Выбрать главу

Cazie wybuchnęła śmiechem. Ciemne oczy rozjarzyły się złośliwą radością.

— Z całą pewnością. Nielegalne wtargnięcie. Jak ci się to udało? Nie wyglądasz mi na szperacza.

— Bo nie jestem. Moja przyjaciółka jest, ale właśnie gdzieś mi tu zginęła… To jeszcze dzieciak.

— A więc jednak dzieciak — ucieszyła się Cazie. — No dobrze, poszukajmy jej. — Pomajstrowała przy swoim pilocie i cała fabryka zamarła w bezruchu. Ustał hałas, a w tej ciszy Cazie rozdarła się na całe gardło: — Halo, młoda przyjaciółko Diany! Wychodź, wychodź, gdziekolwiek jesteś! Pobite garnce!

Diana uśmiechnęła się pod nosem — Jackson miał wrażenie, że wbrew sobie samej. Nikt nie odpowiedział.

— Czy twoja przyjaciółka jest uzbrojona? — rzuciła od niechcenia Cazie.

— Tylko w tupet — odparła Diana, a Jackson przez chwilę nie był pewien, która z nich właściwie to powiedziała. Coś takiego równie dobrze mogło paść z ust Cazie. Teraz zaczęła wołać Diana.

— Lizzie! Gdzie jesteś? Już dobrze, Lizzie, wychodź! Niczego nie uzyskamy, odsuwając to, co nieuniknione. Lizzie?

Żadnej odpowiedzi.

— Lizzie! — zawołała jeszcze raz Diana i tym razem Jackson wychwycił w jej głosie nutę strachu. — Tu Vicki! Wychodź, skarbie!

Za ich plecami coś runęło z brzękiem na podłogę. Jackson odwrócił się na pięcie. Dwa i pół metra nad podłogą ukazała się dziura, a w niej przestraszona brązowa twarz i skulone ciało. Dziewczyna miała czarne, kręcone włosy, które sterczały jej na wszystkie strony. Wyglądała na jakieś piętnaście lat. I wcale nie była szperaczem z college’u, jakiego się spodziewał — była Amatorem.

— Dobry Boże! — mruknęła Cazie.

Diana-Vicki — jak ona się, do cholery, właściwie nazywa — zawołała jeszcze raz:

— Lizzie? Jak ty się tam dostałaś?

— Przeprogramowałam wózek — odparła dziewczyna. Jej głos był znacznie mniej przestraszony niż wyraz twarzy. Czyżby brawura? Spoglądała gniewnie na całą trójkę pod spodem. — Przyślijcie mi go z powrotem.

Nikt nawet nie drgnął. Jackson doskonale wiedział, że żadne z nich tego nie potrafi — nawet Cazie potrafiła tylko korzystać z gotowych komend, a nie przeprogramowywać na pniu. Skąd ta dziewczyna to potrafi? W dodatku Amatorka?

Cazie odłożyła pilota i pistolet, podeszła do najbliższego wózka i zaczęła pchać. Poczerwieniała na twarzy, a maszyna ledwie drgnęła. Diana-Vicki i Jackson zaraz do niej dołączyli. Razem jakoś udało im się podepchnąć niezgrabny sprzęt pod tę dziurę w ścianie. Nikt się nie odezwał. Mimo całej swej irytacji Jackson poczuł się nagle trochę dziwnie: oto trójka Wołów w samym środku zamarłej fabryki musi wykonywać fizyczną robotę, żeby uratować przestępcę Amatora. Ta cała sytuacja wygląda dość surrealistycznie.

Nagle przypomniało mu się, co kiedyś powiedziała Theresa: „Żadne miejsce nie wydaje mi się naprawdę normalne”.

— Dobra — rzuciła Diana-Vicki, kiedy wózek znalazł się już przy ścianie — złaź, Lizzie. I na litość boską, bądź ostrożna.

Dziewczyna ustawiona była twarzą do wyjścia, więc bardzo ostrożnie zaczęła się przekręcać w wąskim tunelu. Kiedy ukazał się jej tył, Jackson zobaczył, że jest prawie naga. Amatorom oczywiście nie przeszkadzało, że ich ciała zjadają ubrania, przynajmniej tym, którzy dorośli już po Przemianie. Jeśli nie nosili przedprzemianowych syntetycznych kombinezonów, łazili półnadzy wśród swych wędrownych „plemion”. Czasem Jacksonowi wydawało się, że Miranda Sharifi odwróciła rewolucję, zmieniając osiadłą społeczność industrialną z powrotem w nomadycznych łowców-zbieraczy. Tylko że teraz ani nie zbierali, ani nie polowali — przynajmniej nie dla zaspokojenia głodu.

