– A po co? – odburknęła Rachela Lapp. – Sama opowiedz, zawsze świetnie ci to wychodzi.
Katie machinalnie nawlekła igłę i pochyliła głowę nad kwadratem białej watoliny. Spod jej ręki zaczął wychodzić drobniutki ścieg, równy jak robiony na maszynie albo przy linijce.
– Niesamowite – powiedziałam, szczerze zafascynowana. – Ledwo je widać.
– Wszyscy robią tak samo dobrze. – Katie zarumieniła się, słysząc tę pochwałę.
Przez jakiś czas kobiety szyły w milczeniu, wdzięcznie pochylając głowy nad przykrytym narzutą stołem, niczym gazele pijące wodę z sadzawki.
– Powiedz nam, Ellie – zagadnęła Rachela – mieszkasz w Filadelfii?
– Tak. Ostatnio.
Martha odgryzła koniec nitki.
– Kiedyś tam byłam, jeden raz. Pociągiem. Gdyby ktoś mnie pytał, to widziałam tam wielki tłum ludzi biegających nie wiadomo za czym i spieszących się nie wiadomo do czego.
Wybuchnęłam śmiechem.
– Tak tam mniej więcej jest.
Nagle ze stołu spadła jedna szpulka nici, prosto na głowę śpiącego w małym koszyku chłopczyka w powijakach, który zaczął wywijać rączkami, a potem zaniósł się głośnym, niepowstrzymanym szlochem. Katie, siedząca najbliżej, wyciągnęła do niego ręce, chcąc uspokoić.
– Nie dotykaj go.
Karcące warknięcie przeleciało przez pokój niczym kamień wrzucony oknem, zatrzymując ręce szyjących kobiet, które zawisły nad narzutą niczym dłonie uzdrowicielek podczas seansu. Rachela, która wypowiedziała te słowa, wbiła swoją igłę w materiał, po czym sama wzięła synka na ręce i przytuliła do piersi.
– Rachelo Lapp! – ofuknęła ją Martha Stoltzfus. – Co cię ugryzło? Rachela odpowiedziała, nie patrząc na Sarę ani na Katie:
– Nie chcę, żeby Katie robiła coś przy moim dziecku, to wszystko. Jej sprawy leżą mi na sercu, ale Joseph to mój syn.
– A Katie to moja córka – odezwała się Sara, powoli odmierzając słowa.
Martha położyła dłoń na oparciu krzesła Katie.
– Dla mnie też jest jak córka.
Rachela uniosła podbródek, ledwie odrobinę.
– Jeśli nie jestem tu mile widziana…
– Jesteś, Rachelo – powiedziała Sara cicho. – Ale nie wolno ci traktować mojej Katie jak nieproszonego gościa w jej własnym domu.
Siedziałam z zapartym tchem na samym brzeżku krzesła, czując rozlewające się po piersi wilgotne ciepło, które biło od śpiącej córeczki Louise. Czekałam w napięciu, kto wygra to starcie.
– Saro Fisher, wiesz, co ja o tym myślę… – zaczęła Rachela, ciskając oczami błyskawice, ale zanim zdążyła dokończyć zdanie, rozległ się głośny dzwonek.
Wystraszone kobiety zaczęły rozglądać się wokół siebie. Pełna najgorszych przeczuć, przełożyłam dziecko na lewą rękę, a prawą sięgnęłam do kieszeni po komórkę. Czując na sobie spojrzenia szeroko otwartych oczu, nacisnęłam klawisz i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
– Halo?
– Boże drogi, Ellie, od kilku dni już do ciebie wydzwaniam. Czy ty tam w ogóle nie włączasz tej komórki?
I tak byłam w szoku, że bateria wytrzymała tak długo. Miałam też cichą nadzieję, że telefon mi padnie, zanim Stephen zadzwoni, żebym nie musiała z nim rozmawiać. Żony amiszów wpatrywały się we mnie jak sroka w gnat, zapomniawszy chwilowo o swojej scysji.
– Muszę odebrać – powiedziałam przepraszającym tonem, składając śpiące maleństwo w ramiona matki.
– Telefon? – wykrztusiła Louise, co zdążyłam jeszcze usłyszeć, wychodząc. – W domu?
Odpowiedzi Sary już nie dosłyszałam, ale kiedy rozmawiałam ze Stephenem w kuchni, dobiegł mnie wyraźnie skrzyp kół bryczki sióstr Lapp na podjeździe.
– Stephen, w tej chwili trudno mi rozmawiać.
– W porządku, to potrwa tylko chwilę. Muszę coś wiedzieć. W mieście krąży taka głupia plotka, że występujesz jako obrońca z urzędu w sprawie jakiejś dziewczyny z rodziny amiszów. I że sędzia kazał ci zamieszkać na farmie.
