Выбрать главу

Skrzywiłam się ironicznie.

– To cudownie.

– Tak właśnie będzie – uśmiechnęła się Leda. – Coś mi mówi, że możesz się zdziwić.

Fisherowie i Samuel zostali w kuchni. Rozmawiałam z ciotką Ledą sam na sam w pokoju wyglądającym z grubsza jak salon. Były tutaj półki z książkami w jakimś nieznanym mi języku – sądząc po kroju liter, był to niemiecki. Na jednej ścianie wisiało starannie wykaligrafowane drzewo genealogiczne; dostrzegłam na nim imię „Leda” tuż nad imieniem „Sara”.

Nie ma telewizji, telefonu, nie ma wideo. Na kanapie nie leży najnowszy numer „Wall Street Journal”, a z głośników wieży nie dobiegają miękkie jazzowe dźwięki. W całym domu pachniało woskiem do czyszczenia o zapachu cytrynowym i było tak ciepło, że aż poczułam duszności. Serce zaczęło mi walić w piersi. W co ja się wpakowałam?

– Ledo – oznajmiłam stanowczo. – Nie dam rady.

Nic nie odpowiedziała. Usiadła na kanapie obitej brązowym sztruksem, absolutnie nijakiej. Na poręczach i oparciu leżały koronkowe ochraniacze. Kiedy ostatni raz widziałam coś takiego?

– Musisz mnie stąd zabrać. Coś wymyślimy. Mogę mieszkać u ciebie i codziennie rano tutaj przyjeżdżać. Umówię się na spotkanie ex parte z sędzią i znajdziemy jakąś alternatywę.

Leda położyła dłonie na kolanach.

– Kogo ty się tak boisz? – zapytała. – Ich czy może tylko samej siebie?

– Nie gadaj głupot.

– Głupot? Ellie, ty jesteś perfekcjonistką. Przywykłaś do rozkazywania. Obracasz wszystkie okoliczności na swoją korzyść. Cały problem w tym, że nagle znalazłaś się w miejscu równie obcym co bazar w Kalkucie.

Opadłam na kanapę obok niej, chowając twarz w dłoniach.

– O Kalkucie przynajmniej coś tam kiedyś czytałam. Leda poklepała mnie po plecach.

– Kotku, pracowałaś z mafijnymi bossami, a nie należysz do mafii.

– Kiedy broniłam Jimmy'ego Pisano, pseudonim Odyniec, nie musiałam z nim mieszkać pod jednym dachem.

Na to Leda już nie miała odpowiedzi. Milczała przez chwilę, potem westchnęła.

– To przecież tylko proces, Ellie, nic więcej. A ty, żeby wygrać, zawsze byłaś gotowa na wszystko.

Zajrzałyśmy przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie przy zlewie stały ramię w ramię Katie i Sara – moje kuzynki w dalszej linii.

– Gdyby to był tylko proces i nic więcej, nie byłoby mnie tutaj.

Leda skinęła głową, przyznając mi rację co do tego, że obecna sytuacja wymaga ode mnie zrobienia czegoś, czego zwykle nie robię – i uświadamiając sobie jednocześnie, że powinna zrewanżować mi się tym samym.

– Dobrze – powiedziała. – Udzielę ci pierwszej lekcji. Zasady ogólne: pomagaj każdemu, nie czekając, aż cię poprosi. Dla amiszów, prostych ludzi, liczy się to, co ktoś robi, a nie to, co mówi. Ich nie interesuje, że nie znasz się na uprawie roli ani na krowach. Ważne, żebyś starała się pomóc.

– Mniejsza o pracę na farmie. Ja przecież nie mam pojęcia, co to znaczy być amiszem.

– I nikt nie będzie tego od ciebie wymagał. Nie potrzebujesz żadnych wiadomości. To są tacy sami ludzie jak ty, jak ja. Niektórzy są spokojni, inni porywczy, jedni z chęcią ci pomogą, drudzy udadzą, że cię nie widzą. Turyści widzą w amiszach albo świętych, albo regionalną ciekawostkę. Jeśli chcesz zasłużyć na akceptację tej rodziny, musisz ich traktować jak normalnych ludzi.

Wstała gwałtownie, jakby te słowa o akceptacji ją samą zabolały.

– Pojadę już – oznajmiła. – Aaron Fisher jest niezadowolony, że musi cię gościć, ale jeszcze bardziej drażni go moja obecność.

– Nie możesz mnie teraz zostawić!

– Ellie – powiedziała Leda łagodnie – nic ci nie będzie. Ja jakoś przeżyłam, tak czy nie?

Zmrużyłam oczy.

– Ty się stąd wyprowadziłaś.

– I ty też nie będziesz tu mieszkać wiecznie. Tylko o tym nie zapominaj, a doczekasz się prędzej, niż ci się wydaje. – Zaciągnęła mnie z powrotem do kuchni. Rozmowa ucichła jak nożem uciął i wszyscy spojrzeli na mnie z niejakim zaskoczeniem; najwidoczniej nie spodziewali się zobaczyć mnie ponownie. – Będę się zbierać – powiedziała Leda. – Katie, pokażesz Ellie swój pokój?

