Выбрать главу

– Zbierz tylko zeznania od świadków, a ja już ci to wynagrodzę – obiecał Frank, otwierając przed Lizzie drzwi. – Specjalnie wyszukam jakiś smakowity czyn karalny, taki w sam raz dla ciebie.

– Obejdzie się bez kumoterstwa – ofuknęła go Lizzie, ale nawet kiedy już wsiadła do samochodu i ruszyła w stronę farmy Fisherów, wciąż jeszcze się uśmiechała.

Na podwórzu Fisherów stały radiowóz, karetka i bryczka. Lizzie wysiadła, podeszła do drzwi domu i zapukała.

Nikt nie odpowiedział, ale po chwili dobiegło ją pozdrowienie, które wypowiedział ktoś za jej plecami. Głos był kobiecy, o modulowanej, dialektalnej intonacji zmiękczającej spółgłoski. Odwróciła się i ujrzała kobietę średnich lat, w stroju typowym dla amiszów – lawendowej sukni przepasanej czarnym fartuchem – szybkim krokiem zmierzającą w jej kierunku.

– Jestem Sara Fisher. W czym mogę pani pomóc?

– Sierżant Lizzie Munro, wydział dochodzeniowo – śledczy.

Sara Fisher skinęła poważnie głową i zaprowadziła Lizzie do komórki, gdzie było już dwóch ratowników z pogotowia. Klęczeli nad niemowlęciem. Lizzie przykucnęła obok.

– Co tam macie?

– Noworodek, niedawno urodzony. Kiedy tu przyjechaliśmy, nie oddychał i nie miał pulsu. Próbowaliśmy reanimować, nie udało się. Znalazł go pomocnik farmera, zawiniętego w tę zieloną koszulę i przykrytego derką. Trudno stwierdzić, czy urodził się żywy, czy martwy, w każ – dym razie ktoś próbował go ukryć. Jeden z waszych kręci się przy krowach. Od niego pewnie dowiesz się czegoś więcej.

– Zaraz, zaraz. Ktoś chciał ukryć to dziecko zaraz po urodzeniu?

– Zgadza się. Mniej więcej trzy godziny temu – mruknął potakująco ratownik.

Nie stąd, ni zowąd zwyczajna „robota dla pogotowia” skomplikowała się daleko bardziej, niż Lizzie skłonna była się spodziewać, zaś najbardziej prawdopodobny podejrzany stał tuż obok, nie dalej jak trzy kroki od niej. Podniosła wzrok i spojrzała na Sarę Fisher, która przyglądała się całej scenie, oplótłszy się ciasno ramionami.

– Nie żyje? – zapytała i wzdrygnęła się.

– Obawiam się, że tak, pani Fisher.

Lizzie otworzyła usta, chcąc zadać pytanie, ale przeszkodził jej zgłuszony odgłos przestawianych urządzeń gospodarczych.

– Co to? – zdziwiła się.

– Mężczyźni kończą doić krowy.

– Doić krowy? – Lizzie uniosła brwi ze zdziwienia.

– Trzeba to zrobić – odpowiedziała cicho Sara. – Mimo wszystko. Nagle Lizzie ogarnęło ogromne współczucie dla tej kobiety.

Życie biegnie dalej, nie zatrzymuje się nad śmiercią – i właśnie Sara Fisher powinna wiedzieć o tym najlepiej. Położyła dłoń na jej ramieniu i nie mając pewności co do stanu psychicznego swojej rozmówczyni, powiedziała łagodnym głosem:

– Wiem, że to dla pani bardzo trudne, ale muszę zadać kilka pytań na temat pani dziecka.

Sara Fisher uniosła wzrok i spojrzała jej prosto w oczy.

– To nie jest moje dziecko – odparła. – Nie mam pojęcia, skąd się tutaj wzięło.

Pół godziny później Lizzie pochyliła się do ucha fotografa policyjnego.

– Same miejsca, nic więcej – ostrzegła go. – Amisze nie lubią, jak robi im się zdjęcia.

Fotograf skinął głową. Obszedł z aparatem komórkę, a potem zrobił kilka zbliżeń zwłok dziecka.

Przynajmniej rozumiem teraz, po co mnie tu wezwali, pomyślała Lizzie. Martwy, niezidentyfikowany noworodek, porzucony przez nieznaną matkę. I do tego gdzie? Na farmie amiszów.

Zdążyła już porozmawiać z sąsiadami Fisherów, małżeństwem luteranów. Oboje zapewnili ją solennie, że nigdy w życiu nie słyszeli u nich nawet podniesionych głosów, co się zaś tyczyło dziecka, to byli w kropce; w ogóle nie mieściło im się w głowie, skąd mogło się ono wziąć. Ich dwie nastoletnie córki – jedna z nich paradująca z kolczykami w nosie i w pępku – miały alibi na miniony wieczór, ale zgodziły się poddać badaniom ginekologicznym, aby można je było wykluczyć z grona podejrzanych.

