– Co?
– Zakończenie. – Wzruszyła ramionami. – Wydawało mi się, że to, o czym będziesz mówić na rozprawie, pomoże mi chociaż trochę zrozumieć, co właściwie się stało.
– Mój zawód polega na czym innym – uśmiechnęła się Ellie. – Jeśli chcę go wykonywać jak należy, muszę jak najwięcej namącić.
Tasiemki od czepka Katie załopotały, porwane podmuchem wiatru przetykanego lodowatymi igiełkami zapowiadającymi nachodzącą zimę.
– Nigdy się nie dowiem, jak naprawdę umarł mój syn, prawda? – zapytała dziewczyna cichym głosem.
Ellie wsunęła jej dłoń pod ramię.
– Wiesz, jak nie umarł – odpowiedziała. – I to chyba będzie musiało ci wystarczyć.
Rozdział dwudziesty
ELLIE
Zabawne, ile rzeczy można zgromadzić w tak krótkim czasie. Przyjechałam do East Paradise z jedną walizką, ale teraz, kiedy zaczęłam się pakować, z ledwością udało mi się znaleźć miejsce na to wszystko, co miałam stąd zabrać. Nie licząc ubrań, byłam teraz właścicielką kołdry, wykonanej własnoręcznie po raz pierwszy i chyba raczej ostatni w życiu; pewnego dnia owo rękodzieło miało przyozdobić łóżeczko mojego dziecka. Był też słomiany kapelusz z szerokim rondem, kupiony w sklepie u Zimmermanna, rozmiar chłopięcy, ale na mnie w sam raz; chronił moją twarz przed słońcem, kiedy pracowałam w polu. Do tego jeszcze dochodziły drobiazgi: idealnie płaski kamyk, znaleziony na dnie strumienia, firmowe pudełko zapałek z restauracji, gdzie jadłam tamtą pierwszą kolację z Coopem, gratisowy test ciążowy z podwójnego opakowania, które kupiłam w aptece. No i wreszcie zabierałam stąd też takie rzeczy, których nie pomieściłby żaden bagaż na świecie: ducha tego miejsca, pokorę, spokój.
Katie była na dworze. Trzepała chodniki rączką długiej miotły. Pokazała już Sarze bransoletę zapiętą pod pończochą, a ja wyjaśniłam jej szczegółowo, jakie ograniczenia nakłada ona na jej córkę. W każdej chwili spodziewałam się Coopa, który miał przyjechać samochodem, żeby zabrać mnie do domu.
Do domu. Minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaję. Ciekawe, jak długo będę się budzić o wpół do piątej rano i nasłuchiwać cichych kroków mężczyzn wychodzących doić krowy. Ile razy zapomnę nastawić wieczorem budzik, polegając na kogucie, który przecież na pewno zapieje, kiedy wzejdzie słońce.
Wyobraziłam też sobie, jak to będzie znów zasiąść przed telewizorem i skakać sobie po kanałach. Zasypiać co noc w ramionach Coopa, zakotwiczona jak statek w przystani. Ciekawe, kim będzie mój następny klient i czy często będę wspominać Katie. Ktoś delikatnie zastuka! do drzwi.
– Proszę.
Do pokoju weszła Sara, chowając dłonie pod fartuchem.
– Chciałam zapytać, czy nie potrzebujesz, żeby ci w czymś pomóc.
– Uśmiechnęła się, przesuwając wzrokiem po pustych kołkach w ścianie.
– Ale widzę, że dałaś już sobie radę sama.
– Pakowanie to małe piwo. Gorzej będzie zabrać się stąd i wyjechać.
Sara usiadła na łóżku Katie, wygładzając narzutę jedną dłonią wyjętą spod fartucha.
– Nie chciałam cię w moim domu – przyznała się cichym głosem. – Kiedy Leda, wtedy, w sądzie, po raz pierwszy wspomniała mi o tym, powiedziałam, że się nie zgodzę. – Uniosła twarz, wodząc za mną wzrokiem, przyglądając się, jak kończę sprzątać po sobie. – I nie chodziło tylko o Aarona. Wydawało mi się, że jesteś taka sama, jak ci, co zaglądają tu do nas od czasu do czasu i chcą udawać amiszów, bo myślą, że spokój duszy jest czymś, co można wyćwiczyć, tak jak trenuje się ciało. – Natrafiła dłonią na jakąś małą usterkę w narzucie, skubnęła ją palcami. – Bardzo szybko zdążyłam zauważyć, że nie jesteś taka, jak myślałam. I muszę przyznać, że chyba to my nauczyliśmy się od ciebie więcej, niż ty mogłabyś się nauczyć od nas.
Usiadłam obok niej.
– To jest kwestia dyskusyjna – uśmiechnęłam się.
– Dzięki tobie moja Katie mogła zostać tutaj, ze mną. Nigdy nie zapomnę, że zrobiłaś to dla mnie.
