziewczyna usiadła na kanapie obok niej. – Nie chcę zdobywać Everestu – powiedziała błagalnym tonem. – Tylko krótki spacer. – Katie obejrzała się w stronę kuchni. – Twoja mama poszła do kurnika. Proszę cię.
Katie skinęła głową i pomogła Ellie wstać.
– Na pewno dobrze się czujesz?
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Możesz zadzwonić do mojego lekarza i zapytać. – Ellie wyszczerzyła zęby. – Gdybyś tylko miała telefon.
Dziewczyna objęła ją w pasie i razem ruszyły niepewnym krokiem do kuchni, a stamtąd tylnymi drzwiami na zewnątrz. Obok grządki z warzywami Ellie przyspieszyła kroku, przestępując nad pędami dyni rozpostartymi niczym ramiona ośmiornicy, a kiedy dotarły nad staw, opadła na ławkę pod dębem. Na jej policzkach płonął rumieniec, a oczy błyszczały jasno; dawno nie czuła się tak dobrze.
– Możemy już wracać? – zapytała Katie zbolałym głosem.
– Dopiero co tutaj przyszłam. Nie wolisz, żebym trochę odpoczęła? Do domu jest daleko.
Katie obejrzała się w tamtą stronę.