Выбрать главу

Przyjrzałam się mikrofonowi w jej dłoni. Tak jak się tego spodziewałam, na kostce widniało logo filadelfijskiej sieci; dziewczyna pracowała zatem w jej lokalnym oddziale.

– W chwili obecnej ani moja klientka, ani jej rodzice nie udzielają żadnych komentarzy – oświadczyłam. – Natomiast w kwestii prowokacyjnego oskarżenia złożonego przez prokuraturę… – Zatoczyłam ręką krąg, z uśmieszkiem na twarzy wskazując oborę, dom, cichą i senną okolicę. – Cóż, powiem tylko tyle, że farma amiszów to nie jest filadelfijska melina, a tutejsze dziewczęta to nie bandytki. Na pozostałe fakty, obawiam się, musicie państwo poczekać, najlepiej na schodach gmachu sądu. – Obrzuciłam reporterski tłumek chłodnym, wyważonym spojrzeniem. – A teraz udzielę państwu darmowej porady prawnej – rozsądnie będzie się stąd oddalić.

Oddalili się z ociąganiem, całym stadem, zupełnie jak wilki. Zawsze mi je zresztą przypominali. Poszłam za nimi aż do bramy i stałam tam, dopóki ostatni samochód nie zniknął mi z oczu. Potem wróciłam żwirową drogą biegnącą lekko pod górę, Fisherowie nie ruszyli się z miejsca. Czekali na mnie.

Aaron odezwał się szorstko, wbijając wzrok w ziemię:

– Może przyjdzie pani kiedyś zobaczyć, jak się doi krowy. Zrozumiałam, że serdeczniej szych wyrazów wdzięczności nie mogę się od niego spodziewać.

– Przyjdę – odrzekłam. – Chętnie.

Sara podała na kolację tyle jedzenia, że starczyłoby tego chyba dla całej wspólnoty amiszów, a nie tylko dla jej niedużej rodziny, nawet z dodatkowym gościem. Na stole lądowała miska za miską: kurczak z kluskami i jarzynami w sosie, do tego mięso gotowane do takiej miękkości, że rozpadało się przy najlżejszym dotknięciu widelcem; były i przekąski na zaostrzenie apetytu, i pieczywo, i pikantne, duszone gruszki. Na środku stołu – niebieski dzban pełen mleka. Ciekawe, pomyślałam, jak to się dzieje, że ci ludzie jedzą trzy takie posiłki dziennie, a nie tyją.

Oprócz tej trójki, którą poznałam, mieszkał z nimi jeszcze jeden starszy mężczyzna, który nie zadał sobie trudu, aby się przedstawić, ale sprawiał wrażenie, że orientuje się dobrze, kim jestem. Sądząc z podobieństwa, był to ojciec Aarona; zdaje się, że zajmował niewielką dobudówkę na tyłach domu. Kiedy zasiedliśmy do stołu, pochylił głowę, wywołując natychmiastową, dziwaczną reakcję kinetyczną, bo cała reszta zrobiła to samo i zaczęła się cicho modlić nad jedzeniem. Zrobiło mi się dziwnie; nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni modliłam się przed posiłkiem. Poczekałam, lekko spięta, aż podniosą opuszczone głowy i sięgną po miski. Katie wzięła dzban z mlekiem i napełniła swoją szklankę, po czym podała dalej, w prawo, czyli do mnie.

Prawdę mówiąc, nigdy nie przepadałam za mlekiem, ale zdawałam sobie sprawę, że nie byłoby najmądrzej przyznawać się do tego na farmie mleczarskiej. Nalałam sobie trochę i podałam dzban Aaronowi Fisherowi.

Cała rodzina rozmawiała przy stole po swojemu, śmiejąc się w najlepsze i biorąc dokładki, kiedy talerze robiły się puste. W końcu Aaron przeciągnął się na krześle i beknął sobie od serca. Wytrzeszczyłam oczy, zszokowana takim faux pas, ale jego żona rozpromieniła się tylko, jakby właśnie usłyszała wyrazy najwyższego uznania.

Oczyma duszy zobaczyłam długi ciąg posiłków takich jak ten, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i siebie – codziennie w roli obcej osoby przy stole. Nagle Aaron coś powiedział. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówi do mnie. Cały czas w Pennsylvania Dutch. Podążyłam wzrokiem za jego spojrzeniem.

– Pikle? – zapytałam po angielsku, starannie wymawiając głoski. – Mam panu podać?

Zadarł podbródek, minimalnie.

– Ja – odpowiedział. Położyłam obie dłonie na stole.

– Byłabym wdzięczna, gdyby w przyszłości zechciał pan zadawać mi pytania w moim własnym języku, panie Fisher.

