Pod spodem znów zawrzała oszalała nierobota: automaty dalej składały pojemniczki z energią Y i rozbijały je o źle ustawione stożki; puste obudowy toczyły się po podłodze, wózki widłowe przewoziły powietrze. Zza sterty palet wypadła Vicki, usiłując przekrzyczeć panujący dookoła hałas. Pewnie wołała ją po imieniu. A potem nagle otwarły się drzwi w przyległej ścianie i do hali weszło dwoje Wołów, kobieta i mężczyzna, z pistoletami w dłoniach.
Natychmiast i bez zastanowienia, Lizzie przyciągnęła do ściany szarą płytę, przytrzymując ją od środka paznokciami. Serce waliło jej jak oszalałe, a ona sama trzęsła się ze strachu, skulona wysoko wewnątrz piankowej ściany.
INTERLUDIUM
DATA TRANSMISJI: 4 listopada, 2120
DO: Bazy księżycowej Selene
PRZEZ: Stację naziemną enklawy w Toledo, satelitę GEO C-1494 (USA), satelitę E-398 (Francja)
TYP PRZESŁANIA: Nie szyfrowane
KLASA PRZESŁANIA: Klasa D, dostęp publiczny, zgodnie z ustawą Kongresu 4892-18, z maja 2118
POCHODZENIE: „Plemię Roya L. Spatha” z Ohio
TREŚĆ PRZESŁANIA:
Matko Mirando! Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie! To my jesteśmy ci ubodzy i ciebie błagamy o łaskę! Dałaś nam dar Boży z tymi Twoimi strzykawkami Przemiany i za to cię czcimy! Błogosławionaś ty między niewiastami! Ty uwolniłaś nas od Jeźdźca Głodu i Zarazy, a więc prosimy cię: uwolnij nas od Śmierci! Daj nam dnia tego życie nieśmiertelne i ześlij strzykawki, które pozwolą nam żyć tak jak ty — zawsze i wiecznie, i bez końca, amen! Módl się za nami, abyśmy nie mieli godziny śmierci! Dziękujemy!
POTWIERDZENIE: Nie otrzymano
3
— POLE ZABEZPIECZAJĄCE W FABRYCE NIE DZIAŁA — rzuciła Cazie siedemdziesiąt kilometrów przed Willoughby.
Jackson zerknął na swoją eksżonę, wpatrzoną intensywnie w ekran przenośnego terminalu. Helikopter leciał na automacie, a on przysypiał w fotelu, w duchu zadowolony, że jest w stanie drzemać w jej obecności. Znaczy to, że jej władza nad nim słabnie — czyż nie? A może po prostu znaczy to, że nie przywykł do tego, że leci helikopterem o szóstej dwadzieścia dziewięć rano. Na wschodzie niebo już pojaśniało, a w tym perłowym świetle profil Cazie wyglądał tak jakoś czysto i świetliście. Theresa powiedziałaby, że Cazie wygląda teraz jak święta. Jackson aż parsknął cicho na tę myśl.
— Nie wierzysz mi? — obruszyła się. — To sam zobacz.
Jackson powstrzymał niewczesną wesołość.
— Ależ wierzę. Muszą być jakieś zakłócenia w programie. Nikt nie potrafi się włamać do fabryki zabezpieczonej polem Y.
— Boże, Jack, twoja wiara w nowoczesną technikę jest doprawdy wzruszająca. Zwłaszcza jak na naukowca. Nie ma żadnych zakłóceń w programie. Pole zostało opuszczone na trzydzieści sekund w czasie sekwencji testującej, wywołanej przez kogoś ręcznie. A to nie wszystko: zeszłej nocy także zostało opuszczone, tym razem przez system zewnętrzny, na sygnał z helikoptera właściciela. Zastanawiam się, po co w ogóle załamywali całe pole, skoro mogli otworzyć przejście dla pojazdów?
— Nikt nie może korzystać z sygnału właściciela z wyjątkiem mnie, ciebie i głównego technika. A on, jak mi mówiłaś, jest w tym tygodniu w naszym kompleksie w Meksyku.
— Bo jest. Ktoś musiał przeszperać nasz bank danych. Mój Boże, musi być w tym niezły. Może go zatrudnimy. Jest teraz w środku.
— Jest w środku?!
