Za holosceną, w kącie magazynu, Theresa dostrzegła nie Odmienione dziecko.
Miało ze dwa lata, siedziało oparte o ścianę, z wyciągniętymi do przodu wątłymi nóżkami. Po jednej stronie głowy brakowało włosów, a skórę miało wyżartą w koliste łatki, z których sączyła się ropa. Z zamglonych oczu spływał jakiś wysięk.
Theresa poczuła, że jej gardło zaciska się do końca.
— Wy, naród wybrany, pierwsi poznacie życie i drogę…
Dziecko zaskamlało. Dziewczyna nie starsza od Theresy rzuciła się, by podnieść je z ziemi. Silna, zdrowa amatorska dziewczyna, wolna od głodu i chorób, która sama potrafi zadbać o siebie i ogląda świat czystymi oczyma. Czy to nie Odmienione dziecko… czy coś je naprawdę boli?!
— …duchowy dar, życie i drogę…
Nie mogła oddychać. Nieważne, jak bardzo się starała, nie mogła oddychać…
— …wkomponowuje się w działanie strzykawki Przemiany, którą dałam wam kilka lat temu, kiedy…
…Nie może oddychać i zaraz umrze, tym razem już naprawdę umrze…
— Co jest z tą Wołówką?
— Ej, ty, co ci jest?
— Zróbcie jej trochę miejsca!
— Ona umiera!
— Ludzie nie umierają, durniu! Holo się skończyło! Zaszczepcie ją!
— Nie mamy nikogo, kto by był w jej grupie…
— Tak! Mamy dwóch nowych! Cathy i Earla!
— Zaszczepcie ich, wszystkich troje! Zaszczepcie ich!
Całe pomieszczenie wirowało dookoła niej obłąkańczo. Wielka, ciemna fala zakryła wszystko, jakby ktoś wyrwał tylną ścianę budynku, a fala gna w jej stronę i zaraz ją zaleje… Włóż głowę między kolana… — mówił w głowie głos Jacksona. — Oddychaj głęboko. Weź neurofarmaceutyk… Zgięła się wpół. Dwoje ludzi podciągnęło ją w górę, każde po jednej stronie, jej nowa grupa… Przed oczyma, na tle wirującego pokoju, pojawiła się strzykawka w czyjejś dłoni, jaskrawoczerwona.
— Nie! — krzyknęła resztką sił Theresa. — Nie… nie róbcie tego…
— W porządku, kotku — usłyszała uspokajający kobiecy głos. Ktoś zdejmował jej płaszcz. — To nie boli. To tak samo jak strzykawka Przemiany, nawet nie poczujesz. Matka Miranda mówi, że to się zwyczajnie dołącza do tej pierwszej Przemiany…
Czerwona strzykawka znalazła się teraz blisko jej ramienia. Sala wirowała coraz prędzej, a czarna fala przetacza się już po niej… kręci jej się w głowie, słabo jej, za chwilę zwymiotuje… W ostatniej chwili jakoś jej się udało wykrztusić:
— Jestem… nie Odmieniona!
A wtedy ciemność ogarnęła ją całkowicie.
Na dworze. Leżała na ziemi na dworze, było bardzo zimno. Nie miała na sobie płaszcza. Otworzyła oczy — zabolały od słonecznego blasku. Ludzie stali dookoła niej grupkami, brzydkie twarze wpatrzone w nią z góry. W grupie… Cathy, Earl i Theresa… Była związana.
— Już wraca do siebie.
— Dajcież jej trochę powietrza, do cholery!
— Nic nie dawajcie suce!
— Thereso… Nie jesteś związana. Nie zrobiliśmy tego — mówił Josh, który kucał obok. Tym razem jej nie dotykał. Theresa skupiła się na oddychaniu. Czasami ataki następowały parami, a nawet po trzy… Już sama myśl o tym sprawiała, że rwał jej się oddech, a serce przyśpieszało.
— Powiedziałem, że cię nie związaliśmy.
Twarz Josha była pełna życzliwości. Jak to możliwe, życzliwy Amator? Nie rozumiał, co się z nią działo… Przecież nawet Jackson nie potrafił tego pojąć. Theresa starała się oddychać głęboko.
— W takim razie to musi być prawda — odezwała się Patty z chytrym uśmieszkiem zadowolenia. — To, co słyszeliśmy. Że już nawet w enklawach nie mają strzykawek Przemiany.
Theresa usiadła. Do domu. Musi wrócić do domu. Czy pozwolą jej wrócić do domu? Co oni jej zrobią? Oczy napełniły się łzami.
— O Boże, ona płacze — zauważyła Patty. — Puśćmy sukę.
