– Ellie, Ellie – usłyszałam śpiewny głos ciotki. Pachniała pomarańczami i windeksem, płynem do szyb; jej szerokie ramię było wręcz stworzone do tego, aby złożyć na nim głowę. Skończyłam już trzydzieści dziewięć lat, ale w jej objęciach miałam znów jedenaście.
Poszłyśmy razem w stronę niewielkiego parkingu.
– Powiesz mi teraz, co się stało?
– Nic się nie stało. Chciałam was zobaczyć. Leda prychnęła.
– Przyjeżdżasz tutaj tylko wtedy, gdy zaczynają puszczać ci nerwy. Stephen zrobił coś nie tak? – Nie odpowiedziałam. Leda zmrużyła oczy. – A może nic nie zrobił i w tym właśnie problem?
Westchnęłam.
– Nie chodzi o Stephena. Prowadziłam ciężką sprawę i… muszę trochę odpocząć.
– Przecież wygrałaś. Mówili o tym w telewizji.
– Wygrana to nie wszystko.
Ku mojemu zaskoczeniu Leda nic nie odpowiedziała. Na autostradzie zasnęłam. Obudziłam się gwałtownie, dopiero kiedy wjechałyśmy na podjazd.
– Przepraszam – powiedziałam, zawstydzona. – Nie chciałam tak odpłynąć.
Leda z uśmiechem poklepała mnie po ręce.
– Możesz tu odpoczywać, ile tylko zechcesz.
– Nie będę siedzieć długo, na pewno. – Zabrałam swoje walizki z tylnego siedzenia i poszłam za nią na ganek.
– I tak miło, że wpadłaś, bez różnicy, na dwa dni czy na dwa tygodnie – powiedziała Leda. Nagle przekrzywiła głowę, nadstawiając ucha. – Telefon dzwoni. – Pchnęła drzwi i wbiegła do środka, żeby odebrać. – Halo?
Postawiłam walizki na podłodze i przeciągnęłam się, bo czułam bóle w plecach. Kuchnia ciotki Ledy, jak zwykle wysprzątana na wysoki połysk, wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam: na ścianie kawałek płótna z próbkami haftu, na półce słoik – świnka z ciastkami, na podłodze linoleum w czarno – białą szachownicę. Kiedy zamknęłam oczy, bez wysiłku wyobraziłam sobie, że nigdy stąd nie wyjechałam, a najtrudniejszą decyzją dzisiejszego dnia ma być wybór miejsca na popołudniową drzemkę – drewniany leżak na tyłach domu czy skrzypiąca huśtawka na zamkniętym ganku? W głosie Ledy, rozmawiającej przez telefon, dało się wyczuć zdziwienie; najwyraźniej nie spodziewała się, że ta osoba kiedyś do niej zadzwoni.
– Już dobrze, Saro, cicho… – szeptała uspokajająco do słuchawki. – Was ist letz?
Udało mi się pochwycić tylko pojedyncze słowa tego obcego języka: an Kind… er hat an Kindgfuna… es Kind va dodt *. Usiadłam ciężko na kuchennym stołku, czekając, aż Leda skończy rozmawiać.
Odwiesiła słuchawkę, ale przez długą chwilę nie zdejmowała z niej dłoni. Potem odwróciła się do mnie, blada i wstrząśnięta.
– Ellie, bardzo cię przepraszam, ale muszę gdzieś pojechać.
– Mam ci w czymś…?
– Zostań – przerwała mi. – Przyjechałaś tutaj odpocząć. Przyglądałam się przez okno, jak wycofuje samochód z podjazdu.
Leda poradzi sobie z każdym problemem, pomyślałam. Zawsze tak było. Położyłam nogi na sąsiednim stołku i uśmiechnęłam się do siebie. Kwadrans w tym raju * i proszę, od razu mi lepiej.
Rozdział trzeci
– Neh! – wrzasnęła Katie, usiłując kopnąć ratownika z pogotowia, który chciał pomóc jej wsiąść do karetki. – Ich will net gay!
Lizzie przyglądała się, jak dziewczyna stawia zaciekły opór. Dół jej sukienki, uszytej z soczyście zielonego materiału, był teraz cały pokryty czarnymi plamami krwi. Obok ciasnym półkolem stali, wstrząśnięci, jej rodzice, Samuel oraz Levi. Wysoki blondyn wystąpił o krok, zaciskając zęby.
– Postaw ją na ziemi – rozkazał płynną angielszczyzną. Ratownik spojrzał na niego.
