Выбрать главу

– Stephen – odpowiedziałam zdumiona – kiedy pięć lat temu byłam u was na rozmowie kwalifikacyjnej, oświadczyłeś mi, że nie wyobrażasz sobie związku z kobietą, która pracuje z tobą w jednej firmie.

– Ellie – wzruszył ramionami – pięć lat temu to było co innego. I miał rację. Pięć lat wcześniej dopiero zaczynałam karierę.

Pięć lat wcześniej wierzyłam, że na uniewinnieniu korzysta przede wszystkim klient, a nie adwokat, czyli ja. Pięć lat wcześniej o takiej okazji jak oferta pracy w firmie Stephena mogłam sobie najwyżej pomarzyć. Uśmiechnęłam się do mego.

– To o której mam to spotkanie?

Po jakimś czasie przeprosiłam go i poszłam do toalety, która miała własną obsługę w postaci cierpliwej pani siedzącej obok stoliczka z bezpłatnymi kosmetykami do makijażu, lakierem do włosów i perfumami. Zamknęłam się w kabinie i zaczęłam płakać; lałam gorzkie łzy, wspominając sześć dziewczynek w sądzie i ten materiał dowodowy, który z powodzeniem udało mi się ukryć, a także na myśl o adwokatce, którą chciałam być dawno temu, kiedy dopiero skończyłam prawo i byłam tak zasadnicza, że za nic w świecie nie podjęłabym się prowadzenia takiej sprawy, a nawet gdyby, to na pewno nie stanęłabym na głowie, żeby ją wygrać.

Wróciłam do umywalni i zaczęłam myć ręce. Podwinęłam rękawy marynarki, namydliłam dłonie i tarłam skórę do czerwoności; po wierzchu, między palcami, pod paznokciami. Nagle poczułam, że ktoś klepie mnie po ramieniu; za mną stała pani z obsługi, trzymając w dłoni płócienny ręcznik. Spojrzenie jej ciemnych jak kasztany oczu było twarde i dobitne.

– Kochana – usłyszałam – są takie plamy, które nigdy nie zejdą.

W moich koszmarach przewijało się jeszcze jedno dziecko, lecz ani razu nie zobaczyłam jego twarzy. To było moje dziecko, to, którego nigdy nie miałam i, wszystko na to wskazywało, że nigdy mieć nie będę. Ludzie często żartują sobie z zegara biologicznego, ale kobiety takie jak ja czują go w sobie – chociaż muszę przyznać, że kiedy był jeszcze zaledwie budzikiem, nie słyszałam go wcale. Dopiero w momencie, gdy jego tykanie zaczęło odliczać wybuch bomby, dotarło do mnie, że on istnieje i cały czas chodzi. Czekaj, zwlekaj, czekaj, zwlekaj, a potem bum! i nic już nie zrobisz, nic nie poradzisz.

Chyba jeszcze nie wspomniałam, że żyłam wtedy ze Stephenem już od ośmiu lat.

Następnego dnia po uniewinnieniu dyrektor od Świętego Ambrożego przysłał mi dwa tuziny czerwonych róż. Stephen wszedł do kuchni akurat wtedy, gdy upychałam je w koszu na śmieci.

– Dlaczego to robisz? Odwróciłam się do niego, powoli.

– Powiedz, czy ciebie też to dręczy, że kiedy raz przekroczysz granicę, to już nie ma powrotu?

– Jezu, znowu ten Konfucjusz. Nie możesz powiedzieć, o co ci chodzi?

– Właśnie mówię. Chcę wiedzieć, czy cię to boli. Tutaj – dotknęłam palcem piersi w miejscu, gdzie biło moje wciąż jeszcze obolałe serce. – Chcę wiedzieć, czy zdarza ci się czasem spojrzeć na ludzi, którzy siedzą po przeciwnej stronie sali sądowej, tych ludzi, którym jakiś kryminalista zrujnował życie. Powiedz mi, czy myślisz o nich, kiedy wiesz dobrze, że twój klient jest winny, winny jak wszyscy diabli?

Stephen wziął do ręki swój kubek na kawę.

– Przecież ktoś musi go bronić. Tak działa nasz system prawny. A ty, skoro masz takie czułe serduszko, to może zgłoś się do pracy w biurze prokuratora okręgowego? – Wyjął różę z kosza, ułamał łodyżkę i zatknął mi kwiat za ucho. – Musisz przestać o tym myśleć. A może byśmy tak podjechali na plażę i wskoczyli do morza? – Pochylił się bliżej ku mnie. – Nago?

– Seks to nie jest plaster z opatrunkiem, Stephen. Cofnął się o krok.