Zawahałam się. Stephen nigdy w życiu nie pozwoliłby wykręcić sobie takiego numeru.
– Nie nazwałabym siebie obrońcą z urzędu – odparłam. – Na razie nie ustaliliśmy kwestii honorarium, to wszystko.
– A co z resztą? I gdzie ty w ogóle jesteś?
– W Lancaster. A właściwie pod miastem Lancaster, w powiecie Paradise.
Wyobraziłam sobie, jak ta gruba, błękitna żyła na jego czole zaczyna nabrzmiewać. Zupełnie jakbym przy tym była.
– I w taki sposób się relaksujesz?
– To było nie do przewidzenia, Stephen. Sprawa rodzinna. Musiałam się tym zająć.
Zaśmiał się tylko.
– Sprawa rodzinna? Masz krewnych amiszów? Bliższych, dalszych? A może ze strony matki jesteś spokrewniona z krysznowcami? Nie bujaj, Ellie. Mnie możesz powiedzieć prawdę.
– Właśnie mówię – zgrzytnęłam zębami. – To nie jest sztuczka, żeby zwrócić na siebie uwagę. Wprost przeciwnie. Wiem, że to wygląda zawile, ale w skrócie jest tak: podjęłam się obrony swojej kuzynki. Mieszkam na farmie, bo to był jeden z warunków zwolnienia za kaucją. I tyle.
Chwila ciszy, trwająca jedno uderzenie serca.
– Muszę przyznać, Ellie, że bardzo mi przykro. Mogłaś mi powiedzieć, co planujesz, zamiast tak się kryć z tą sprawą. Jeśli naprawdę zależy ci na zdobyciu renomy specjalistki od sensacyjnych przypadków -
sensacyjnych w całej rozciągłości – to mogłem ci przecież jakoś pomóc, doradzić. Może nawet zaprotegować cię w swojej firmie.
– Nie chcę, żebyś mnie protegował w swojej firmie – ucięłam. – Nie zależy mi na sensacyjnych przypadkach. I prawdę mówiąc, nie mieści mi się w głowie, że mogłeś odebrać to wszystko jako osobistą zniewagę, jakbym chciała zrobić akurat tobie na złość. – Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że wolna dłoń zacisnęła mi się w pięść. Rozprostowałam kolejno palec za palcem.
– Jeżeli ta sprawa potoczy się tak, jak się zapowiada, to przyda ci się pomoc. Mogę przyjechać i wystąpić jako twój doradca. Będziesz miała firmę na miejscu.
– Dzięki, Stephen, ale nic z tego. Rodzice mojej klientki z ledwością zaakceptowali u siebie jednego prawnika. Nie ma mowy, żeby pozwolili zrobić sobie z domu kancelarię.
– I tak mógłbym do ciebie podskoczyć. Może przy mnie coś świeżego wpadnie ci do głowy. Albo po prostu usiądziemy sobie na ganku, na huśtawce i będziemy popijać lemoniadę.
Niewiele brakowało, a bym się zgodziła. Oczyma duszy ujrzałam maczek piegów rozsianych na jego karku, zobaczyłam, jak myje zęby, po swojemu przekrzywiając nadgarstek; niemalże owiał mnie jego zapach, bijący z szaf i bieliźniarek, z pościeli. Były to obrazy, które same stanęły mi przed oczami, tak dobrze znane, tymczasem świat, w którym z własnej woli zamieszkałam, na każdym kroku porażał mnie swoją obcością. Gdybym miała przy sobie kogoś rozpoznawalnego, kogo kiedyś kochałam, gdybym mogła pod koniec każdego dnia zobaczyć tego kogoś obok siebie – wtedy sprawa Katie wróciłaby na swoje miejsce. Stałaby się z powrotem częścią mojej pracy, a nie elementem życia.
Ścisnęłam mocniej malutki telefon i zamknęłam oczy.
– Najlepiej chyba będzie – usłyszałam własny szept – jeśli poczekamy i zobaczymy, co się wydarzy.
Sara siedziała samotnie przy narzucie, pochylając głowę nad szyciem.
– Przepraszam – powiedziałam. – Za ten telefon. Machnęła ręką na znak, że mam się nie przejmować.
– Nic się nie stało. Mąż Marthy Stoltzfus ma telefon w stajni. Jest mu potrzebny do załatwiania interesów. Rachela po prostu zaczęła zadzierać nosa. – Westchnęła, wstała od stołu i zaczęła zbierać szpulki. – Posprzątam to – powiedziała. – Po co ma tak leżeć.
Ujęłam dwa rogi narzuty, żeby pomóc jej ją złożyć.