– Kolego, ja tu jej pomagam. – W końcu udało mu się wciągnąć Katie do środka. – Państwo mogą jechać z nią – zwrócił się do Fisherów.
Sara Fisher chwyciła męża za przód koszuli, zalewając go potokiem błagalnych słów w języku, którego Lizzie nie rozumiała. Aaron potrząsnął głową, po czym odwrócił się i odszedł, wołając do siebie pozostałych mężczyzn. Jego żona ostrożnie wdrapała się na tył karetki i ujęła dłoń córki, szepcząc coś do niej. Po chwili Katie się uspokoiła. Ratownicy zamknęli dwuskrzydłowe drzwi i karetka ruszyła długim podjazdem, sypiąc spod kół kamykami i wzburzając tumany pyłu.
Lizzie, chociaż wiedziała, że musi jechać do szpitala, żeby porozmawiać z lekarzami, którzy będą badali Katie, nie ruszyła się z miejsca. Obserwowała Samuela, który nie poszedł za Aaronem Fisherem, tylko stał, jakby wrósł w ziemię, patrząc za karetką, dopóki nie znikła mu z oczu.
Świat mijał ją z ogromną prędkością. Nad głową widziała mknące szybko kreski białego, fluorescencyjnego światła, wyglądające zupełnie jak przerywana linia na środku drogi, kiedy wygląda się przez tylne okno jadącej bryczki. Nosze, na których leżała, zatrzymały się nagle. U wezgłowia rozległ się czyjś głos: „Uwaga, na trzy… raz, dwa, trzy!” i uniosła się w powietrze, lądując łagodnie na zimnym, lśniącym stole.
Ratownik poinformował wszystkich, że pacjentka nazywa się Katie i – Boże drogi! – że miała krwawienie. Zobaczyła nad sobą twarz jakiejś kobiety, przyglądającej jej się uważnie.
– Katie? – usłyszała jej głos. – Mówisz po angielsku?
– Ja – mruknęła.
– Jesteś w ciąży?
– Nie!
– Czy możesz nam powiedzieć, kiedy miałaś ostatni okres?
Jej policzki zapłonęły głęboką czerwienią i odwróciła głowę, nie mówiąc ani słowa.
Światła i dźwięki tego dziwnego szpitala atakowały jej zmysły. Falowały jasne parawany; ze wszystkich stron dobiegały sygnały i terkoty; rozlegały się ludzkie głosy, rozproszone, ale w niepojęty sposób zsynchronizowane, zupełnie jak pobożne hymny śpiewane w kanonie.
– Ciśnienie osiemdziesiąt na czterdzieści – mówiła jedna pielęgniarka.
– Puls sto trzydzieści.
– Częstość oddechów?
– Dwadzieścia osiem.
– Pani Fisher – lekarz zwrócił się wprost do matki Katie – czy pani córka była w ciąży?
Sara, oszołomiona szpitalnym rozgardiaszem, nie powiedziała ani słowa, patrzyła tylko na niego.
– Jezu… – westchnął. – Rozbierzcie ją.
Katie poczuła, jak ciągną ją za ubranie, dotykają bielizny.
– To jest część sukienki, nie mogę znaleźć guzików – poskarżyła się jedna z pielęgniarek.
– Nie ma guzików, wszystko spięte szpilkami. A to co…?
– Rozetnijcie, jeśli trzeba. Chcę dostać wyniki badania zewnętrznych narządów płciowych, gonadotropinę kosmówkową z moczu i morfologię. Badanie grupy krwi wysłać do banku krwi. – Twarz lekarza ponownie zawisła nad Katie. – Katie, będę teraz badał twoją macicę. Rozumiesz? Leż spokojnie, muszę dotknąć cię między nogami…
Wystarczyło, że poczuła pierwszy, delikatny dotyk i od razu zaczęła wierzgać.
– Unieruchomić – polecił lekarz. Dwie pielęgniarki przypięły ją strzemionami za kostki do stołu. – Nie bój się, leż spokojnie. Nic ci nie zrobię. – Po policzkach Katie popłynęły łzy. Lekarz zaczął dyktować pielęgniarce z notatnikiem: – Mamy tu coś, co wygląda na odchody krwawe, a oprócz tego miękką, niekurczącą się macicę, wielkości typowej dla dwudziestego czwartego tygodnia ciąży i chyba rozwarcie szyjki macicy. Trzeba zrobić USG, żeby wiedzieć, co się dzieje. Co z tym krwawieniem?
– Jeszcze nie ustało.
– Wezwijcie ginekologa – położnika.