Katie opuściła wzrok; czuła, że inaczej nie zdoła się opanować i powie temu człowiekowi, którego praktycznie nie zna, o czymś, z czego nie zwierzała się jeszcze nikomu.
– Aha. – Głos Adama był cichy. – Myślisz, że rozmawiasz z wariatem.
– Wcale tak nie myślę – odpowiedziała natychmiast. – Naprawdę.
– To ma sens, jeśli się nad tym zastanowić. – Zaczął się tłumaczyć. – Gdy wydarzy się jakaś tragedia, powoduje to uwolnienie energii emocjonalnej. Ta energia pozostaje w otoczeniu – odciska się w kamieniu, ścianie domu, drzewie – jakby pozostawiała po sobie wspomnienie. Na poziomie atomowym wszystkie te obiekty są w ruchu, a zatem mogą magazynować energię. A duchy, które widzą żyjący ludzie, są to właśnie ślady tej energii, zatrzymanej w przedmiotach. – Wzruszył ramionami. – Tak w skrócie przedstawia się moja teoria.
Nagle powrócił Jacob, niosąc kartonowe pudełko z popcornem. Postawił je na kolanach Katie.
– Opowiadasz jej o swojej pseudonaukowej pracy?
– Uważaj. – Adam wyszczerzył zęby. – Twoja siostra mi wierzy.
– Moja siostra jest naiwna. – Poprawił go Jacob.
– To już inna sprawa. – Adam przestał zwracać na niego uwagę i zwrócił się wprost do Katie: – Nie warto się wysilać, żeby przekonać tych, którzy nie wierzą, bo oni i tak nigdy tego nie zrozumieją. Z drugiej strony, jeśli ktoś choć raz był świadkiem jakiegoś zjawiska paranormalnego, to będzie wyłaził ze skóry, żeby tylko znaleźć kogoś takiego jak ja, kto zechce go wysłuchać. – Spojrzał jej w oczy. – Każdego z nas coś prześladuje. Niektórzy po prostu potrafią to zobaczyć wyraźniej niż inni.
W środku nocy Ellie zbudził stłumiony jęk. Podniosła się, walcząc z sennością i zobaczyła, że Katie rzuca się pod kołdrą. Podeszła cicho do jej łóżka. Dotknęła czoła dziewczyny.
– Es dut weh – wymamrotała Katie i nagle zerwała z siebie kołdrę. Na przodzie jej nocnej koszuli rosły w oczach dwie okrągłe plamy. – Boli! – zawołała, trąc dłońmi mokrą tkaninę i suchą pościel. – Coś mi się stało!
Ostatnimi czasy wśród znajomych Ellie zaczęło przybywać młodych matek. Nasłuchała się od nich żartów na temat początku laktacji, kiedy to nagle zwykła kobieta zmienia się komiksową superbohaterkę z piersiami jak piłki lekarskie.
– Nic ci się nie stało – uspokoiła dziewczynę. – Tak się właśnie dzieje po urodzeniu dziecka.
– Nie urodziłam żadnego dziecka! – zaskrzeczała Katie. – Neh!
– Odepchnęła Ellie z całej siły, przewracając na twardą podłogę.
– Ich hab ken Kind kaht… mein hatz ist fol!
– Nie rozumiem – warknęła adwokatka.
– Mein hatz ist fol!
Było dla niej ewidentne, że Katie nie obudziła się jeszcze całkiem, że na razie jest tylko przerażona. Postanowiła nie próbować niczego na własną rękę i wybiegła z pokoju, w drzwiach zderzając się z Sarą.
Widok matki Katie w koszuli nocnej, z rozpuszczonymi włosami koloru wąsów kukurydzy sięgającymi poniżej bioder, był dla niej nie lada wstrząsem.
– Co się stało? – zapytała Sara, klękając na podłodze obok łóżka córki, która leżała, ściskając dłońmi piersi. Matka delikatnie odsunęła jej ręce i rozpięła guziki koszuli nocnej.
Ellie skrzywiła się, widząc nabrzmiałe, twarde piersi, poznaczone wyraźnie zarysowaną siateczką cienkich sinych żył. Z obu sutków sączyły się wąziutkie strużki. Sara kazała córce wstać i zaprowadziła ją do łazienki. Katie apatycznie wykonała polecenie. Ellie poszła za nimi i zobaczyła, jak matka metodycznie bierze się do rzeczy i zaczyna masować tkliwe, bolące piersi Córki. Do umywalki trysnął strumień białego mleka.
– To jest dowód – odezwała się w końcu Ellie kategorycznym tonem. – Katie, zobacz sama, co się dzieje z twoim ciałem. Urodziłaś dziecko. To mleko jest dla niego.