– U nas przy stole nie mówi się po angielsku – wtrąciła Katie. Odpowiedziałam jej, nie zdejmując wzroku z twarzy jej ojca:

– Trzeba będzie zacząć.

O dziewiątej wieczorem myślałam, że zacznę chodzić po ścianach. Nie mogłam nawet skoczyć do wypożyczalni po jakiś film, a choćbym i mogła, to przecież w tym domu nie było telewizora, nie mówiąc już o magnetowidzie. Książek, co prawda, była cała półka, ale wszystkie po niemiecku – elementarz, jakieś „Zwierciadło męczennika” i sto innych tytułów, których nie umiałam nawet wymówić jak należy. Znalazłam wreszcie gazetę po angielsku – nosiła tytuł Die Botschaft – i zagłębiłam się w sprawozdaniach z końskich targów i tegorocznych omłotów zboża.

W pewnym momencie, jakby wezwana bezdźwięcznym biciem dzwonu, cała rodzina zebrała się w pokoju. Przychodzili jedno po drugim i siadali, pochylając głowy. Aaron Fisher popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. Kiedy nie doczekał się odpowiedzi, otworzył niemiecką Biblię i zaczął czytać na głos.

Nigdy nie byłam przesadnie religijna, więc w tej rodzinie, całkiem dosłownie żyjącej Słowem Bożym, poczułam się rzucona na głęboką wodę. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na swoją gazetę, nie koncentrując wzroku. Litery zaczęły pływać mi przed oczami, a ja ze wszystkich sił starałam się oprzeć wrażeniu, że jestem poganką.

Nie upłynęły dwie minuty, kiedy Katie wstała z krzesła i podeszła do mnie.

– Idę już spać – oznajmiła. Odłożyłam gazetę.

– To ja też pójdę.

Kiedy wyszłam z łazienki przebrana w jedwabną piżamę, Katie, w długiej białej koszuli nocnej, siedziała na swoim łóżku i czesała sobie włosy. Rozpuszczone, sięgały jej niemalże do pasa, falując łagodnie za każdym pociągnięciem szczotki. Usiadłam po turecku na swoim łóżku i zapatrzyłam się na nią, opierając podbródek na dłoni.

– Kiedyś mama mnie czesała – przerwałam po chwili ciszę.

– Naprawdę? – Katie zerknęła na mnie.

– Naprawdę. Codziennie wieczorem rozdzielanie poplątanych kosmyków. Nie znosiłam tego. – Przejechałam ręką po swojej krótkiej fryzurze. – A to jest moja zemsta.

Katie uśmiechnęła się.

– My nie mamy takiego wyboru. Nie obcinamy włosów.

– Nigdy?

– Nigdy.

Miała naprawdę śliczne włosy, i nie musiała, tak jak ja, codziennie walczyć z supłami na głowie.

– A gdybyś chciała się ostrzyc? – zapytałam.

– Po co? Wyglądałabym inaczej niż wszyscy. – Katie odłożyła szczotkę, co oznaczało ostateczny koniec rozmowy i wśliznęła się pod kołdrę. Wychyliła się jeszcze na chwilę z łóżka, żeby zgasić gazową lampę. Pokój pogrążył się w nieprzeniknionej ciemności.

– Ellie?

– Hmm?

– Jak tam jest, gdzie ty mieszkasz? Zastanowiłam się przez chwilę.

– Głośno. Jest więcej samochodów. Człowiekowi wydaje się, że dzień i noc pod oknem coś jeździ, trąbi, hamuje z piskiem. I jest więcej ludzi. A z drugiej strony trudno tam znaleźć krowę albo kurczaka, nie mówiąc już o słodkiej kukurydzy, chyba, że takiej w puszce. Ale ja już nie mieszkam w Filadelfii. Przeprowadzam się i na razie nigdzie nie mieszkam.

Myślałam, że zasnęła, bo bardzo długo nic nie mówiła.

– Nieprawda – odezwała się w końcu. – Teraz mieszkasz z nami.

Obudziłam się nagle, myśląc, że znów miałam ten sam koszmar z dziewczynkami ze swojej ostatniej sprawy, ale nie: pościel była równa, wygładzona tak, jak wtedy, gdy się kładłam, a moje serce biło równo i powoli. Spojrzałam na łóżko Katie – puste, kołdra odrzucona. Wstałam natychmiast. Zeszłam boso na dół, zajrzałam do kuchni, potem do salonu; i wtedy usłyszałam delikatne szczęknięcie zamka w drzwiach i ciche kroki na ganku.

Poszła nad staw, tam, gdzie ja byłam w ciągu dnia. Ruszyłam w ślad za nią, nie zdradzając się, trzymając taki dystans, żeby móc widzieć i słyszeć, co robi. Usiadła na małej ławce z kutego żelaza ustawionej pod wielkim dębem i zamknęła oczy.