— Czujniki podczerwieni zarejestrowały obecność dwóch ludzi — odparła Cazie. Uśmiechała się, pewnie ciesząc się z góry na to dramatyczne spotkanie. W obliczu jej wyraźnej radości, Jackson wstydził się przyznać, że bynajmniej nie zachwyca go perspektywa spotkania z dwoma, prawdopodobnie uzbrojonymi intruzami. Którzy pewnie w dodatku są stuknięci. Po co ktoś włamuje się do fabryki stożków? Stożki są przecież tanie, TenTech rozprowadza je po całym północnym wschodzie (tak twierdzi Cazie). A już na pewno żaden Wół nie będzie czegoś takiego robił dla zabawy. No, może z wyjątkiem nastolatków. To pewnie jakieś gorącogłowe dzieciaki, zbierające punkty w szperaczym pojedynku.
— Co oni tam robią? — zapytał.
— Jackson, czujniki podczerwieni nie są na tyle dokładne, żeby mogły nam pokazać, co ludzie akurat robią. Wydawało mi się, że lekarze powinni się znać na tego typu maszynach.
— Znam się na maszynach, na których powinienem się znać. A traf chciał, że nie zaliczam do nich automatów fabrycznych.
— No cóż — rzuciła słodko Cazie — może czas poszerzyć horyzonty.
Jackson rozparł się z założonymi rękami i postanowił, że więcej się nie odezwie. Cazie zawsze umiała sprawić, że czuł się jak ostatni głupiec. No dobrze, to jej impreza, niech sama rządzi.
Otworzyła dla helikoptera przejście w powłoce pola. Wysoko na fasadzie budynku ich laserowy sygnał rozświetlił bioelektroniczny odbiornik. Helikopter wylądował na podwórzu tuż przed głównym wejściem.
— Zamknięte — oznajmiła z ulgą Cazie. — Mamy tu osobne urządzenie zabezpieczające poza systemem. Najwyraźniej nasi młodzi szperacze nie są aż tak dobrzy.
— Hmmm — mruknął nieobowiązująco Jackson.
Cazie sięgnęła za połę koszuli z niekonsumowalnego syntetyku i wyciągnęła dwa pistolety. Uśmiechnięta łobuzersko, wręczyła jeden z nich Jacksonowi, który wziął go z — jak miał nadzieję — obojętną wyższością. Nie lubił broni. Czy Cazie o tym pamięta? Jasne, że pamięta. Miała genomodyfikowany iloraz inteligencji. Rzadko o czymkolwiek zapominała.
— No dobra — rzuciła. — Chodźmy odzyskać swoje Alamo. — Jeśli kogoś postrzelisz, sam wniosę przeciwko tobie oskarżenie. Przysięgam, Cazie.
— Dobry, stary Jackson. Zawsze po stronie słabszych. Nawet jeśli ci słabsi to nader uprzywilejowane nastolatki, złapane z trakcie popełniania przestępstwa. Chodź, idziemy.
Otworzyła drzwi i ruszyła korytarzem. Jackson ze wszystkich sił starał się dotrzymać jej kroku, żeby nie wyglądało, że tchórzy gdzieś za jej plecami. W drzwiach hali produkcyjnej zatrzymał się gwałtownie. Hala zwariowała. Roboty wykonują jakieś idiotyzmy, na całej podłodze brud… Ile to już może trwać? Dlaczego główny technik tego nie wyłapał?
Cazie roześmiała się głośno.
— Jezu Chryste, tylko popatrz! Tylko na to popatrz!
— To nie jest…
— Śmieszne? Jasne, że jest. Czekaj… popatrz tam.
Biegł ku nim jakiś mężczyzna. Jackson zacisnął w ręku pistolet, ale zaraz dostrzegł, że mężczyzna nie ma broni. Potem zobaczył, że to wcale nie jest mężczyzna, tylko kobieta albo chłopiec ubrany w holostrój mężczyzny w brązowym garniturze biznesmena. Postać dostrzegła ich i stanęła jak wryta. Cazie uniosła pistolet.
— Chodź tu. Powoli, z rękami wysoko w górze. No już. Postać uniosła ręce nad głowę i zaczęła zbliżać się powoli.
— A teraz wyłącz holostrój — rozkazała Cazie. — Jedną ręką i powoli.
Guzik znajdował się w okolicach talii. Holostrój zniknął i Jackson zobaczył przed sobą nie nastolatka z college’u, jak się spodziewał, ale kobietę po trzydziestce, genomodyfikowaną, odzianą w kusą tunikę domowej roboty ze świeżo wyjedzonymi dziurami. Wysoka, fiołkowe oczy, nieduży nos… Jackson miał dobrą pamięć do twarzy.
— Ja panią znam! Kiedyś gdzieś się spotkaliśmy… na jakimś przyjęciu… Diana Jakaśtam.
— Już nie — rzuciła kwaśno kobieta. — Słuchaj, Jackson, to doprawdy przemiłe towarzyskie spotkanie, ale musisz mi wybaczyć, bo mam właśnie na głowie sytuację kryzysową.