Выбрать главу

– Próbowała się czegoś złapać – powiedziała Katie cicho. – Powtarzałam jej, żeby się trzymała i próbowałam wyłamać długą gałąź, tak jak Dat nas uczył, ale nie mogłam jej sięgnąć, a ona wciąż płakała. Za każdym razem, kiedy spoglądałam za siebie, widziałam jej rękawiczki trochę bliżej krawędzi lodu. A potem już jej nie było. Po prostu zniknęła. – Spojrzała na brata, wstydząc się przyznać, że rozmyślała tego dnia o światowych rzeczach, a jej myśli były tak samo godne potępienia, jak to wszystko, co uczynił on sam. – Byłaby teraz starsza niż ja wtedy.

– Ja też za nią tęsknię, Katie.

– To co innego. – Wbiła wzrok w podołek, połykając łzy. – Najpierw Hannah, potem ty. Dlaczego wciąż tracę tych, których najbardziej kocham?

Jacob położył dłoń na jej dłoni. Po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy Katie rozpoznała w nim swojego brata. Patrzyła na tego gładko ogolonego chłopaka w miejskim zimowym ubraniu, z krótko przyciętymi włosami koloru miedzi – i zamiast niego widziała Jacoba w koszuli i spodniach na szelkach, bez kapelusza, wysiadującego na stryszku na siano, gdzie chował się ze swoimi szalonymi marzeniami, aby studiować angielskie podręczniki do szkoły średniej. Nagle serce zabiło jej mocniej w piersi i poczuła dreszcz biegnący po plecach. Kiedy uniosła wzrok, zobaczyła na lodzie szczupłą dziewczęcą postać, śmigającą lekko tam i z powrotem, sypiącą śniegiem spod stóp. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że rozwiany szal, spódnica i twarz dziewczyny nie zasłaniały ani zaśnieżonego pola rozciągającego się za nią, ani gałęzi wierzby rosnącej na drugim brzegu stawu, przypominających dłonie o długich, chciwych palcach.

Katie nie wierzyła w duchy. Wszyscy ludzie jej podobni dzielili jedno przekonanie: że ciężką pracą w tym życiu można zasłużyć na nagrodę po śmierci. Życie według zasady „czekaj i bądź dobrej myśli” nie zostawiało w światopoglądzie miejsca na zbłąkane dusze ani na zjawy.

Z bijącym mocno sercem, Katie wstała z ławki i ostrożnie wyszła na lód, tam, gdzie widziała ślizgającą się Hannah. Jacob coś krzyczał, ale ledwie go słyszała. Nauczono ją wierzyć, że Bóg wysłuchuje modlitw – i teraz już wiedziała, że to prawda, bo dziś, w tym momencie, wrócili do niej brat i siostra.

Wyciągnęła rękę, szepcząc „Hannah?”, ale palce chwyciły tylko powietrze. Zadrżała, kiedy przezroczysta spódnica siostry owinęła się wokół jej własnych butów.

Silne dłonie ściągnęły ją z lodu, na bezpieczny brzeg stawu.

– Co ty wyprawiasz, do diabła? – Jacob syknął jej do ucha. – Odbiło ci?

– A ty nic nie widziałeś? – Gorąco pragnęła, żeby przytaknął, modliła się o to, bojąc się, że oszalała.

– Co miałem widzieć? – Jacob zmrużył oczy. – Coś tam jest? Hannah, stojąca na środku stawu, wzniosła ręce ku nocnemu niebu.

– Nic – odpowiedziała Katie, a oczy jej lśniły. – Nic tam nie ma.

Nabożeństwo wydawało się nie mieć końca; w tym stwierdzeniu było naprawdę niewiele przesady. Ellie nie mogła wyjść ze zdumienia, że dzieci – mając za sobą czytania z Pisma Świętego i bite dwie godziny głównego kazania – siedzą cichutko jak myszki i ani pisną. W pewnym momencie po sali zaczęła krążyć nieduża miska z krakersami, a do tego szklanka wody; z poczęstunku korzystali rodzice, którzy przyszli na nabożeństwo z maluchami. Ellie, żeby się czymś zająć, liczyła, ile razy kaznodzieja ociera chustką pot z czoła; identyczna biała chustka służyła dziewczynce, która za jej pomocą zabawiała swoją młodszą siostrę, wiążąc dla niej supełkowe myszki i laleczki.

