Na policzki Katie wypłynął rumieniec.
– Jacob, jakie to jest piękne.
Nawet on sam był zdumiony; tych kilka wypowiedzianych w nabożnym zachwycie słów sprawiło, że dojrzał w niej zupełnie inną osobę, podobną do tamtych, od których w dzieciństwie i wczesnej młodości zawsze trzymał się z daleka.
– To prawda – skinął głową. – Tak samo piękne jak ty.
Do biura prokuratora okręgowego Lizzie zadzwoniła z samochodu, w drodze do szpitala.
– George Callahan – usłyszała w słuchawce szorstki męski głos.
– No, proszę, kto by pomyślał, że trafię na samego kierownika. A gdzie twoja sekretarka?
George zaśmiał się, kiedy poznał, z kim rozmawia.
– Nie wiem, Lizzie – odpowiedział. – Pewnie poszła przypudrować nos. Chcesz, to cię zatrudnię na jej miejsce?
– Nie dam rady. Za bardzo się uwijam przy łapaniu przestępców, żebyście mieli kogo sądzić.
– I za to ci muszę podziękować. Dzięki tobie mogę być pewny swojej posady.
– W takim razie komfortowo posłuchaj: w miejscowym gospodarstwie amiszów znaleźliśmy w oborze martwe niemowlę. Moim zdaniem coś się tutaj nie zgadza. Jadę właśnie do szpitala, żeby porozmawiać z prawdopodobną podejrzaną i chciałam cię uprzedzić, że w najbliższej przyszłości możesz prowadzić oskarżenie.
– W jakim wieku było dziecko i gdzie je znaleziono? – George przestawił się na tryb zawodowy.
– To był noworodek, natrafiono na niego kilka godzin po porodzie. Leżał przykryty końskimi derkami – powiedziała Lizzie. – Wszyscy przesłuchani zeznają, że w domu nie spodziewano się dziecka.
– Urodziło się martwe?
– Lekarz sądowy uważa, że nie.
– W takim razie należy przypuszczać, że to matka porzuciła je po porodzie. – George błysnął dedukcją. – Powiedziałaś, że masz jakiś trop – przypomniał.
Lizzie zawahała się przez chwilę.
– George, ja wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale w tej rodzinie amiszów jest pewna osiemnastolatka, która przysięga na wszystkie świętości, że nie była w ciąży, a trafiła właśnie do szpitala z objawami krwotoku z pochwy.
Zapadła pełna zaskoczenia cisza.
– Lizzie – powiedział w końcu George – przypomnij sobie, kiedy ostatni raz zdarzyło ci się aresztować amisza pod zarzutem popełnienia przestępstwa.
– Wiem, ale cały materiał dowodowy wskazuje właśnie na nią.
– Masz więc dowody?
– Jeszcze nie…
– To je zdobądź – przerwał jej stanowczym tonem – i wtedy do mnie zadzwoń.
Obok stanowiska do przyjmowania pacjentów stał lekarz rozmawiający z przybyłą przed chwilą specjalistką ginekologiem – położnikiem; opisywał jej, co zastanie na ostrym dyżurze.
– To mi wygląda na atonię macicy i pozostałości tkanek płodowych – zauważyła lekarka, rzuciwszy okiem na kartę pacjentki. – Przebadam ją, a potem zrobimy rozszerzenie i łyżeczkowanie. Co z dzieckiem?
– Ratownicy z pogotowia, którzy ją przywieźli – odpowiedział lekarz z ostrego dyżuru, zniżając głos – mówią, że nie przeżyło.
Lekarka skinęła głową, po czym znikła za parawanem, gdzie leżała Katie Fisher.
Lizzie, która przysłuchiwała się rozmowie, siedząc pod ścianą na jednym ze stojących rzędem plastikowych krzeseł nieokreślonego koloru, wstała. Trzeba było zabrać się do zbierania dowodów, których zażądał George. Dzięki Bogu, pomyślała, za instytucję detektywa w cywilu; funkcjonariusz w mundurze, żeby wyciągnąć od lekarza jakąkolwiek poufną informację, musiałby najpierw okazać mu wezwanie do sądu w charakterze świadka. Podeszła do lekarza z ostrego dyżuru.
– Przepraszam – zagadnęła go, szarpiąc nerwowo fałdy swojej bluzki – czy wie pan może, jak się czuje Katie Fisher?
Spojrzał na nią uważnie.