Natomiast Sara Fisher odmówiła zgody na badania.

Lizzie stała pod ścianą mleczarni, rozmyślając nad wszystkim, czego się dowiedziała. Patrzyła, jak Aaron Fisher przelewa mleko z małej, ręcznej blaszanki do dużej stągwi. Był to wysoki, ciemnowłosy mężczyzna; ramiona miał węzłowate od muskułów wyrobionych pracą w gospodarstwie. Skończył przelewać, odstawił blaszankę i odwrócił się do Lizzie – teraz mógł poświęcić jej całą swoją uwagę.

– Moja żona nie była w ciąży, pani sierżant – powiedział.

– Czy jest pan tego pewien?

– Sara nie może już rodzić. Tak orzekli lekarze, po tym, jak ostatni poród niemalże zakończył się dla niej tragicznie.

– A państwa dzieci, panie Fisher… Gdzie one były, kiedy znaleziono tego noworodka?

Przez twarz mężczyzny przemknął cień, niknąc momentalnie, ledwie Lizzie zdążyła go zauważyć.

– Jedna córka spała na piętrze. Drugiej… nie ma tutaj.

– Wyprowadziła się?

– Nie żyje.

– Ile lat ma ta córka, która spała na piętrze?

– Osiemnaście.

Słysząc to, Lizzie podniosła głowę. Ani Sara Fisher, ani ratownicy nie wspomnieli choćby jednym słowem, że w tym domu mieszka jeszcze jedna dojrzała kobieta.

– Czy to możliwe, że była w ciąży, panie Fisher?

Gospodarz poczerwieniał tak mocno, że aż się przestraszyła, że coś mu się stało.

– Przecież nie ma jeszcze męża.

– To nie jest konieczny warunek, proszę pana.

Aaron Fisher spojrzał kobiecie – detektywowi prosto w oczy. W jego wzroku był chłód.

– Dla nas jest.

Dojenie czterdziestu mlecznych krów ciągnęło się w nieskończoność, lecz wcale nie dlatego, że przybyło jeszcze kilku policjantów. Samuel wypuścił jałówki na pastwisko, zamknął za nimi bramę i ruszył w kierunku domu. Wiedział, że powinien pomóc Leviemu przy porannym zamiataniu obory, ale zdecydował, że ten jeden raz praca może zaczekać.

Nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapukać, ale od razu otworzył drzwi i wszedł jak do siebie, jakby cały ten dom, wraz z młodą kobietą krzątającą się w kuchni, już należał do niego. Stanął na progu, przyglądając się jej profilowi, zarysowanemu piękną linią w promieniach słońca, które barwiły jej miodowe włosy czystym złotem. Wodził za nią oczami, patrząc na jej ruchy, szybkie i zręczne. Właśnie przygotowywała śniadanie.

– Katie – pozdrowił ją, wchodząc do środka.

Odwróciła się błyskawicznie, spłoszona, a łyżka wypadła jej z ręki i wylądowała w misce pełnej ciasta na naleśniki.

– Samuel! Co dziś tak wcześnie? – Zerknęła ponad jego ramieniem, jakby spodziewała się zobaczyć wielką armię ciągnącą w ślad za nim. – Mama powiedziała, że mam zrobić tyle jedzenia, żeby starczyło dla wszystkich.

Samuel podszedł do niej i zabrał miskę, odstawiając ją na stół. Wziął ją za obie ręce.

– Nie wyglądasz najlepiej.

– Dzięki za komplement – skrzywiła się. Przyciągnął ją do siebie.

– Wszystko w porządku?

Podniosła na niego wzrok. Jej oczy miały lazurowy kolor oceanicznych fal, które widział kiedyś na okładce magazynu podróżniczego. Tak też właśnie wyobrażał sobie nieskończoną głębię oceanu. To te oczy pierwsze przykuły jego uwagę, sprawiły, że dostrzegł Katie w tłumie ludzi zgromadzonych na mszy. Patrząc w nie, wierzył święcie, że dla tej jednej kobiety zrobi wszystko, nawet za sto lat.

Odsunęła się od niego i zaczęła przewracać naleśniki.

– Znasz mnie nie od dziś – powiedziała rwącym się głosem. – Zawsze się denerwuję, kiedy widzę tych Englischers *.

вернуться

* Na określenie człowieka spoza swojej wspólnoty, czyli „ze świata”, amisze używają słowa Englisher czyli „Anglik” (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).