Uderzyła mnie ta propozycja, bo tak zazwyczaj robią dzieci, kiedy krewni przyjeżdżają w odwiedziny albo kiedy mają własnych gości: prowadzą ich do siebie, na swoje terytorium. Chwalą się domkiem dla lalek, kolekcją kart z bejsbolistami. Katie przywołała na twarz wymuszony uśmiech.

– Proszę – skinęła mi głową, ruszając w stronę schodów.

Uściskałam Ledę na pożegnanie, szybko i mocno, po czym wyprostowałam się i poszłam za Katie, nie oglądając się za siebie, chociaż bardzo tego chciałam.

Gdy szłam w ślad za Katie, rzuciło mi się w oczy, że dziewczyna opiera się ciężko o poręcz schodów. Cóż, nic dziwnego, przecież niedawno urodziła dziecko. Większość kobiet po porodzie leży kilka dni w szpitalu, a ona biega i zabawia się w panią domu. Kiedy doszłyśmy na piętro, zatrzymałam ją.

– Dobrze… Dobrze się czujesz? Posłała mi puste spojrzenie.

– Wszystko w porządku, dziękuję.

Odwróciła się i poszłyśmy dalej, do jej pokoju. Panowały w nim czystość i porządek, i nikt nie domyśliłby się, że tutaj mieszka nastolatka. Żadnych zdjęć Leonarda Di Caprio, żadnych pluszowych maskotek porozrzucanych po całej podłodze, na toaletce próżno szukać baterii pojemniczków z błyszczykiem do ust. Ściany kompletnie gołe. Jedynym osobistym akcentem w całym pokoju były dwie narzuty ze ścinków we wszystkich kolorach tęczy, przykrywające dwa identyczne łóżka.

– Może pani spać na tym – wskazała Katie, a ja podeszłam do jednego z łóżek i usiadłam, zanim jeszcze dotarło do mnie, co powiedziała. Jej się wydawało, że na czas pobytu na tej farmie zamieszkam z nią w jednym pokoju. W jej pokoju.

O, do diabła, nie ma mowy. Wystarczy, że w ogóle muszę tutaj mieszkać. Jeśli nawet w nocy nie mogę mieć chwili dla siebie, to nic z tego nie będzie. Wzięłam głęboki wdech, szukając grzecznych słów, żeby jej oznajmić, że nic mnie nie zmusi do dzielenia z nią pokoju. Ale Katie nie patrzyła wcale na mnie, bo chodziła po pokoju. Pogładziła wysokie oparcie krzesła, poprawiła swoją narzutę, a na koniec uklękła i zajrzała pod łóżko. Po chwili wyprostowała się, ale nie wstała; przysiadła na piętach na podłodze.

– Zabrali moje rzeczy – powiedziała cichym głosem.

– Kto?

– Nie wiem. Ktoś tu był i zabrał moje rzeczy. Koszulę nocną. Buty.

– To na pewno…

– Nic pani nie wie na pewno – przerwała mi rozdrażnionym, oskarżycielskim tonem.

A do mnie nagle dotarło, że jeśli zamieszkamy razem i będziemy spały w jednym pokoju, to nie będę jedyną osobą, która nie zdoła ustrzec swoich tajemnic.

– Chciałam tylko powiedzieć, że na pewno policjanci przeszukali twój pokój i znaleźli coś, co uznali za wystarczający dowód, aby cię oskarżyć. – Katie usiadła na swoim łóżku, wtuliła głowę w ramiona. – Posłuchaj mnie. Zacznijmy od tego: opowiedz mi, co się stało wczoraj rano.

– Ja nikogo nie zabiłam. I nie urodziłam żadnego dziecka.

– To już mówiłaś – westchnęłam. – No dobrze. Możesz wcale nie mieć ochoty mnie tutaj znosić, a i ja z całą pewnością mogłabym znaleźć sobie tysiąc przyjemniejszych rozrywek, ale tak się jednak złożyło, że dzięki uprzejmości pana sędziego Gormana spędzimy trochę czasu razem. Zazwyczaj proponuję moim klientom taki układ: ja nie pytam, czy są winni przestępstwa, o które się ich oskarża – nigdy, ani razu – a klient w zamian za to odpowiada mi szczerze na każde inne pytanie. – Pochyliłam się, żeby spojrzeć jej w oczy. – Chcesz mi powiedzieć, że nie zabiłaś tego dziecka? Proszę bardzo. Absolutnie mnie to nie obchodzi, bo w sądzie i tak będę cię bronić, bez względu na to, co sama o tym wszystkim myślę, bo adwokat nie osądza swoich klientów. Ale jeśli dalej będziesz kłamliwie się upierać, że w ogóle nie rodziłaś – czego dowiedziono ponad wszelką wątpliwość – to mnie w końcu zdenerwujesz.