– Neh, lus mich gay – załkała Katie, siedząca na sedesie. Ellie zacisnęła zęby i przykucnęła przed nią.
– Wychowałaś się na farmie, gdzie hoduje się krowy. Nie możesz nie rozumieć, co się teraz z tobą dzieje. Jeszcze raz ci mówię: urodziłaś dziecko.
Katie potrząsnęła głową.
– Mein hatz ist fol. Ellie spojrzała na Sarę.
– Co ona mówi?
Matka pogładziła córkę po głowie.
– Mówi, że to nie jest mleko, a ona nie urodziła żadnego dziecka. To wszystko dzieje się dlatego – przetłumaczyła – że jej serce jest pełne po brzegi.
Rozdział szósty
ELLIE
Żeby było jasne: ja nie umiem szyć. Dajcie mi igłę z nitką i posadźcie do obszywania spodni – prędzej przyfastryguję je sobie do ręki, niż zrobię to, co trzeba. Dziurawe skarpetki? Zawsze wyrzucam. Wolę przejść na ścisłą dietę, niż sama poszerzyć sobie sukienkę w pasie. To chyba o czymś świadczy.
A mówię to wszystko tytułem wyjaśnienia, dlaczego nie byłam cała w skowronkach, kiedy Sara zaprosiła mnie, abym przyłączyła się do kobiet, które zebrały się u niej na szycie narzuty. Przez to, co wydarzyło się w nocy, stosunki pomiędzy nami były dość napięte. Rano Sara bez słowa wręczyła Katie długi pas białego muślinu do obrębienia. Propozycja wspólnego szycia była z jej strony swojego rodzaju ustępstwem, ponownym zaproszeniem do jej świata, które poprzednio zostało zawieszone. Wyczułam w tym także milczącą prośbę, abyśmy wszystkie postarały się nie wyolbrzymiać tego, co zaszło w nocy.
– Wcale nie musisz sama szyć – powiedziała Katie, ciągnąc mnie za rękę do dużego pokoju. – Możesz się tylko przyglądać.
Oprócz niej i jej matki zastałam tam jeszcze cztery kobiety: Annę Esch, matkę Leviego, matkę Samuela – Marthę Stoltzfus i dwie kuzynki Sary, Rachelę i Louise Lapp. Dwie ostatnie były młodsze od pozostałych i zabrały ze sobą swoje najmniejsze dzieci. Jedno było jeszcze w powijakach, drugie zaczynało już raczkować; siedziało sobie na podłodze u stóp Racheli Lapp i bawiło się ścinkami.
Narzutę rozłożono na stole. Leżało na niej kilka szpulek białych nici. Kiedy stanęłam w drzwiach, kobiety uniosły głowy znad roboty.
– To jest Ellie Hathaway – zaanonsowała Katie.
– Sie schelt an shook mit uns wohne * – dodała Sara. Anna Esch, chcąc okazać mi szacunek, zapytała po angielsku:
– I jak długo u was będzie?
– Dopóki sprawa Katie nie wejdzie na wokandę – odpowiedziałam. Kiedy tylko usiadłam, córeczka Louise Lapp stanęła na chwiejnych nóżkach i zatoczyła się w moim kierunku, wyciągając łapkę do jasnych guzików na mojej bluzce. Widząc, że zaraz się przewróci, złapałam ją na ręce i posadziłam sobie na kolanach. Połaskotałam małą po brzuszku, żeby ją rozbawić, upajając się kochanym, wilgotnym ciężarem dziecięcego ciałka. Dziewczynka złapała mnie swoimi lepkimi paluszkami za ręce i odrzuciła główkę do tyłu, ukazując delikatne, bielutkie załamanie skóry na szyi. W tej chwili dotarto do mnie – po fakcie – że pozwalam sobie na zupełnie niestosowne czułości z córką kobiety, która najprawdopodobniej nie jest skłonna zaufać mi na tyle, aby oddać własne dziecko pod moją opiekę. Uniosłam wzrok, gotowa do przeprosin – i stwierdziłam, że całe towarzystwo patrzy na mnie z prawdziwym szacunkiem.
No cóż, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Kobiety pochyliły się nad swoim szyciem, a ja bawiłam się z dziewczynką.
– Nie wolisz szyć? – zapytała Sara uprzejmie. Zaśmiałam się.
– Uwierz mi, że wolisz tego nie oglądać.
– Opowiedz jej, Rachelo – wtrąciła Anna Esch z błyskiem w oku – jak kiedyś u Marthy przyszyłaś sobie narzutę do fartucha.