– Och, przepraszam. To było już tak dawno, że zdążyłem zapomnieć.

– Nie chcę teraz dyskutować akurat o tym.

– I nie ma takiej potrzeby. Mam już córkę, dwadzieścia jeden lat w tym roku.

– Ale ja nie mam. – Te słowa zawisły w powietrzu, ulotne, lecz nie do przeoczenia, jak bańka mydlana na ułamek sekundy przed pęknięciem. – Posłuchaj mnie. Potrafię zrozumieć, dlaczego mężczyzna nie chce przywrócić sobie płodności po wazektomii, ale można przecież inaczej…

– Nie można. Nie zamierzam patrzeć, jak przeglądasz do poduszki katalogi banków nasienia. Nie zamierzam też spowiadać się opiece społecznej, która musi wściubić nos we wszystko, od zeznań podatkowych po szufladę z bielizną, zanim wyda mi pozwolenie na adopcję jakiegoś małego Chińczyka, którego rodzice porzucili na szczycie góry, żeby umarł z zimna…

– Przestań, Stephen! Co ci się stało?

O dziwo, Stephen uciszył się w jednej chwili i usiadł, zaciskając wargi. Widać było, że jest wściekły.

– Tego nie musiałaś mówić – odezwał się po długiej chwili milczenia. – Naprawdę mnie uraziłaś.

– Czym?

– Powiedziałaś… że mnie posrało! Spojrzałam mu w oczy.

– Powiedziałam: „Co ci się stało”.

Stephen zamrugał, a potem wybuchnął śmiechem.

– Co ci się stało? No nie! Źle cię zrozumiałem.

Nie pierwszy raz i nie ostatni, pomyślałam, ale ugryzłam się w język i nie powiedziałam tego na głos.

Kancelarie firmy Pfister, Crown i DuPres zajmowały trzy piętra nowoczesnego wieżowca ze szkła i stali, stojącego w centrum Filadelfii. Na spotkanie ze wspólnikami stroiłam się kilka godzin, cztery razy zmieniając koncepcję, zanim wybrałam taki kostium, w którym najbardziej wyglądałam na kobietę sukcesu. Użyłam więcej antyperspirantu niż zazwyczaj. Wypiłam bezkofeinową kawę, bo bałam się, że od prawdziwej będą mi się trzęsły ręce. Przejechałam w myśli trasę do biurowca w centrum i przeznaczyłam sobie na dojazd prawie godzinę, chociaż to było nie więcej niż dwadzieścia pięć kilometrów.

Dokładnie o godzinie jedenastej rano wślizgnęłam się za kierownicę swojej hondy.

– Starszy wspólnik – mruknęłam pod nosem, zerkając we wsteczne lusterko. – Pensja minimum trzysta tysięcy rocznie. – Wsunęłam na nos okulary przeciwsłoneczne i ruszyłam na autostradę.

Stephen zostawił mi w samochodzie kasetę ze swoją specjalną składanką, która miała, jak to się wyraził, „dawać kopa”. Słuchał jej zawsze, kiedy jeździł do sądu. Uśmiechając się lekko, włożyłam kasetę do odtwarzacza, a samochód momentalnie zaczął dudnić w rytm bębnów. Rozkręciłam głośność prawie do oporu, tak, że ledwie usłyszałam wściekły klakson ciężarówki, której zajechałam drogę, zmieniając pasy jak w slalomie.

– Oj – westchnęłam, zaciskając palce na kierownicy, która w tym samym momencie szarpnęła mi się w rękach. Chwyciłam ją mocniej, ale to dało tylko tyle, że samochód targnął się jak wierzgający mustang. Poczułam, jak z gardła do żołądka spływa mi chłodna strużka strachu; momentalnie ogarnęła mnie panika, która przychodzi wtedy, gdy człowiek uświadamia sobie, że właśnie zdarzyło się coś fatalnego i najzwyczajniej w świecie nie starczy mu już czasu, żeby zrobić cokolwiek. We wstecznym lusterku zobaczyłam, jak potężna ciężarówka, trąbiąc zajadle, zawisa nad moim samochodem, który w tym momencie zadygotał konwulsyjnie i stanął pośrodku autostrady, jakby wjechał na ścianę. Dookoła, ze średnią prędkością stu kilometrów na godzinę, zaczęły śmigać inne pojazdy.

Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na huk i wstrząs. Nie doczekałam się.

Pół godziny później, wciąż jeszcze na miękkich nogach, stałam obok Boba, właściciela i ojca chrzestnego warsztatu napraw samochodowych „U Boba”, wysłuchując wykładu na temat tego, co stało się z moim samochodem.