– Wolałabym, żebyś wróciła, zanim ktoś zauważy, że cię nie ma.
– Nie bój się. Jeżeli ty się nie wygadasz, to ja też nie.
– Nikomu ani słowa – powiedziała Katie.
Ellie odchyliła głowę w tył i zamknęła oczy, wystawiając twarz i szyję na promienie słońca.
– No proszę – odezwała się po chwili. – I tak połączył nas jeden grzech.
– Grzech – zabrzmiał jak echo cichy głos Katie.
Jego drżący, smutny ton otrzeźwił adwokatkę w jednej chwili.
– Och, Katie, nie chciałam…
Katie uniosła rękę, uciszając ją syknięciem. Wstała powoli z ławki, nie odrywając oczu od stawu. Stado kaczek karolinek ukrytych w kępach porastającej brzeg uschłej trawy moczarowej, nagle czymś spłoszone, zerwało się do lotu, skrzydłami rozpylając mgiełkę, która rozjaśniła lustro wody. Przebiły ją na tęczowo promienie zachodzącego słońca i przez jedną ulotną chwilę w samym środku tego obłoku Katie dostrzegła swoją siostrę, wirującą w piruecie, hologramową balerinę nieświadomą tego, że ma publiczność.
Zrozumiała, że za tym właśnie będzie tęsknić, jeśli trafi do więzienia. Za domem, za stawem, za tą bliskością.
Hannah zakręciła. Na rękach trzymała niewielkie zawiniątko. Jeszcze pół obrotu, zawiniątko przekrzywiło się… i z powijaków wysunęła się maleńka, różowa rączka.
Mgiełka opadła, a nosowe głosy kaczek z wolna milkły w oddali. Katie usiadła obok Ellie, która ni stąd, ni zowąd mocno pobladła.
– Proszę cię – szepnęła dziewczyna – nie daj mnie stąd zabrać.
Przez szacunek dla Aarona Jacob zostawił swój samochód prawie cały kilometr od ojcowskiego gospodarstwa. Znał wielu chłopaków, którzy kupowali sobie samochody, kiedy weszli w zielone lata; chowali je za szopami na tytoń, a ich ojcowie udawali, że nic o tym nie wiedzą. On jednak nigdy nie miał samochodu – dopóki nie wyprowadził się na dobre.
Dziwnie się z tym czuł i tak samo dziwnie było iść pieszo tą drogą. Potarł w zamyśleniu podbródek, na którym nosił bliznę po upadku na rolkach; przewrócił się tutaj, na tym chodniku, trafiwszy kółkiem w szczelinę pomiędzy płytami. Spojrzał: wciąż jeszcze tam była, tak samo, mógłby przysiąc, jak i jego rolki, upchnięte gdzieś na strychu razem z resztką starych ubrań i kapeluszy, których nie oddano młodszym krewnym.
Kiedy stanął przed drzwiami do obory, serce waliło mu tak mocno, że aż echo grzmiało mu w uszach; musiał się zatrzymać i zrobić kilka głębokich wdechów, żeby odważyć się iść dalej. Cały problem polegał na tym, że stał się Sod już tak dawno temu, że z coraz większym trudem przychodziło mu myśleć jak prosty człowiek. Dopiero proces Katie – na którym powołano go w charakterze eksperta od spraw amiszów, jakby już nie było nikogo lepszego – uświadomił mu, że prosty człowiek żył w nim przez cały ten czas. Jacob należał teraz do innego świata, ale oglądał go oczami kogoś, kto wychował się poza nim, w odosobnieniu; oceniał go według systemu wartości zaszczepionych mu dawno, dawno temu.
Jedną z pierwszych prawd, których uczył się młody amisz, była ta, że czyny mówią głośniej niż słowa.
W świecie Anglików ludzie składali sobie kondolencje, wymieniali e – maile i wysyłali walentynki. Wśród amiszów o współczuciu mówiły odwiedziny, miłość zawierała się w zadowolonym spojrzeniu rzuconym przy stole, na którym stał obiad, pomocy udzielało się własnymi rękami. Jacob przez tyle lat czekał, aż ojciec go przeprosi – tymczasem Aaron używał zupełnie innych środków wyrazu.
Odsunął ciężkie skrzydło drzwi i wszedł do środka. W powietrzu wirowały drobinki kurzu, a zapach siana i słodkiego ziarna był tak mocny i tak znajomy, że Jacob przez chwilę po prostu stał bez ruchu, zamknąwszy oczy, pogrążony we wspomnieniach. Krowy uwiązane do słupków poruszyły się, wyczuwając obecność człowieka i zakołysały ciężkimi łbami, odwracając je w jego stronę.
Tak jak to sobie zaplanował, zjawił się akurat w porze udoju. Stanąwszy w głównym przejściu pomiędzy zagrodami dla krów, Jacob zobaczył Leviego; chłopak ładował łopatą nawóz na taczki i widać było, że nie jest tym zachwycony. Dalej, pod samą ścianą, przy rynnie od silosu z paszą, stał Samuel, czekając, aż zacznie się sypać. Wśród krów uwijali się Elam i Aaron, wspólnie sprawdzając pompy i przecierając wymiona krowom ustawionym w kolejce do dojenia.