Czując, jak ogólny poziom energii w pomieszczeniu wzrasta, zorientowała się, że nabożeństwo dobiega końca. Zgromadzeni wierni wstali, aby otrzymać błogosławieństwo, a kiedy biskup wypowiedział imię Jezusa, znów padli na kolana. Ellie tym razem nie uklękła, stała, mając silne poczucie wyobcowania. Kiedy usiadła z powrotem obok Katie, zauważyła, że dziewczyna siedzi spięta, sztywno, jakby kij połknęła.

– Co się stało? – zapytała szeptem, ale Katie potrząsnęła tylko głową, zaciskając wargi.

Właśnie przemawiał diakon. Katie wyciągnęła szyję, łowiąc każde jego słowo, aż w końcu przymknęła oczy, a na jej twarzy rozlała się ulga. Kilka rzędów z przodu Ellie dostrzegła Sarę, która w tym momencie opuściła głowę na pierś. Adwokatka dotknęła kolana Katie i palcem narysowała na nim znak zapytania.

– Nie ogłosili spotkania członków kościoła – mruknęła dziewczyna, a w jej głosie perliła się radość. – Nie będzie się dziś nikogo karać.

Ellie przyjrzała się jej w zamyśleniu. Żeby wykręcić się zarówno „angielskiemu” wymiarowi sprawiedliwości, pomyślała, jak i systemowi kar stosowanemu przez jej własny lud, Katie musiałaby mieć chyba dziewięć żywotów, jak kot. Po odśpiewaniu kolejnego hymnu nastąpiło rozesłanie wiernych; po trzech i pół godzinach nabożeństwo dobiegło końca. Katie pomknęła do kuchni, żeby pomóc w przygotowaniu poczęstunku. Ellie chciała iść za nią, ale zaplątała się beznadziejnie w grupkę witających się znajomych. Ktoś zaprowadził ją do stołu, przy którym jedli kaznodzieje oraz biskup i poprosił, aby usiadła.

– Nie – podziękowała, potrząsając głową. Nawet dla niej było całkiem jasne, że tutaj obowiązywała ścisła kolejność przy stole, a ona żadną miarą nie powinna jeść przed innymi.

– Jest pani naszym gościem – powiedział biskup Ephram, wskazując dłonią ławę.

– Muszę znaleźć Katie.

Nagle poczuła na ramionach czyjeś silne dłonie. Uniosła wzrok; Aaron Fisher prowadził ją z powrotem do stołu.

– To jest zaszczyt – wyjaśnił, patrząc jej prosto w oczy. Nie mówiąc już ani słowa, Ellie opadła na wskazaną ławę.

Jeszcze nigdy w życiu Katie nie widziała czegoś takiego jak zakończenie roku akademickiego na Pensylwańskim Uniwersytecie Stanowym. Była to wielka feeria barw, punktowana błyskami fleszów, które raz po raz napędzały jej strachu. Kiedy Jacob, odziany w dostojną czarną togę i biret, maszerował po swój dyplom, Katie klaskała najgłośniej ze wszystkich. Przepełniała ją duma z brata – uczucie obce amiszom, lecz tutaj, w tym uczelnianym świecie, wśród Englischers, słuszne i sensowne. Co więcej, studia zajęły Jacobowi tylko pięć lat, łącznie z tym pierwszym rokiem, poświęconym na opanowanie przedmiotów z programu szkoły średniej, których nigdy się nie uczył. I chociaż Katie w głębi serca nie rozumiała, po co komu więcej niż osiem klas, kiedy i tak trzeba w końcu będzie założyć rodzinę i zająć się domem, to nie mogła zaprzeczyć, że bratu to właśnie było potrzebne. Nieraz czytał jej na głos ze swoich książek, kiedy przyjeżdżała do niego, a ją, zanim zdążyła się obejrzeć, już porywały rozterki Hamleta, Holden Caulfield oczyma duszy przypatrujący się swojej siostrze na karuzeli i Gatsby wyciągający ręce do samotnego zielonego światła.

Nagle, całkiem znienacka, absolwenci wyrzucili birety w górę; chmara czarnych nakryć głowy zawisła w powietrzu niczym stado szpaków spłoszonych postukiwaniem młotków przy stawianiu stodoły. Katie uśmiechnęła się, widząc Jacoba spieszącego ku niej.