— Nie. Czekajcie — wtrącił się Mike. — Ma przenośny terminal. Zna kody wejściowe, które mogłyby nam się przydać.
— Co ona tam wie… Popatrz na nią! Przecież nie jest nawet Odmieniona!
— No i co? Pewnie ma coś w tej swojej głowie, to Wołówka!
Josh pochylił się bliżej. Theresa znów się wzdrygnęła. Miał świeży i ciepły oddech, ale jakiś taki obcy.
— Wstań, póki się kłócą — powiedział bardzo cicho. — Wsiadaj do helikoptera i leć.
Spojrzała na niego przerażona, a zarazem zdumiona. Kiwnął głową i szepnął jej coś do ucha. Mike i Patty zaczęli się poszturchiwać z twarzami wykrzywionymi złością, a razem ze słowami z kącików ust tryskała im ślina. Theresa pobiegła do helikoptera.
— Trzymać ją! — zawołał Mike. — Ty, stój!
Theresa zachwiała się i upadła. Oddech znów robił się ciężki, ziemia pod nią drżała i trzymała ją mocno. — Tylko nie to! Tylko nie następny atak. Całą siłą woli dźwignęła się na nogi i obejrzała się przez ramię. Patty i Mike usiłowali ją ścigać, ale za każdym razem, kiedy odbiegli o kilka kroków od Josha, wracali i próbowali powlec go za sobą. Josh zwieszał się między nimi bezwładnie, jakby ręce i nogi miał z ołowiu. A Mike i Patty nie mogli bez niego gonić Theresy.
Wspięła się niezgrabnie do kabiny i padła wyczerpana na siedzenie.
— Zamknij drzwi… Automatyczny start… Współrzędne domu. Helikopter wzbił się w powietrze.
Zobaczyła, jak poniżej Patty bije Josha.
Theresa opadła na oparcie fotela, starając się wyrównać oddech, żeby powstrzymać wirowanie świata i kolejne czarne fale mdłości. Do domu. Musi się dostać do domu. W ogóle nie powinna była wychodzić, w ogóle nie powinna była opuszczać enklawy, jak mogła myśleć, że starczy jej sił albo że jest godna tego, aby odnaleźć światło… Była tylko uszkodzonym, uprzywilejowanym Wołem… Nie, ci ludzie nie mają racji, to nie jest sposób, nie igra się ze śmiercią, żeby siłą utrzymać więzy społeczne, nie, nie, nie… To nie tak. Nie tak brzmi właściwa odpowiedź.
Przymknęła powieki. Odcięły ją od wirującego świata, ale nie mogły jej odciąć od tego, co przerażało ją znacznie bardziej. To najbardziej przerażająca rzecz, jaką widziała w ciągu tego okropnego popołudnia, wśród tylu zagrożeń wewnątrz i na zewnątrz… Twarz Josha, kiedy szeptał jej to ostatnie zdanie. Życzliwa, pełna żalu, przerażająca. I te jego słowa.
„Jeszcze nie jesteś gotowa. Przynajmniej na razie”.
Theresa aż się wzdrygnęła. Na to nigdy nie będzie gotowa. Przywiązana na odległość trzech metrów do dwójki Amatorów, a kiedy ich opuści — śmierć… Nie. To nie może być tak. Ślepa uliczka.
Ale co właściwie wyprawia ta Miranda Sharifi?
I co ma teraz zrobić Theresa?
Znów została sama ze swoim pustym życiem.
INTERLUDIUM
DATA TRANSMISJI: 1 grudnia, 2120
DO: Bazy księżycowej Selene
PRZEZ: Stację naziemną San Diego, satelity: GEO C-988 (USA), Holsat IV (Egipt)
TYP PRZESŁANIA: Nie szyfrowane
KLASA PRZESŁANIA: Klasa B, transmisja opłacona ze środków prywatnych
POCHODZENIE: Koalicja Rodziców z San Diego
TREŚĆ PRZESŁANIA:
Dr Miranda Sharifi oraz Współpracownicy
Wiedząc, jak stanowczo wciela pani w życie zasadę, iż pełnię człowieczeństwa osiągnąć można tylko wtedy, gdy staje się w obliczu wyborów podejmowanych za resztę społeczeństwa, zwracamy się do pani z ogromną prośbą. Pani dar Przemiany przeobraził całkowicie nasze życie. Dzięki pani wysiłkom nasze dzieci są zdrowsze i mocniejsze. Ale zapas strzykawek w naszej enklawie — podobnie jak w innych — gwałtownie się kurczy. Wkrótce przestanie istnieć. Dzieci, które się wtedy urodzą, staną się podatne na choroby, przypadkowe zatrucia, na wszelkiego rodzaju niebezpieczeństwa.