I to Elam pierwszy zobaczył Jacoba. Wyprostował się powoli, nie zdejmując z niego wzroku, a jego twarz z wolna rozjaśniła się uśmiechem. Jacob skinął mu głową, sięgnął do wiadra, które dziadek trzymał w rękach i wyrwał jedną kartkę ze starej książki telefonicznej. Potem wyjął mu z dłoni butelkę ze spryskiwaczem i już się zabierał do przemycia dójki najbliższej krowy, gdy nagle zza jej szerokiego zadu wychynął jego ojciec.
Aaron Fisher stanął jak wryty, sztywno, jakby połknął kij. Potężne mięśnie jego przedramion prężyły się pod skórą. Samuel i Levi przyglądali się w milczeniu; nawet krowy jakby ucichły, czekając, co będzie dalej.
Elam położył dłoń na ramieniu syna.
– Es ist nix – powiedział mu. To nic.
Nie mówiąc ani słowa, Jacob pochylił się i zabrał do pracy, przesuwając dłońmi po miękkim podbrzuszu krowy. W chwilę później poczuł obok siebie ojcowskie ramię. Ręce, które nauczyły go prawie wszystkiego, łagodnie odsunęły jego dłonie, zakładając końcówkę dojarki.
Jacob wyprostował się, stając pierś w pierś ze swoim ojcem. Aaron niespiesznie skinął głową, wskazując następną krowę.
– Proszę – powiedział po angielsku. – Czekam.
George wszedł na ganek Fisherów i tam się zatrzymał. Nie wiedział za bardzo, czego ma się tutaj spodziewać. Coś mu podpowiadało, że ludzie, którzy żyją w tak bezpośredniej bliskości Boga, bez problemu mogą załatwić, żeby w kogoś takiego jak on strzelił grom z jasnego nieba, kiedy tylko zdąży wysiąść z samochodu, ale cóż, na razie przecież jakoś mu szło. Poprawił na sobie marynarkę, wyrównał krawat i śmiało zapukał do drzwi.
Otworzyła je oskarżona. W pierwszej chwili miała na twarzy przyjazny uśmiech, który momentalnie przybladł, a potem zgasł zupełnie.
– Tak? – zapytała.
– Chciałbym… zobaczyć się z Ellie. Katie skrzyżowała ramiona na piersi.
– Ellie nie przyjmuje teraz gości.
– Nieprawda! – rozległ się krzyk z głębi domu. – Przyjmę każdego! Kto to? Kurier z przesyłką? Dawaj go tu!
George uniósł pytająco brwi. Katie otworzyła zewnętrzne drzwi opięte siatką przeciw owadom i wpuściła go do środka. Ellie leżała na kanapie w dużym pokoju, a jej nogi okrywał wzorzysty afgan.
– No, no – mruknął George. – W piżamie wyglądasz zupełnie inaczej. Łagodniej.
Ellie zaśmiała się głośno.
– Dlatego rzadko kiedy pokazuję się tak na rozprawie. Wpadłeś z towarzyską wizytą?
– Niezupełnie. – George łypnął znacząco w stronę Katie, która spojrzała na Ellie, a potem wyszła do drugiego pokoju. – Chcę się z tobą dogadać.
– No, to mnie zaskoczyłeś – zakpiła. – Zaczynamy się bać, co też ławnicy wykombinują?
– Prawdę mówiąc, nie. Po prostu domyśliłem się, że ty już panikujesz i poczułem rycerską potrzebę.
– Prawdziwy Lancelot z Jeziora. No dobrze, słucham.
– Oskarżona przyznaje się do winy – wyrecytował George – i umawiamy się na cztery do siedmiu lat.
– Nie ma mowy. – Ellie zjeżyła się odruchowo, ale potem przypomniała sobie prośbę Katie nad stawem. – Mogę się zgodzić na nolo i cztery do pięciu lat maksimum, jeśli pozwolisz mi się ubiegać o mniej.
George odwrócił się do okna. Bardzo mu zależało na wygraniu tej sprawy; było to dla niego najważniejsze na świecie, bo dzięki wygranej miał szanse w nadchodzących wyborach. Jednakże nie uśmiechało mu się zbytnio pakować Katie Fisher za kratki na resztę życia, tym bardziej, że z tego, co usłyszał od Lizzie, wynikało, że nie zostanie to najlepiej odebrane przez lokalną społeczność. Oświadczenie nolo contendre, które zaproponowała Ellie, polegało na tym, że oskarżony akceptował wyrok sądu bez przyznawania się do winy. Zasadniczo znaczyło to tyle, że chociaż twierdził on, że nie popełnił danego czynu, to godził się z faktem, że na podstawie istniejących dowodów można go skazać i przyjmował wydany werdykt.