Słuchając tej cichej, poważnej kobiety, nagle poczułam łączącą nas więź. W tym momencie lepiej niż kiedykolwiek zaczęłam rozumieć, jak ogromnego zawierzenia musiało to od niej wymagać, że powierzyła mi swoją córkę.
– Straciłam Jacoba. Straciłam Hannah. Nie mogłam stracić jeszcze Katie. Wiesz, że matka zrobi wszystko, żeby ratować swoje dziecko.
Przesunęłam dłonią po brzuchu.
– Wiem. – Dotknęłam ramienia Sary. – Dobrze zrobiłaś, pozwalając mi bronić Katie. Zawsze o tym pamiętaj, cokolwiek usłyszysz od Aarona, od biskupa czy jeszcze od kogoś innego.
Sara skinęła głową, a potem wyciągnęła spod fartucha jakiś niewielki przedmiot zawinięty w bibułę.
– Chciałabym, żebyś to wzięła.
– Nie trzeba było, naprawdę. – Zrobiło mi się wstyd, że nie pomyślałam o jakimś pożegnalnym prezencie, w rewanżu za ich gościnność. Rozerwałam bibułę. Pod nią były nożyce.
Ciężkie, srebrnego koloru. Na jednym ostrzu wyraźny karb. Czyste, aż lśniące, ale krótki kawałek szpagatu przywiązany do jednego ucha był sztywny i czarny od zaschniętej krwi.
– Chciałam cię prosić, żebyś to stąd zabrała – powiedziała Sara po prostu. – Nie mogę ich już oddać Aaronowi.
Przypomniałam sobie, co zeznał lekarz sądowy, a przed oczami stanęły mi zdjęcia z autopsji, na których oglądałam pępowinę martwego dziecka.
– Och, Saro – szepnęłam.
Całą swoją obronę oparłam na założeniu, że kobieta należąca do amiszów nie jest zdolna zabić człowieka. Tymczasem oto amiszka sama wręczyła mi dowód, który obciążał ją winą za morderstwo.
W oborze o drugiej w nocy paliło się światło, ponieważ Sara wiedziała od samego początku, że jej córka jest w ciąży. Poplamione krwią nożyce, którymi przecięto pępowinę, zostały schowane. Dziecko zniknęło, kiedy Katie spała; nie mogła sobie przypomnieć, jak zawinęła je w koszulę i ukryła ciało, ponieważ zrobił to ktoś inny.
Otworzyłam usta i zamknęłam je z powrotem. Pytanie, które miałam na końcu języka, nie padło.
– Tego ranka słońce wstało bardzo szybko. Musiałam wrócić do domu, zanim Aaron się obudzi i wyjdzie doić krowy. Myślałam, że później będę mogła jeszcze tam zajrzeć, ale wtedy musiałam wracać. Po prostu musiałam. – Łzy błysnęły w jej oczach. – To ja posłałam ją do świata Anglików. Widziałam, jak się zmieniła. Nikt oprócz mnie tego nie zauważył, nawet Samuel, ale wiedziałam, co się stanie, jeśli się wreszcie wyda. Ja tylko chciałam, żeby Katie mogła żyć tak, jak to sobie zawsze wyobrażała – tutaj, z nami. Jacob nie zawinił nawet po części tak jak Katie, a Aaron i tak wypędził go z domu. Nie przyjąłby tego dziecka za nic w świecie… a Katie też musiałaby odejść. – Sara opuściła oczy, zapatrzyła się na mój brzuch, kryjący w bezpiecznej głębi moje dziecko. – Rozumiesz mnie, prawda, Ellie? Nie mogłam uratować Hannah ani Jacoba… To była moja ostatnia szansa. Tak czy inaczej, kogoś miałam stracić. Musiałam wybierać. Zrobiłam to, co trzeba było zrobić, żeby zatrzymać przy sobie moją córkę. – Zwiesiła głowę na piersi. – Ale i tak niewiele brakowało, a zostałabym bez niej.
Zza okna, z podwórka, dobiegł dźwięk samochodowego klaksonu, trzaśniecie drzwiami i głos Coopa mieszający się ze śmiechem Katie.
– No dobrze. – Sara otarła oczy, wstała. – Nie pozwolę ci nosić tej walizy. Sama ją wezmę. – Uniosła mój bagaż na próbę i uśmiechnęła się. – Przywieź malutką do nas, dobrze? Chętnie ją zobaczymy. – Postawiła walizkę z powrotem na podłodze i przygarnęła mnie do siebie.
Zamarłam. Nie umiałam odwzajemnić jej uścisku. Byłam przecież adwokatką i powinnam postąpić zgodnie z prawem. Miałam obowiązek zadzwonić na policję, poinformować o wszystkim prokuratora okręgowego. Gdybym to zrobiła, Sara stanęłaby przed sądem, oskarżona o tę samą zbrodnię, za którą skazano już jej córkę.