Dziewczyna w ścianie wyciągnęła z otworu nogi, wymacując pod sobą podnośnik wózka. Po chwili wysunęła z otworu całe ciało, rozciągając się jak komputerowy wydruk, a Jackson zobaczył, że jest w zaawansowanej ciąży.

— Ostrożnie — powtórzyła Diana-Vicki.

Kiedy palce stóp Lizzie dotknęły podnośnika, wózek zaczął toczyć się w tył. Żadna inna maszyna w fabryce nie działała.

Cazie rzuciła się do wózka i próbowała pchać go z powrotem pod ścianę. Po sekundowym szoku pozostała dwójka skoczyła jej na pomoc. Za późno. Wózek odtoczył się do swoich bezsensownych zajęć, jakby ludzi wcale tu nie było. Dziewczyna krzyknęła i spadła na twardą podłogę hali.

Wylądowała na prawym ramieniu. Jackson opadł przy niej na kolana i przytrzymał, żeby się nie ruszała.

— Cazie, przynieś mi moją torbę. Szybko — polecił spokojnie. Pobiegła natychmiast.

— Nie ruszaj się. Jestem lekarzem — powiedział Jackson do dziewczyny.

— Moja ręka — jęknęła i zaczęła płakać.

Jackson sprawdził reakcję źrenic: obie okrągłe, tej samej wielkości, tak samo reagują na światło. Chyba nie uderzyła się w głowę. Powikłane złamanie kości ramieniowej z wieloma odpryskami — sterczała teraz, bielejąc, przez skórę.

— Ale boli…

— Tylko się nie ruszaj, nic ci nie będzie — rzucił Jackson, bardziej pewnie, niż sam się czuł. Przyłożył dłoń do jej brzucha, poczuł kopnięcie płodu i odetchnął z ulgą.

Cazie wróciła z torbą. Jackson szybko przylepił plaster przeciwbólowy na szyi dziewczyny i niemal natychmiast na jej twarzy odmalowała się ulga. Plaster zawierał potężną mieszankę przeciwbólowych blokad na włókna nerwowe, endorfin i najwyższy dozwolony poziom stymulatorów ośrodków przyjemności w mózgu. Lizzie wyszczerzyła się w idiotycznym uśmiechu.

Sprawnie obmacał ramię, potem kazał jej wykonywać najrozmaitsze ruchy rękoma. Mogła nimi poruszać bez problemów. Pozostałe członki nie doznały obrażeń. Sprawdził bioskanerem jej kark, kręgosłup i organy wewnętrzne — żadnych obrażeń. Przenośny ekranik do badania urazów pokazał mu, jak wygląda pęknięcie kości, złożył więc razem obie jej części, a potem od przegubu do łokcia rozpylił szybkoschnący usztywniacz z pętlą mocującą między dwoma palcami. Jackson odchylił się na piętach.

To wszystko. Usztywnienie, czyściciel komórek i organizm dziewczyny dokończą dzieła.

— Lizzie… — odezwała się Diana-Vicki, przypominając Jacksonowi o swojej obecności. Załamał jej się głos. Jackson spojrzał na nią uważnie. Nie miał pojęcia, jakiego rodzaju więź je łączy, ale na twarzy starszej z nich wyraźnie jawiła się miłość i lęk. Trochę go to zaszokowało. Czy ta dziewczyna mogłaby być jej córką… nie genomodyfikowana Amatorka? Jeszcze sprzed Przemiany? To nie wydawało się prawdopodobne.

— Lizzie, nic ci nie jest?

— Jasne, że coś jej jest, ma złamaną rękę — wtrąciła oschle Cazie, a w tej samej chwili Jackson rzucił zawodowo kojącym głosem: — Wszystko jest pod kontrolą. Diana-Vicki obrzuciła ich pogardliwym spojrzeniem.

— Lizzie, skarbie?

— Diana, skarbie? — przedrzeźniała ją sarkastycznie Cazie. — Jesteście nam obie winne kilka wyjaśnień. W rejestrach wyczytałam, że zmieniłaś nazwisko na Victoria Turner. Nie ma tam natomiast ani słowa o tym, dlaczego wdarłaś się na teren mojej fabryki.

Vicki, która klęczała przy rozmarzonej dziewczynie, wstała i stanęła twarzą w twarz z Cazie. Była wyższa, starsza i wyglądała trochę dziko w swej wyjedzonej amatorskiej tunice i z krótko przystrzyżonymi, zmierzwionymi od snu włosami. Jej twarz stężała, a Jackson odniósł nagle wrażenie, że ta kobieta musiała w życiu stawić czoło sytuacjom, jakich on nawet sobie nie wyobrażał. Kiedy stanęła, żeby porachować się z Cazie, w jej oczach błysnęło coś doprawdy paskudnego.