– A kim pani jest?
– Rozmawiałam z nią, kiedy zaczęło się to krwawienie. – To przecież nie było kłamstwo. – Chciałam się dowiedzieć, czy nic jej nie będzie.
Lekarz potrząsnął głową, marszcząc brwi.
– Raczej nie, powinna wrócić w pełni do zdrowia, ale naprawdę byłoby dla niej lepiej, gdyby urodziła w szpitalu.
– Panie doktorze – uśmiechnęła się Lizzie – nawet pan nie wie, jak wiele to dla mnie znaczy.
Leda pchnęła drzwi do sali, w której leżała jej siostrzenica. Po wejściu zobaczyła Katie, śpiącą spokojnie na łóżku z uniesionym zagłówkiem, a na krześle w kącie – Sarę, siedzącą cicho i bez najmniejszego ruchu. Widząc, kto wszedł, Sara zerwała się i podbiegła do Ledy, rzucając się jej na szyję.
– Całe szczęście, że przyjechałaś – załkała, ściskając siostrę z całych sił.
Leda przyjrzała się Sarze, zatrzymując spojrzenie na jej głowie. Tyle lat czesania się na dwie strony, związywania włosów w ciasny kok, nakrywania ich czepkiem mocowanym szpilką – efektem była łysa bruzda rosnąca z roku na rok niczym wezbrany strumień rozlewający się coraz szerzej, podobna do ciemiączka noworodka, tak samo różowa i delikatna. Leda ucałowała tę łysinkę i odsunęła się od Sary.
Siostra zalała ją potokiem mowy, jakby już od długiego czasu słowa gotowały się w niej, bezskutecznie szukając ujścia:
– Doktorzy twierdzą, że Katie urodziła dziecko. Musieli zrobić operację, żeby zatrzymać krwawienie.
Leda zasłoniła usta dłonią.
– Ty miałaś to samo, kiedy urodziła się Hannah.
– Ja, ale Katie miała niesamowite szczęście. Będzie mogła jeszcze rodzić. Ja już nie mogę.
– Powiedziałaś lekarzowi, że miałaś wyciętą macicę? Sara potrząsnęła głową.
– Nie. To była lekarka. Nie podobała mi się. Nie chciała uwierzyć, kiedy Katie mówiła, że nie była w ciąży.
– Saro, ci lekarze – Anglicy… Oni robią specjalne testy ciążowe. To są naukowe metody. Testy nie kłamią, bo nie mogą. A Katie mogła skłamać. – Leda urwała, wahając się przez chwilę, po czym zapytała ostrożnie: – Niczego nie zauważyłaś? Nie zmieniła się jej figura?
– Nie!
Ale Leda wiedziała, że to nie jest żaden dowód. U niektórych kobiet, zwłaszcza wysokich, jak Katie, ciążę widać wyraźnie dopiero po kilku miesiącach. Katie ubierała się i rozbierała na osobności. Pod kloszowatym fartuchem trudno byłoby zauważyć zaokrąglony brzuch, zaś rosnący obwód w talii nie stanowił problemu, ponieważ tradycyjne kobiece ubrania amiszów, spinane szpilkami, można było z łatwością dopasować.
– Gdyby miała jakieś kłopoty, na pewno by mi o tym powiedziała – upierała się Sara.
– I co wtedy, jak ci się wydaje? – zapytała Leda. Jej siostra odwróciła wzrok.
– Aaron umarłby ze zgryzoty.
– Możesz mi wierzyć, że Aaron nie złamie się jak trzcina na wietrze. I lepiej, żeby zaczął się oswajać z tym, co się stało, bo to dopiero początek.
Sara westchnęła.
– Kiedy tylko Katie wróci do domu, na pewno odwiedzi ją biskup. – Podniosła oczy na siostrę. – Możesz z nią o tym porozmawiać? O tym, że grozi jej Meidung?
Leda osłupiała i opadła bezsilnie na krzesło obok łóżka.
– Odsunięcie od wspólnoty? Saro, ja nie mówię o karze, którą wymierzy jej kościół. Policja znalazła zwłoki noworodka, a Katie skłamała, zeznając, że to nie ona była jego matką. Mogą pomyśleć, że to nie było jej jedyne kłamstwo.
– Chcesz powiedzieć, że u tych Anglików nie wolno mieć nieślubnych dzieci? Że to dla nich jest przestępstwo? – spytała Sara z oburzeniem.